Sfrustrowana PZPR, czujna SB. Małomiasteczkowy rok 1989

W małym mieście, jakim był Dzierżoniów, działacze PZPR z rosnącą frustracją obserwowali w 1989 r. rozpaczliwą amatorszczyznę kampanii wyborczej własnej partii. Skala porażki 4 czerwca nawet ich jednak zaskoczyła. Miejscowa Służba Bezpieczeństwa znacznie lepiej od nich wiedziała, co się szykuje.

Publikacja: 22.02.2019 17:00

U schyłku PRL komunistyczna partia boleśnie się przekonała, że propagandowe zaklęcia nie mają żadnej

U schyłku PRL komunistyczna partia boleśnie się przekonała, że propagandowe zaklęcia nie mają żadnej mocy (plakat z 1988 r.). Działacze PZPR nie byli na to przygotowani

Foto: Forum

Wiosną i latem 1988 r. przez Polskę przetoczyła się fala strajków. Po latach kryzysu gospodarczego ludność była u kresu wytrzymałości, a każda plotka dotycząca podwyżki cen wywoływała panikę. W lutym władze podniosły ceny żywności, alkoholu i papierosów o 40 proc., a benzyny nawet o 60 proc. Podrożały też bilety komunikacji miejskiej i wzrosły czynsze. Wskaźnik optymizmu spadł w kraju do rekordowo niskiego poziomu – tylko 13 proc. ankietowanych sądziło, że sprawy zmierzają w dobrym kierunku.

Tego, że sytuacja musi się zmienić, nie dało się nie zauważyć, nawet będąc członkiem instytucji tak skostniałej jak Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Partyjne szeregi się rozdyskutowały, a krytyce poddawano m.in. sposób praktykowania zapisanej w konstytucji „przywódczej roli" PZPR.

W październiku 1988 r. na jednej z partyjnych konferencji sekretarz komitetu zakładowego w Zakładach Radiowych Diora w Dzierżoniowie Janusz Mirek pozwolił sobie na taką wypowiedź: „Partia jest centralnym punktem, z którego nakręca się zadania, realizuje się je i kontroluje – tak być nie może. Rola partii to przywództwo intelektualne, winna ograniczyć się tylko do inspiracji i analizowania wszystkich poruszonych mechanizmów na wszystkich szczeblach i to by wystarczyło, nie powinna wchodzić w szczegóły".

Inny z dyskutantów mówił: „Łatwiej żyło nam się w latach, kiedy sekretarz wygłaszał referat, każdy z nim się zgadzał. Dziś nie będziemy korzystali z gotowego podręcznika. Jest to nowa jakość życia politycznego i nie jesteśmy w stanie dostarczyć gotowych »prawd«".

Co będzie z nami w nowej sytuacji?

Dzierżoniów można w pewnym stopniu uznać za reprezentatywny dla ówczesnych niewielkich, 20- czy 30-tysięcznych miast. Warto mu się przyjrzeć, by rzucić trochę inne światło na końcówkę PRL (w opisach której dominuje perspektywa mieszkańców metropolii) i na to, jak moment przełomu widzieli „oni". Z dokumentów wyłania się obraz rozłażącej się w szwach partii komunistycznej, zdezorientowanych i sfrustrowanych działaczy, ale i robiącej swoje, sprawnie gromadzącej informacje na nowe czasy Służby Bezpieczeństwa.

Rok 1989 nie przyniósł poprawy sytuacji gospodarczej. Zimą mieszkańcy Dzierżoniowa masowo wykupywali artykuły gospodarstwa domowego, alkohol oraz węgiel, który miał zdrożeć w trakcie sezonu grzewczego. W dokumentach PZPR czytamy, że większa część społeczeństwa koncentrowała swoją uwagę na zaspokojeniu bytu materialnego. Wyrażano opinie, że rząd nie panuje nad sytuacją gospodarczą, a nieustanna spirala cen powodowała spadek zaufania społecznego do władz. Wrogiem publicznym nr 1 był rzecznik prasowy rządu Jerzy Urban – z powodu kłamstw wygłaszanych na konferencjach prasowych.

