Jan Paweł II. Polski Mojżesz

Ocena pontyfikatu Jana Pawła II uwzględnia w Polsce tylko jeden klucz interpretacyjny. Ten, który zezwala na mitologizowanie postaci.

Publikacja: 17.07.2020 18:00

Przygotowania do obchodów trzeciej rocznicy śmierci papieża. Warszawa, marzec 2008

Przygotowania do obchodów trzeciej rocznicy śmierci papieża. Warszawa, marzec 2008

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Wieczorem 1 lutego 2005 papież zaczął się dusić. Jego lekarz Renato Buzzonetti podjął decyzję o natychmiastowej hospitalizacji. Krótko przed godziną 23 pontyfeks trafił do kliniki Gemelli. Lekarze byli świadomi powagi zagrożenia życia. W Watykanie nastąpił paraliż władzy. Monarchiczny ustrój kumuluje decyzje w rękach głowy Kościoła. Już tylko w jednej sferze, nominacji biskupów, przy 4100 stolicach biskupich, nowe powołania podpisywane są niemal codziennie. Tak jak dziesiątki innych decyzji związanych z polityką zagraniczną i wewnętrzną Watykanu oraz całego Kościoła. Stałą obecność papieża wymuszają jego reprezentacyjne wystąpienia. W przypadku choroby są odwoływane. Pół biedy, jeśli dotyczą audiencji. Ale jeśli w grę wchodzi Boże Narodzenie, Wielkanoc lub inne ważne święto kościelne?

Rozumiał to Jan Paweł II. 15 lutego 1989 roku wydał oświadczenie o gotowości do abdykacji. Nigdy nie przekuł jej w czyn, choć od 2001 roku stan zdrowia uniemożliwiał mu realne sprawowanie władzy. Odsłoniła to w pełni pielgrzymka do Bułgarii, trzy lata przed dramatem z końca zimy 2005. Na lotnisku w Sofii papież nie mógł wejść po schodkach do samolotu, trzeba go było wnieść specjalną platformą przeznaczoną do umieszczania w samolocie kuchni pokładowej. Jego przemówienia były czytane, on sam, siedząc na tronie, zapadał się w nim.

Odpowiedział po włosku, a nawet po niemiecku

Tymczasem w lutym 2005 roku, po doraźnej zapaści zdrowia, do Niedzieli Palmowej 20 marca trzeba było Jana Pawła II podleczyć na tyle, by sprostał obowiązkom Wielkiego Tygodnia. W obliczu tej niepewności znów w Watykanie głowę podniosła grupa wpływowych członków Kurii Rzymskiej domagająca się abdykacji. Grupa istniała od kilku lat, a wraz z postępującą chorobą Parkinsona, kiedy papież mówił coraz bardziej niewyraźnie i kiedy przesiadł się na wózek inwalidzki, rosła w siłę. Do grupy należał kard. Joseph Ratzinger, najbliższy współpracownik Jana Pawła II. Tydzień po przywiezieniu papieża do kliniki, w niedzielę 7 lutego, w przemilczanej od dekady kwestii głos zabrał numer dwa w Watykanie po papieżu, sekretarz stanu kard. Angelo Sodano. Otwierając księgarnię na placu św. Piotra, eufemistycznie stwierdził, że „papież wie, kiedy trzeba ustąpić".

To, co nastąpiło potem, zdarza się niezwykle rzadko za Spiżową Bramą: kurialni kardynałowie, absolutny wierzchołek kościelnej centrali, zaatakowali się wzajemnie przy otwartej kurtynie. Prefekt Kongregacji Biskupów kard. Battista Re nie zostawił suchej nitki na kard. Sodano. Watykan podzielił się na dwa obozy – zwolenników i przeciwników abdykacji. Pierwszy twierdził, że papież jest zbyt chory, by przewodzić miliardowi katolików, drugi perorował, że papież mocno trzyma lejce władzy.

Do drugiej frakcji należał dyrektor biura prasowego Watykanu Joaquín Navarro-Valls, który 10 lutego wpadł na genialny pomysł: zorganizował wielką konferencję prasową. Zwykle Navarro-Valls na spotkaniach z prasą rzeczowo i skrupulatnie jak pruski urzędnik referował poszczególne wątki. Tym razem zaprosił do zgadywanki: kiedy papież wróci do Watykanu. „Za tydzień", „za 10 dni", strzelali dziennikarze. „Dziś wieczorem", odparował zdumionym żurnalistom. Czym wywołał medialną bombę. Cały Rzym stanął na nogi, by być świadkiem powrotu papieża. O to chodziło Navarro-Vallsowi. By na oczach miasta i świata Jan Paweł II triumfalnie powrócił do Watykanu i udowodnił, że rządzi w Kościele.

Kolejne dwa tygodnie miały się jednak okazać najgorszymi, jakie przeżył w Watykanie. Swojemu cierpieniu papież nadawał mistyczne znaczenie. Przekonany o wypełnianiu planu bożego – cierpienie jako dobrowolna pokuta za grzechy świata – hardy góral przezwyciężał ludzkie obawy, że w każdej chwili może się udusić.

Rozmiary bolesnego doświadczenia ukrywał przed Buzzonettim. Dopiero po dwóch tygodniach lekarz zorientował się, że papież każdego dnia narażony jest na śmierć. I zaordynował powrót do szpitala. Tam pacjent natychmiast (24 lutego) przeszedł zabieg tracheotomii, który ratował życie, ale pozbawił głosu. W dalszej konsekwencji wzmocnił watykańskie stronnictwo abdykacji. Bez samodzielnie poruszającego się Jana Pawała II Kościół mógł się obejść. Ale bez mówiącego, który za dwa tygodnie miałby nie wypowiedzieć błogosławieństwa Urbi et Orbi czy nie odprawić mszy wielkanocnej?

Zapewnienia Navarro-Vallsa, że „Ojciec św. powraca do zdrowia, na śniadanie spożywa 10 keksów i jogurt, odprawia msze w prywatnej kaplicy, utrzymuje kontakt ze współpracownikami i śledzi prace rzymskiej kurii", nie wystarczały. W tej trudnej sytuacji frakcja kardynałów przeciwna abdykacji sięgnęła po ekstremalne remedium. Z reguły unikający mediów kard. Ratzinger, watykańskie ucieleśnienie wiarygodności, miał poinformować dziennikarzy, że papież rządy ma pod kontrolą, jest w pełni władz umysłowych i może mówić. 1 marca po odwiedzinach w klinice Ratzinger stanął przed armią dziennikarzy: „Ojciec św. odpowiedział mi po włosku, a nawet po niemiecku". Do takiego oświadczenia niemieckiego kardynała, zwolennika abdykacji, musieli przymusić bardziej znaczący od niego kurialiści. W grę wchodziły dwie osoby: kard. Sodano i sekretarz papieża abp Stanisław Dziwisz. Kard. Ratzinger musiał skłamać dla dobra papieża.

O papieżu tylko dobrze

Dramat ostatnich tygodni życia Jana Pawła II odsłania więc ambiwalencję samego zjawiska i jego oceny. Egzegeza „z krzyża się nie schodzi" kontrastuje z wykładnią zwolenników abdykacji na szczytach watykańskiej kurii, że w dobie szybkiego obiegu informacji i niezwłoczności podejmowania decyzji permanentna dyspozycyjność papieża stała się dla Kościoła niezbędna. Inaczej niż w XIX wieku, kiedy papieże latami nie pojawiali się publicznie, lub w XX wieku, kiedy złożeni chorobą Pius XII, Jan XXIII czy Paweł VI znikali na miesiące. Tak to rozumiał kard. Ratzinger, który w 2013 roku jako papież miał implementować wyznawaną przez siebie w 2005 roku wykładnię, że nie tylko Chrystus może go zwolnić z urzędu przez śmierć. Tym bardziej że wytrwanie do końca śmiertelnie chorego poprzednika przymusiło kard. Ratzingera do kłamstwa – wbrew sobie i Bogu.

Jego kłamstwo obnażone zostało już w najbliższą niedzielę 6 marca, kiedy Jan Paweł II na modlitwę Anioł Pański na kilka sekund pojawił się w zamkniętym oknie kliniki Gemelli i nie mógł przemówić – a z chwilą nadejścia Wielkiego Tygodnia (po powrocie do Watykanu, 13 marca) wypełnić obowiązków papieża. Przejęli je najważniejsi kardynałowie. Wielkopiątkową procesję wokół Koloseum poprowadził kard. Ratzinger, mszy wielkanocnej przewodniczył kard. Sodano. Wtedy, po mszy, kłamstwo Ratzingera ujrzało swoją pełnię. 200 tys. wiernych na placu św. Piotra i miliony przed ekranami telewizorów oczekiwało na wypowiedzenie przez papieża formuły błogosławieństwa Urbi et Orbi – 10 słów: „Benedicat vos omnipotens Deus, Pater, et Filius, et Spiritus Sanctus". Jeden z sekretarzy papieża podsunął mu mikrofon, ale on, choć starał się z całych sił, nie mógł wydobyć z siebie zrozumiałego słowa. Rozpaczliwy wysiłek papieża tłumy nagrodziły owacją. W wielu oczach pojawiły się łzy.

W nich plac przed bazyliką wręcz tonął 30 marca, dwa dni przed śmiercią papieża, kiedy Jan Paweł II podszedł do okna i ponowił próbę – bezskutecznie. „To wielkość papieża, który stawał przed tłumem i właściwie robił z nim, co chciał, panował nad nim głosem, postawą. Nawiązywał znakomity kontakt", konkludował ks. Adam Boniecki. „Dochodzimy do tajemnicy chrześcijańskiej, którą się nazywa słowem kenoza – ogołocenie Chrystusa. W pewnym sensie uczy nas papież chrześcijaństwa, teraz może nawet bardziej niż wtedy, kiedy był wspaniały, sprawny i budzący powszechny zachwyt".

Przyjęcie w Polsce wyłącznie wykładni „z krzyża się nie schodzi" zepchnęło ambiwalencję wyrażaną przez kard. Ratzingera do kategorii niebytu. Zbiorową pamięć Polaków zawłaszczyła mityczna narracja. Objęła ona analizowane powyżej śmierć, dramat ostatnich tygodni i lata cierpienia papieża. Ba, rozciągnęła się na całą jego biografię. Ocena pontyfikatu, poszczególnych jego składowych, jak w przypadku abdykacji, uwzględniała tylko jeden klucz interpretacyjny. Ten, który zezwalał na mitologizowanie postaci.

Oprócz honorowania bezdyskusyjnych osiągnięć pontyfikatu, jak choćby nowatorskiego w Kościele programu pielgrzymek, wspierania idei jedności Europy, dowartościowania jej wschodniej części, dialogu z judaizmem czy mea culpa Kościoła z 2000 roku, negatywnej selekcji podlegały krytyczne lub ambiwalentne oceny pontyfikatu. Ba, jeszcze częściej nie mieściły się one w ogóle w horyzoncie poznawczym rodaków. Na liście figurują choćby stosunek do buntu biedoty z zatkniętym Chrystusem na karabinie przeciwko wyzyskowi i aliansowi kościelnej oligarchii z prawicowymi dyktatorami w Ameryce Południowej, odpowiedzialność Watykanu za mord na arcybiskupie Salwadoru Oscarze Romero, forsowanie w latach 80. i 90. kampanii przeciwko prezerwatywom jako środkowi w walce z epidemią HIV w Afryce, podkręcenie centralizmu rzymskiego w myśl dewizy „Roma locuta, causa finita", spetryfikowanie patologicznych procesów w Kurii Rzymskiej – od mafijnej działalności Banku Watykańskiego, wraz ze śmiercią „bankiera Boga" Roberto Calviego, przez niewyjaśnione do dziś uprowadzenie nastoletniej córki papieskiego szambelana Emanueli Orlandi, po flirt członków Kurii ze skorumpowaną włoską chadecją Giulia Andreottiego, a później politycznym biotopem Silvia Berlusconiego.

Last but not least polityka personalna przy obsadzaniu biskupstw i kreacjach kardynalskich. Nierzadko z naruszeniem praw lokalnych biskupstw (Meisner w Kolonii, Haas w Chur, Krenn w St. Pölten). I promowanie konserwatystów. Osoby kardynałów Karla Lehmanna z Moguncji i Johna Cody'ego z Chicago stanowią tu flagowy przykład; liberalny Lehmann, od 1987 r. przewodniczący Konferencji Episkopatu Niemiec, przez półtorej dekady był omijany przy nominacjach kardynalskich. Konserwatywny Cody, który na prywatne cele zdefraudował miliony diecezjalnych dolarów, cieszył się papieską ochroną. Po jego odejściu z diecezji duchowni intonowali po parafiach „Te Deum laudamus".

Nominowanie konserwatywnego Hermanna Groeyra na kardynała w Wiedniu, pomimo niezbitych dowodów na seksualne molestowanie kleryków, okazało się kompromitacją. Bo także odpowiedzialność papieża za afery seksualne duchownych, w tym skandale pedofilskie, nie dla wszystkich w Kościele sprowadza się do puenty: papież o niczym nie wiedział, jak obrońcy tłumaczą afery abp. Paetza w Poznaniu czy Maciela Degolado w Rzymie. Z kolei kardynałowi Francisowi Law z Bostonu, który skrywał delikty seksualne swoich księży i musiał ustąpić, zapewniono mu miękkie lądowanie w Rzymie, gdzie został arcyprezbiterem bazyliki papieskiej Santa Maria Maggiore z imponującym uposażeniem.

W efekcie w miarę przedłużania się pontyfikatu Jana Pawła spora grupa kardynałów z Europy Zachodniej z inspiracji mediolańskiego purpurata Carla Marii Martiniego zwarła szeregi, by na następnym konklawe nie dopuścić do elekcji duchowego pobratymca polskiego papieża. Solą w oku były dla nich czystki na katedrach teologii w Europie Zachodniej.

Nie takie światło ze Wschodu

Nie uzurpując sobie prawa do rozstrzygania i ferowania wyroku w żadnej z tych kwestii, istotne jest wskazanie na konsekwentne omijanie w Polsce dużym łukiem wątpliwości i ambiwalencji wyrażanych w Kościele powszechnym, mogących podmyć spiżowość pomnikowej postaci. Jej odlanie bądź olukrowanie w wadowickiej kremówce, pozbawienie półcieni, jak wykazała to w jedynej naukowej publikacji o narodzinach „mitu JP2" dr Magdalena Hodalska z UJ, służyło kreatorom tego procesu. Polska hierarchia mogła się na forum Kościoła powszechnego wykazać uformowaniem świętej postaci, a sponiewierany przeszłością naród w blasku wielkości rodaka wyzbyć się historycznych kompleksów. Kartkując kolorowe albumy z rodakiem, ani nie czytał jego encyklik, ani nie słuchał „Lwa z Watykanu", który sprzeciwił się krucjacie swojego politycznego sojusznika, prezydenta George'a Busha jr. w Iraku. Jakoś nikt w Polsce nie zorientował się, że papież zignorował nawet dopuszczalne w kościelnej doktrynie prawo do „wojny sprawiedliwej".

Wcześniej niemal jedna czwarta Polaków powiedziała „nie" swojemu wielkiemu rodakowi, głosując w referendum przeciwko wejściu do UE – akurat w obawie przed podmyciem swojej narodowo-katolickiej tożsamości. A co gorsza, jeszcze wcześniej, tuż po przełomie, wytrwale ćwiczyła się w grzechu hedonizmu, konsumpcji i aborcji. Za co podczas pierwszej pielgrzymki po przełomie (1991), pisanej alfabetem encykliki „Centesimus annus", została przez rodaka, z czerwoną od gniewu twarzą i wygrażającym palcem, złajana.

W tym miejscu należy też przypomnieć, jak jedna z najcenniejszych pereł pontyfikatu, dialog międzyreligijny, została nad Wisłą zdeptana. Bardziej papiescy od papieża i dyszący antyukraińskim afektem katolicy z Przemyśla okupowali przewidzianą do przekazania grekokatolikom na pięć kolejnych lat ich byłą świątynię, pikietowali przed siedzibą kurii katolickiego biskupa i siłą nie dopuścili do transferu. W swoim zacietrzewieniu nie dostrzegli, że decyzja papieża o przekazaniu świątyni unitom, jak konkluduje prof. Paweł Kowal, sytuowała się na szerokim tle nowych relacji między Polską a Ukrainą oraz uporządkowania katolickich i unickich struktur kościelnych na wschód od Polski.

W 2020 roku trudno dopatrzyć się pokolenia JP2. Szalikowcy Wisły i Cracovii wrócili do plemiennych relacji, w szkołach kontakt młodzieży z Janem Pawłem ogranicza się do „akademii ku czci", znaczny procent młodzieży ucieka z lekcji religii. Praktyki religijne Polaków są najniższe od dekad, tak jak liczby maturzystów garnących się do seminariów duchownych.

Za to rocznica zwycięstwa armii chrześcijańskiej nad Turkami pod Lepanto (1571) uskrzydliła katolików nad Wisłą do militarnego różańca w obronie granic Polski przed migrantami, co stało w absolutnej sprzeczności z pontyfikatem Jana Pawła II. Nie tak wyobrażał on sobie europejskie „światło ze Wschodu". Co nie przeszkadza w mitologizacji jego postaci. Mit, jak twierdzi prof. Joanna Tokarska-Bakir, to „charakterystyczna dla danej grupy kulturowej narracyjna projekcja nadająca sens jej istnieniu", a jak utrzymuje prof. Anna Siewierska-Chmaj, „między władzą i społeczeństwem w kwestii zbiorowych wyobrażeń zachodzi wzajemne porozumienie, w konsekwencji powstaje budowanie politycznego zaplecza, a cel kreacji mitu jest zawsze racjonalny, działanie logiczne, jedynie środki są mitologiczne". W przypadku mitologizacji papieża władzę reprezentuje lwia część episkopatu, społeczeństwem jest jego 15-, 20-procentowa część gorliwych katolików, w pełni indentyfikujących się z nauką Kościoła. Przy tym sprzężeniu demitologizacja postaci polskiego Mojżesza, której on sam jako skromny człowiek najbardziej by sobie życzył, ma niewielkie szanse na zaistnienie. Pozostaje jednak moralnym wyzwaniem dla katolickich intelektualistów. 

Arkadiusz Stempin jest historykiem i politologiem, profesorem w Wyższej Szkole Europejskiej im. ks. J. Tischnera

Za tydzień w „Plusie Minusie": polemika o. Macieja Zięby

Wieczorem 1 lutego 2005 papież zaczął się dusić. Jego lekarz Renato Buzzonetti podjął decyzję o natychmiastowej hospitalizacji. Krótko przed godziną 23 pontyfeks trafił do kliniki Gemelli. Lekarze byli świadomi powagi zagrożenia życia. W Watykanie nastąpił paraliż władzy. Monarchiczny ustrój kumuluje decyzje w rękach głowy Kościoła. Już tylko w jednej sferze, nominacji biskupów, przy 4100 stolicach biskupich, nowe powołania podpisywane są niemal codziennie. Tak jak dziesiątki innych decyzji związanych z polityką zagraniczną i wewnętrzną Watykanu oraz całego Kościoła. Stałą obecność papieża wymuszają jego reprezentacyjne wystąpienia. W przypadku choroby są odwoływane. Pół biedy, jeśli dotyczą audiencji. Ale jeśli w grę wchodzi Boże Narodzenie, Wielkanoc lub inne ważne święto kościelne?

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS