Wtorkowe wydarzenia z posłanką Gajewską w roli głównej zostały określone przez policję mianem „doprowadzenia osoby podejrzanej o wykroczenie do radiowozu celem legitymowania”. Jak to się ma do prawa i jego zastosowania przez funkcjonariuszy? Czy możemy w ogóle mówić o tego typu instytucji, potrzebnej funkcjonariuszom do właściwego pełnienia obowiązków?
Zacznijmy od tego, że to nie było żadne doprowadzenie. Tak wynika z rozporządzeń, którymi muszą się kierować funkcjonariusze policji. Doprowadzić można osobę np. na rozprawę lub do aresztu. Prawo nie zna takiej instytucji, jak „doprowadzenie do radiowozu”. Tu mamy do czynienia z najzwyklejszym zatrzymaniem – posłanka Gajewska nie mogła odejść, była trzymana za ręce i prowadzona przez policjantów w kierunku przez nich wybranym. Oni ją zwyczajnie chwycili, nie dali możliwości ruchu. Nie dali jej szansy wylegitymowania się, mimo że mówiła, iż jest posłem.
Zaraz potem, w radiowozie, posłanka została wylegitymowana i puszczona wolno. Dlaczego nie doszło do tego od razu?
Bo to nie o to chodziło. Celem funkcjonariuszy było wyprowadzenie jej z tego placu. Pod pretekstem wylegitymowania została tak naprawdę zatrzymana i usunięta stamtąd. Nie ma tu znaczenia, czy trzymaliby ją na placu, czy przeprowadzili gdzieś poza jego obręb, choćby właśnie do samochodu. To są poboczne kwestie. Od chwili fizycznego złapania było to zatrzymanie – a zgodnie z ustawą o wykonywaniu mandatu posła i senatora takie rzeczy nie powinny się wydarzać.
Czytaj więcej
Jeśli politykom na poważnie chodził po głowie pomysł likwidacji immunitetów parlamentarnych, właśnie policja wybiła im go z głowy, bezzasadnie zatrzymując posłankę opozycji Kingę Gajewską.