Ludzie chwytali się różnych sposobów, aby ratować się przed narastającym kryzysem. Popularny był totolotek, w którym można było wygrać nawet do 50 mln zł (gdy średnia miesięczna pensja w 1988 r. nieco przekraczała 53 tys. zł). Dzierżoniowianie dostrzegali zarazem, że członkowie partii, prominentni prezesi zakładów państwowych i innych podmiotów gospodarczych, już uwłaszczają się na majątku państwowym. W mieście wybuchały strajki z żądaniami podwyżek, choć zazwyczaj krótkotrwałe.

W lokalnej organizacji partyjnej emocje budziły uchwały X Plenum Komitetu Centralnego PZPR (20–21 grudnia 1988 i 16–17 stycznia 1989 r.) dopuszczające pluralizm związkowy. Pojawiły się opinie, że podejmowane były pod wpływem sytuacji zewnętrznej i wyrażano rozczarowanie wobec osób decydujących w PZPR o polityce bieżącej. Komentowano, że „pluralizm związkowy to chaos i hurt żądań. Zazwyczaj nie do spełnienia, a mających określony kontekst polityczny".

Obrady Okrągłego Stołu (6 lutego–5 kwietnia 1989) cieszyły się małym zainteresowaniem wśród dzierżoniowskich członków partii. Uwagę przyciągnęły głównie ich początek i koniec, bo były transmitowane w radiu i telewizji.

W partyjnych dyskusjach wyrażano oczekiwanie „pragmatycznych rozwiązań", ale równocześnie zdawano sobie sprawę, że nie będzie to możliwe ze względu na układ sił. Zauważono wystąpienie sekretarza Komitetu Centralnego PZPR Zygmunta Czarzastego, który stwierdził, że w partii panują radosne nastroje. Zastanawiano się, dlaczego gen. Wojciech Jaruzelski, pierwszy sekretarz PZPR, nie pojawia się na konferencjach wojewódzkich (poza jednym przypadkiem).

Partyjni działacze zarzucali opozycji, że nie była w stanie przedstawić alternatywnego programu, który zaakceptowałaby większość społeczeństwa. Twierdzili, że „konsensus w sprawach politycznych nie zabezpieczał bytu materialnego społeczeństwa, a jest jedynie porozumieniem elit intelektualnych". Partyjne doły pytały, jaka będzie rola PZPR w nowej sytuacji politycznej. Pojawiały się opinie, że całkowite odpolitycznienie wszystkich sfer życia (czyli postulat opozycji, za którym kryła się chęć odcięcia PZPR od wpływu na każdy aspekt życia w kraju) powoduje „upolitycznienie w odwrotną stronę".

Po zakończeniu obrad Okrągłego Stołu w dzierżoniowskiej organizacji partyjnej panował nastrój wyczekiwania na konkretne decyzje, oburzenie arogancją Adama Michnika w stosunku do Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych (Michnik stwierdził, że OPZZ to złośliwy nowotwór stanu wojennego, a przywódcy OPZZ to „polscy obrońcy stalinowskiego komunizmu"). Powszechne podzielano opinię o nieprzygotowaniu Solidarności do przejęcia władzy.

Nowe poglądy dyrektora

Koniec Okrągłego Stołu, ponowna legalizacja Solidarności i rozpisanie wyborów do Sejmu i przywróconego Senatu, także w Dzierżoniowie całkowicie zmieniły społeczno-polityczny krajobraz. W zakładach pracy przystąpiono do zawiązywania tymczasowych komisji zakładowych „S". Najwcześniej, bo już 28 marca 1989 r., grupa założycielska powstała w Diorze.

Tymczasowe komisje żądały od dyrekcji udostępnienia m.in. lokalu, zwrotu dokumentacji 1980–1981, środków finansowych wraz z odsetkami, dostępu do urządzeń biurowych, możliwość poinformowania załogi o powstaniu grupy inicjatywnej. W praktyce każde powołanie struktur związkowych powodowało, że Służba Bezpieczeństwa wszczynała w danym przedsiębiorstwie sprawy operacyjnego sprawdzenia.

Układ okrągłostołowy pomiędzy komunistami oraz umiarkowaną częścią obozu solidarnościowego zakładał podział mandatów w nowym Sejmie w stosunku 65:35 na korzyść obozu władzy, co miało zapewnić ciągłość rządów PZPR oraz stworzyć iluzję udziału obozu antysocjalistycznego w rządzeniu. Od momentu wejścia w życie nowej ordynacji wyborczej na mocy ustawy z 7 kwietnia 1989 r. oraz zawiązania się Komitetów Obywatelskich promujących członków Solidarności i osób chcących z jej listy ubiegać się o mandat poselski lub senatorski rozpoczęła się kampania wyborcza. Szybko się okazało, że partia komunistyczna nie jest przygotowana do otwartej walki o głosy.

Partyjna „Trybuna Wałbrzyska" pisała: „Te sprawy wzbudzą z pewnością wiele emocji. Kandydatom na posłów i senatorów już się nie proponuje kandydowania. Muszą o tę możliwość zabiegać, a potem ostro walczyć o te najgodniejsze w Polsce mandaty".

Do Sejmu kandydatami dzierżoniowskiej PZPR oraz tzw. ugrupowań sojuszniczych, czyli Stronnictwa Demokratycznego i Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, byli: Anna Dynowska (tylko ona uzyskała potem mandat) i Kazimierz Wszoła z SD oraz Marek Nowakowski ze Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej.

Na senatora kandydował sam dyrektor Diory Eugeniusz Nowak, którego poglądy zdawały się przejść nagłą odmianę. „W gospodarce niezbędne jest generalne urynkowienie, a nie tylko jej fragmentów. Trzeba usunąć biurokratyczne bariery, dokonać szerokiego otwarcia na świat, bo bez udziału w międzynarodowym podziale pracy nie da się osiągnąć postępu, nowoczesności" – przekonywał na jednym z wieców wyborczych.

Jego credo brzmiało: „Kompetencja w pracy, uczciwość, odwaga w działaniu i życiu oraz w głoszeniu poglądów". Deklarował, że jest „za pluralizmem związkowym, politycznym i gospodarczym". Te słowa wypowiadał człowiek, który odpowiedzialny był za usuwanie z pracy w Diorze osób związanych z Solidarnością. Co do kompetencji – zarządzany przez niego zakład produkował sprzęt radiowy słynący z wadliwości i wymagający ciągłych napraw.

Wyborcy ocenili należycie zmianę poglądów dyrektora, oddając na niego tylko 14 487 głosów, czyli 5,62 proc. Nowak przegrał wybory do Senatu tak jak wszyscy, z wyjątkiem Henryka Stokłosy, niesolidarnościowi kandydaci.

Hasło na 4 czerwca

Kampania wyborcza była krótka, ale bardzo intensywna. Jej apogeum przypadło na maj. Jak oceniały partyjne władze, działania Nowaka i Marka Nowakowskiego były nieśmiałe i charakteryzowały się brakiem profesjonalizmu. Zwracano uwagę na brak praktyki i znajomości podstawowych zagadnień z zakresu socjologii i psychologii oraz umiejętności pracy politycznej. Członkowie partii, widząc bezczynność swojego kierownictwa, nieustannie pytali o przyczyny, chcąc dowiedzieć się, czy wybory będą „niekonfrontacyjne". Były to pytania naiwne i świadczące o całkowitej inercji partii.

Partyjne mityngi wyborcze, opracowane według starych zasad, kończyły się całkowitym niepowodzeniem. PZPR przegrywała walkę plakatową. Kierownictwo nie miało pomysłu na wyjście z impasu. Świadczą o tym zachowane teleksy wysyłane z Wałbrzycha do poszczególnych rejonowych ośrodków pracy partyjnej, w tym w Dzierżoniowie. Starano się ratować pojedynczymi akcjami.

W jednym z teleksów informowano o dystrybucji ostatniego numeru „Wałbrzyskich Wiadomości Wyborczych" i proszono o jego rozpowszechnienie jak najszybciej „za wszelką cenę". Na noc przed głosowaniem (nie było ciszy wyborczej) zalecano utworzenie „małych grup aktywu przygotowanych na tworzenie haseł kontrpropagandowych". Władze partii zakładały, że „opozycjoniści mogą pikietować lokale wyborcze z krótkimi hasłami – na kawałku dykty z odręcznym napisem – np. o treści »Nie głosuj na komunę«". W takich przypadkach zalecano „wykonanie odręcznego hasła o treści, która byłaby kontrposunięciem np. w tym przypadku »Opozycja to neostalinizm jakiego nie znacie«".

Takie hasła, będące spóźnioną odpowiedzią na skomasowaną akcję plakatową Solidarności i wielką aktywność jej kandydatów, rodziły tylko frustrację w szeregach partii i wstyd z powodu własnej niemocy.

Kontrast z kampanią „S" był ogromny. Działacze PZPR na partyjnych spotkaniach mówili o tym, że kandydaci opozycji organizują festyny z dużą ilością muzyki i ciekawą oprawą, co przyciąga ludzi, że są przygotowani do odpowiedzi na pytania, że składają obietnice rozwiązania wszystkich problemów po dojściu do władzy ludzi promowanych przez związek. Popierani przez Solidarność przyszli parlamentarzyści prowadzeni byli przez Obywatelski Komitet Wyborczy z siedzibą przy kościele św. Jerzego w Dzierżoniowie.

Dla miejscowej Służby Bezpieczeństwa najważniejszym wydarzeniem był wiec wyborczy 8 maja 1989 r., który odbył się w hali OSiR. Mieli w nim wziąć udział m.in. Jan Lityński, Mieczysław Tarnowski i Marian Kowal. Przygotowania do tego wydarzenia SB zaczęła kilka dni wcześniej, ustalając szczegóły organizacyjne i role poszczególnych funkcjonariuszy oraz tzw. osobowych źródeł informacji. Rozmawiano m.in. z dyrektorem OSiR Marianem Piorunem, wypytując go o szczegóły mającego odbyć się spotkania. Dla kandydatów opozycji przygotowano specjalny zestaw pytań, które mieli zadawać wytypowani członkowie partyjnych sztabów wyborczych.

Tajna policja polityczna PRL miała daleko lepsze niż PZPR rozeznanie w zamierzeniach opozycji i ocenę skutków kampanii wyborczej. SB nastawiła się na wcześniejsze uzyskanie ważnych z jej punktu widzenia informacji i umiejętne ich wykorzystywanie lub przechowywanie na przyszłość – co konsekwentnie czyniła.

2 maja 1989 r. zastępca szefa SB gen. bryg. Czesław Wiejak przesłał do szefów wojewódzkich urzędów spraw wewnętrznych (WUSW) pismo, w którym prosił o jak najpilniejsze przekazanie do centrali informacji, którzy z kandydatów do Sejmu oraz Senatu ze strony koalicyjno-rządowej „nie posiadają autorytetu w środowisku, umieszczenie ich na liście wyborczej może wywołać różnego rodzaju niekorzystne reperkusje lub są do nich innego rodzaju zastrzeżenia". Zgodnie z poleceniami szefa SB gen. Henryka Dankowskiego w całym kraju wszczynano tzw. sprawy obiektowe (rodzaj spraw operacyjnych) wobec komitetów wyborczych.

Tak też postąpiono w Wałbrzychu, gdzie 8 maja założono sprawę obiektową o kryptonimie „Senat". W dzierżoniowskim Rejonowym Urzędzie Spraw Wewnętrznych powołano stosowny sztab i zaplanowano kilkadziesiąt różnego rodzaju przedsięwzięć mających na celu spenetrowanie środowiska opozycji oraz zapobieżenie akcjom wymierzonym w ustrój państwa. Zwraca uwagę, że nie zamierzano podejmować w zasadzie żadnych działań o charakterze ofensywnym, jak mawiano w żargonie służb. Plany SB można streścić w formule: „kontrolować i rozpoznawać".

W dniu wyborów 4 czerwca esbeccy informatorzy na bieżąco informowali o przebiegu głosowania, przypadkach agitacji wyborczej, incydentach itp. Materiały te w szyfrogramach przesyłano potem do Zespołu Analityczno-Informacyjnego Sztabu WUSW w Wałbrzychu.

Subtelne podszepty

Bolesna porażka w czerwcowych wyborach (kandydaci Komitetu Obywatelskiego Solidarności uzyskali wszystkie mandaty przewidziane dla kandydatów bezpartyjnych i 99 ze 100 w Senacie) zaskoczyła partyjnych działaczy. Zadawali sobie pytania, co będzie dalej i czy dojdzie do konfrontacji. Utyskiwali, że oficjalne oświadczenia i poglądy wyrażane przez opozycję w radiu i telewizji rozmijają się z praktyką jej działania w terenie.

26 czerwca szef SB nakazywał wojewódzkim urzędom spraw wewnętrznych w trybie pilnym przesłanie charakterystyk nowych posłów i senatorów będących tajnymi współpracownikami SB oraz tych, którzy formalnie nie byli zarejestrowani, ale z którym utrzymywano kontakt operacyjny. Nakazał natychmiastowe ich wyrejestrowanie z ewidencji Biura „C", co nie miało jednak oznaczać końca współpracy z nimi. Wręcz przeciwnie, miano kontynuować współpracę, aby jeszcze silniej związać te osoby z aparatem bezpieczeństwa i uczynić je dyspozycyjnymi wobec niego. Odpowiedź z WUSW w Wałbrzychu brzmiała, że nie posiadano w ewidencji posłów lub senatorów będących TW, lecz z kilkoma posłami koalicyjno-rządowymi utrzymywano przyjacielsko-służbowy kontakt, informowano ich o bieżącej sytuacji społeczno-politycznej, postawach przeciwnika politycznego i dzięki temu można byłoby sugerować im postawy i kierunki działania.

8 lipca polecono szefom WUSW wpływanie przez źródła informacji SB na posłów Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego przed wyborem prezydenta. Esbeckie podszepty miały ich przekonać do kandydatury Wojciecha Jaruzelskiego lub Czesława Kiszczaka (ostatecznie prezydentem został ten pierwszy). Jak wskazywał gen. Dankowski należało to czynić „w sposób subtelny i tylko osobom w pełni godnym zaufania".

Mieszkańcy Dzierżoniowa te wypadki obserwowali już jednak z mniejszym zainteresowaniem. Owszem, zastanawiano się, kto będzie rządził i kto zostanie prezydentem, ale o nastrojach decydowały sprawy bardziej przyziemne: braki w zaopatrzeniu, drożejące pralki, lodówki i telewizory. Obawiano się, że po zniesieniu kartek na mięso jego wolnorynkowa cena poszybuje w górę. Rozczarowanie zmianami politycznymi w kraju i opinie, że „nieważne, kto będzie rządził, byleby było lepiej" nie były wcale odosobnione.

Sebastian Ligarski jest historykiem, pracownikiem Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Szczecinie

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Wiosną i latem 1988 r. przez Polskę przetoczyła się fala strajków. Po latach kryzysu gospodarczego ludność była u kresu wytrzymałości, a każda plotka dotycząca podwyżki cen wywoływała panikę. W lutym władze podniosły ceny żywności, alkoholu i papierosów o 40 proc., a benzyny nawet o 60 proc. Podrożały też bilety komunikacji miejskiej i wzrosły czynsze. Wskaźnik optymizmu spadł w kraju do rekordowo niskiego poziomu – tylko 13 proc. ankietowanych sądziło, że sprawy zmierzają w dobrym kierunku.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi