Przedsiębiorcy mierzą się z wieloma problemami, niekiedy z winy rządzących

Zastanówmy się nad rozróżnieniem obowiązków małych i średnich firm względem dużych biznesów. Często zadania nakładane na przedsiębiorstwa z sektora MŚP są dla nich trudne do udźwignięcia, podczas gdy większe podmioty nie mają z nimi problemów – mówi dr Barbara Godlewska-Bujok.

Publikacja: 25.09.2023 03:00

Przedsiębiorcy mierzą się z wieloma problemami, niekiedy z winy rządzących

Foto: Adobe Stock

Czy ma pani poczucie, że ostatnie działania rządu nie są zbyt łaskawe dla pracodawców?

Łagodnie powiedziane. Myślę, że można śmiało nazwać je szkodliwymi. A na pewno utrudnią one funkcjonowanie firmom. Ponadto, jeżeli chodzi o nowe przepisy, to były one z reguły poupychane w ustawach regulujących zupełnie inne kwestie, co dodatkowo komplikuje sprawę. Wiele firm dowie się o nich pewnie dopiero po wejściu tych regulacji w życie.

Co konkretnie wywołało u pani największe zdziwienie?

Wydaje mi się, że nowelizacja ustawy o emeryturach pomostowych oraz niektórych innych ustaw, która zmieniła kodeks postępowania cywilnego, jest dużym zaskoczeniem. Z perspektywy pracodawców negatywnym. Nowe przepisy dają zwolnionemu pracownikowi, który znajduje się pod szczególną ochroną, możliwość złożenia wniosku o zabezpieczenie jego powództwa poprzez nakazanie pracodawcy przywrócenia go do pracy do końca procesu.

Jakie widzi pani zagrożenia związane z tą regulacją?

Podam przykład. Znam przypadek mobbera, który doprowadził osobę mobbowaną do ciężkiego stanu w sferze psychicznej. Gdy zdał sobie sprawę, że może ponieść konsekwencje także w obszarze zatrudnienia, to założył związek zawodowy. Powód? W obecnie obowiązujących przepisach działacze związkowi podlegają szczególnej ochronie przed rozwiązaniem stosunku pracy. Teraz na podstawie nowych przepisów o zabezpieczeniu taka osoba będzie chroniona jeszcze mocniej. Jeżeli sąd udzieli zabezpieczenia (co jest bardzo realne ze względu na fakt, iż mobbing jest dość trudno udowodnić), dalej zostanie w firmie i to zapewne przez kilka lat. Wszyscy bowiem wiemy, ile trwają postępowania sądowe w Polsce. Pracodawca zostaje postawiony w bardzo trudnej sytuacji, bo posiada człowieka, który ma bardzo szkodliwy wpływ na innych pracowników i całą organizację. Dodatkowo nie sądzę, aby trwający proces miał powstrzymać jego mobberskie zapędy. Do tego wyobraźmy sobie, że po dwóch latach okazuje się, że mobbing jednak był i zwolnienie okazało się zasadne. Kto poniesie koszty z tym związane, zarówno finansowe, jak i organizacyjne?

Czytaj więcej

Od piątku nowe przepisy dla firm: sąd "przywróci" zwolnionego pracownika

Pracodawca.

Dokładnie. Te przepisy pozbawiają pracodawcę możliwości wykonywania jego funkcji organizacyjnej. Może on w wyniku jednego postanowienia sądu stracić przynajmniej część faktycznego władztwa nad procesami w firmie. W jaki sposób ma wykonywać działalność gospodarczą, skoro nie może podejmować decyzji dotyczących kwestii zatrudnienia? Prawo pracy jest oczywiście też od tego, aby dawać pracownikom ochronę. Można byłoby się jednak zastanowić nad innym rozwiązaniem. Mamy w przepisach np. dotyczących zdrowia (czy innych dziedzin) tzw. szybkie ścieżki. Może zatem należałoby wdrożyć przyspieszoną drogę postępowania w przypadku pracowników szczególnie chronionych? Tymczasem cały ciężar został przerzucony na barki firm. Nikt im przecież poniesionych strat nie wynagrodzi, nawet jeżeli okaże się, że słusznie podjęli decyzję o zwolnieniu. I to wszystko w imię czego? Co ciekawe, przyznajemy w tym wypadku ochronę nie wszystkim zatrudnionym osobom, tylko tym, które już ten szczególny poziom ochrony mają.

Może obecna ochrona np. związkowców jest niewystarczająca?

Nie wydaje mi się, żeby takie osoby były nagminnie niesłusznie zwalniane z pracy. Podobnie zresztą jak kobiety w ciąży. W tym przypadku w obliczu ugruntowanej linii orzeczniczej, która ukształtowała się od lat 70. XX wieku, żadna firma jako powód zwolnienia nie poda tego stanu. A nawet jeżeli ustawodawca uważa, że jest inaczej, to powinien przedstawić jakieś badania na ten temat w uzasadnieniu do projektu. Tymczasem nic takiego tam nie ma.

To chyba generalny zarzut, który można postawić tworzącym prawo w naszym kraju.

Niestety, tak. Bardzo często nie wiemy, co stało za takimi, a nie innymi, przepisami. Nie robi się pogłębionych badań. Nie analizuje skali potencjalnego problemu. Na przykład wprowadzenie zakazu handlu w niedzielę wzięło się stąd, że jakiś człowiek na konferencji prasowej zasugerował, iż ten dzień powinien być zarezerwowany dla rodziny. Natomiast w zasadach techniki prawodawczej jest wyraźnie napisane, że u podstaw każdego projektu powinna leżeć analiza problemu, który chcemy rozwiązać nowymi przepisami. Ostatnie lata pokazują, że kompletnie nie trzymamy się tych wytycznych. Tworzone są regulacje, które mają rozwiązywać doraźne sytuacje.

Zastanawiam się, czy to nie jest przypadkiem tak, że jeżeli jakaś kategoria pracowników jest nadmiarowo chroniona, to automatycznie staje się mniej atrakcyjna dla pracodawcy w procesie rekrutacyjnym.

Zgadzam się. Tego typu regulacje mogą spowodować wylanie dziecka z kąpielą. Niewykluczone, że pracodawcy staną się jeszcze mniej przychylni tworzeniu struktur związkowych. Powiem więcej, biorąc pod uwagę również ostatnio wprowadzone regulacje, może to w ogóle zniechęcić do zawierania umów o pracę.

Jakie przepisy ma pani na myśli?

Chodzi o obowiązującą od kwietnia 2023 r. nowelizację kodeksu pracy oraz niektórych innych ustaw, która wdrożyła do polskiego porządku prawnego dwie unijne dyrektywy: w sprawie przejrzystych warunków pracy oraz godzenia obowiązków zawodowych i rodzinnych. Zgodnie z tymi regulacjami pracodawca musi np. uzasadniać wypowiedzenie umów na czas określony i konsultować je z reprezentującym pracownika związkiem zawodowym. Ja z kolei uważam, że każdy stosunek pracy powinien być zawierany na czas nieokreślony, tylko prostsze powinno być właśnie jego wypowiadanie. Były badania, które potwierdzały, że w takim przypadku trudności związane z rozwiązywaniem umów to jedna z kwestii, które mocno odbijają się na rynku pracy, w tym m.in. ograniczają decyzyjność pracodawców i powodują niechęć do ponownego zatrudniania w ramach stosunku pracy. Przepisy o zabezpieczeniu mogą się odbić zatem czkawką samym pracownikom. Pewnie duże firmy sobie z nowymi obowiązkami poradzą. Gorzej będą miały małe i średnie biznesy, których jest najwięcej.

Już 28 września wchodzą w życie przepisy, które zakładają całkowite zwolnienie pracowników z opłat sądowych od pozwów wnoszonych w sprawach pracowniczych. Pracownik, bez względu na wartość roszczenia, zapłaci tylko za apelację. Eksperci obawiają się związanych z tym negatywnych konsekwencji dla bezpieczeństwa finansowego niektórych firm. Podziela pani te obawy?

Można powiedzieć, że z punktu widzenia przedsiębiorców jest to kolejny przepis w nich wymierzony. Obecnie pracownik nie uiszcza opłat od pozwu, skargi kasacyjnej czy zażalenia jedynie w przypadkach, w których wartość roszczenia nie przewyższa 50 tys. zł. Natomiast jeżeli weźmiemy pod uwagę wysokość płacy minimalnej w przyszłym roku, to roczne wynagrodzenie będzie oscylować w granicach tej kwoty. W efekcie ci najmniej zarabiający i tak wielkich sum płacić by nie musieli. Jest oczywiście obawa, że rezygnacja z tego limitu może zachęcić pracowników do wytaczania firmom procesów na wyższe niż dotychczas sumy. Czy będzie takich spraw dużo, trudno stwierdzić. Często zatrudnieni rezygnują z sądowej walki. Ona trwa z reguły dosyć długo. Zabiera czas i nerwy, a nie tylko pieniądze. Nie jestem zatem przekonana, że będziemy mieli do czynienia z nawałem spraw pracowniczych w sądach. Na pewno jednak furtka do takiego scenariusza została otwarta. Z drugiej strony, jeżeli jednak pracownik nie będzie zadowolony z wyroku sądu pierwszej instancji i wniesie apelację, będzie musiał uiścić opłatę liczoną od pierwotnej wartości roszczenia (po odjęciu 50 tys. zł), a nie od niezasądzonej kwoty. Przykładowo – gdy domagał się on od pracodawcy 600 tys. zł, a sąd przyznał mu jedynie 400 tys. zł, to jeżeli zakwestionuje to orzeczenie w apelacji, będzie musiał uiścić opłatę liczoną od 550 tys. zł, a nie od 200 tys. zł. To też może być czynnik zniechęcający do wytoczenia procesu.

Pracodawców mogą też dosięgnąć konsekwencje afery wizowej. MSZ poinformowało, że wypowie umowy na outsourcing wizowy wszystkim firmom, którym od 2011 r. powierzone zostały zadania związane z przyjmowaniem wniosków w tym zakresie. Teraz zaczęły się pojawiać co prawda informacje, jakoby jeszcze żadnych kroków nie podjęto. Gdyby jednak rząd zdecydował się spełnić pierwotne zapewnienia, jak wpłynęłoby to na rynek pracy?

Osobiście uważam, że tego typu usługi publiczne nie powinny być w ogóle zlecane podmiotom zewnętrznym. Państwo musi zadbać o to, aby być w stanie samodzielnie realizować wszystkie zadania, do których zostało powołane. Skoro zdecydowano inaczej, to należało zadbać o to, aby wszystko w tym zakresie funkcjonowało prawidłowo. Tak się jednak nie stało. Nie uważam jednak, aby hurtowe wypowiedzenie momentalnie wszystkich tego typu umów było dobrym rozwiązaniem. Może bowiem utrudnić funkcjonowanie niektórych firm korzystających z pracy cudzoziemców.

Co w takim razie należy zrobić, aby wypełnić lukę, która mogłaby powstać w wyniku zahamowania napływu obcokrajowców do Polski?

I tu leży sedno problemu. Rozmawiałyśmy też o tym na początku. Nie sądzę, żeby decydując się na taki krok, rządzący znali odpowiedź na to pytanie. Konieczne jest wypracowanie schematu rozwiązywania problemów w sposób kompleksowy. Mam na myśli zarówno kwestie legislacyjne, jak i decyzyjne (polityczne).

A może takie działania to tylko polityka i nie należy oczekiwać szerszej analizy problemów?

Prawo jest szczególnie wystawione na upolitycznienie. Jego stanowienie każdorazowo jest jednym z łupów wyborczych. I wbrew pozorom nie ma neutralnych przepisów. Za każdym rozwiązaniem stoi jakaś ideologia, czyjeś przekonania czy interesy. Problem w tym, że my nawet nie badamy problemów, które chcemy rozwiązywać. Rządzący stronią od zasięgania opinii ekspertów. W efekcie nie panujemy nad skutkami tych decyzji politycznych.

To jakie przepisy można byłoby wprowadzić, żeby to życie przedsiębiorcom nieco ułatwić?

Osobiście byłabym za wprowadzeniem jednolitej umowy o pracę. Obecnie każda forma zatrudnienia wiąże się z innymi obowiązkami (np. składkowymi). Wprowadzenie jednej umowy ułatwiłoby zadania pracodawcom, a pracownicy nie byliby wypychani na te mniej korzystne formy zatrudnienia. Warto byłoby się także zastanowić nad rozróżnieniem obowiązków małych i średnich firm względem dużych biznesów, co jest zresztą postulowane od lat. Często zadania nakładane na przedsiębiorstwa z sektora MŚP są dla nich po prostu trudne do udźwignięcia, podczas gdy większe podmioty mają zasoby i środki, żeby radzić sobie z nimi lepiej. Co innego może przysłowiowa krawcowa, a co innego firma z pierwszej dziesiątki największych przedsiębiorstw w Polsce.

Autorka jest prawniczką, wykładowcą na UW, ekspertką z prawa pracy

Czy ma pani poczucie, że ostatnie działania rządu nie są zbyt łaskawe dla pracodawców?

Łagodnie powiedziane. Myślę, że można śmiało nazwać je szkodliwymi. A na pewno utrudnią one funkcjonowanie firmom. Ponadto, jeżeli chodzi o nowe przepisy, to były one z reguły poupychane w ustawach regulujących zupełnie inne kwestie, co dodatkowo komplikuje sprawę. Wiele firm dowie się o nich pewnie dopiero po wejściu tych regulacji w życie.

Pozostało 96% artykułu
Nieruchomości
Posiadaczy starych kominków czeka kara lub wymiana. Terminy zależą od województwa
W sądzie i w urzędzie
Prawo jazdy nie do uratowania, choć kursanci zdali egzamin
Prawo karne
Przerwanie wałów w Jeleniej Górze Cieplicach. Jest stanowisko dewelopera
Prawo dla Ciebie
Pracodawcy wypłacą pracownikom wynagrodzenie za 10 dni nieobecności
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Prawo pracy
Powódź a nieobecność w pracy. Siła wyższa, przestój, czy jest wynagrodzenie