Racjonalny jak potlacz

Przyjęło się uważać, że kultury pierwotne praktykujące potlacz, czyli rytualne rozdawanie swoich dóbr materialnych sąsiadom, są w swym marnotrawstwie irracjonalne. Tymczasem to nasza „racjonalna" ekonomia roztrwoniła nieodnawialne zasoby planety tak, że przetrwanie całego gatunku stoi pod znakiem zapytania.

Aktualizacja: 07.02.2021 07:37 Publikacja: 05.02.2021 18:00

W kulturze potlaczu uważano, że człowiek, który posiada więcej koni niż mu potrzeba i nie oddaje nad

W kulturze potlaczu uważano, że człowiek, który posiada więcej koni niż mu potrzeba i nie oddaje nadmiaru innym, jest, delikatnie mówiąc, nierozsądny. Na zdjęciu inuiccy tancerze z Alaski szykujący się do rytualnego rozdania dóbr, 1900 rok

Foto: LOC Photo/Alamy/be&w

O potlaczu po raz pierwszy czytałem w dzieciństwie, pochłaniając wszystko, co w jakikolwiek sposób miało związek z moimi ówczesnymi bohaterami, którymi oczywiście byli szlachetni Indianie Ameryki Północnej. Mgliście pamiętam jakieś huczne przyjęcia, wręcz orgie, podczas których wodzowie opanowani przez amok autodestrukcji rozdawali na prawo i lewo wszystkie swoje dobra. Nie powstrzymywali się nawet przed podpaleniem własnych chat, aby w tym akcie niszczenia udowodnić innym swoją wielkość. Nie rozumiałem tego, dlatego chętniej wracałem do opisów honorowych, wiernych raz danemu słowu Indian, zamieszkujących prerię i kończących wszelkie spory rytualną fajką pokoju.

Na potlacz natrafiłem jeszcze kilkukrotnie w ciągu mojego życia. Najpierw w czasie studiów, w jakichś obowiązkowych lekturach antropologicznych, później jeszcze pojawiał się w książkach, po które sięgałem z wyboru. Bez wyjątku czytałem o nim jako o pewnym wynaturzeniu, czymś do czego zdolna jest natura ludzka, kiedy zapomni się i zagalopuje się w jednym tylko kierunku. Do tego celu jako przykład chętnie wykorzystują go również psychologowie, kiedy wyjaśniają działanie zasady wzajemności w jej skrajnych przejawach. Tysiące razy powtórzony po innych opis potlaczu jako ceremonii niektórych plemion indiańskich, w której uczestnicy niszczą lub oddają swoje mienie, by podnieść lub zachować swój status społeczny, rozpełzł się w literaturze i zadomowił jako dość kuriozalna ciekawostka etnograficzna.

Łączyła ich hojność

Moje dłuższe i dużo bliższe spotkanie z tym zjawiskiem miało miejsce kilka lat temu, kiedy trafiłem na wyspę Vancouver w Kanadzie – w samo serce kultury potlaczu. Dawna niechęć, wynikająca z braku zrozumienia, ustąpiła miejsca ciekawości, którą mogłem zaspokoić u źródła. Zwiedzając muzea poświęcone tej kulturze, oglądając zdjęcia i rozmawiając z przedstawicielami tej starej kultury, powoli dochodziłem do przekonania, że to czego dowiedziałem się wcześniej o potlaczu, było jakąś kompletną niedorzecznością, której źródła tkwiły po części w niechęci zrozumienia przez białych kolonistów uderzająco obcej kultury, po części z obawy o naruszenie skrajnie odmiennego systemu wartości, według którego organizowały się grupy nowo przybyłych, a który przywiozły tam wraz ze swoim skromnym dobytkiem.

Powoli, oczami przybysza z innej kultury, zacząłem dostrzegać, że potlacz to nie tylko jakiś jeden rodzaj ceremonii. Już sam fakt, że w lokalnych językach wykorzystywano powszechnie niemający odpowiednika w językach europejskich czasownik utworzony od słowa „potlacz" – „potlaczowanie", wskazuje, że niemożliwe jest opisanie tamtej rzeczywistości bez odpowiednich środków językowych. Ujrzałem potlacz jako sposób rządzenia, system polityczny, a nade wszystko jako system ekonomiczny. Trudno nie dojść do takiego wniosku, śledząc losy społeczności, która pracuje przez dwa lata, skrzętnie gromadzi i zabezpiecza dobra, które później są w pewnym kluczowym momencie skrupulatnie redystrybuowane. W przejawach owego „szału", tak chętnie opisywanego przez kolonialistów, a w szczególności misjonarzy, nigdy nie rozdawano takich „aktywów", jak: tereny łowieckie, bogate w ryby zbiorniki wodne, a nawet grunty obfitujące w jagody. Potlacz jest tylko jednym z kilku, a może nawet kilkunastu określeń, którymi w lokalnych językach nazywano bardzo różne ceremonie urządzane z różnych powodów w różnych plemionach. Łączyła je zasada hojności.

To nie utopia, to ma sens

Kultura potlaczu była systemem ekonomicznym, w którym nie było pieniądza, ale funkcjonowały narzędzia finansowe o niezwykłej sile. Jednym z nich były tzw. cuprum – ozdoby z miedzianej blachy o bardzo dużej wartości umownej. Posiadali je członkowie rodzin królewskich i przedstawiciele wyższych kast. Paradoksem jednak jest to, że najwyższą wartość posiadały te okazy „cuprum", które wcześniej zostały wielokrotnie pocięte i na powrót zdrutowane. Irracjonalny rytuał? Niekoniecznie. Raczej przemyślana forma redystrybucji bogactwa w postaci wysoko oprocentowanych obligacji. Aby stać się właścicielem takiego połatanego „cuprum", należało najpierw podzielić je na kawałki i rozdać innym, aby następnie, po upływie pewnego czasu odnaleźć brakujące elementy i odkupić za bardzo wysoką cenę. Mogły sobie na to pozwolić wyłącznie osoby o najwyższym statusie społecznym. W kulturze potlaczu nie było miejsca na kłamstwo, a co za tym idzie na inflację. Dzielenie się dobrami z innymi nie zubażało dzielącego się. Kawałek miedzianej blachy zwiększał swoją wartość, ilekroć jego właściciel dzielił go z innymi. Zdobywanie prestiżu nie równało się marnotrawstwu własnych zasobów w celu zaimponowania innym, lecz niezmiennie wiązało się ze wzbogacaniem innych.

Podstawowym celem kultury potlaczu była redustrybucja dóbr, a nie ich gromadzenie. Jeśli w życiu plemion kultury potlaczu miały miejsce okresy, w których dobra kumulowano, to robiono to z pełną świadomością ich przeznaczenia. Przedstawiciele kultury potlaczu uważali, że człowiek, który posiada więcej niż jednego konia, ale tych, których nie używa, nie oddaje jako nadmiaru innym, jest, delikatnie mówiąc, nierozsądny. To właśnie utrzymywanie większej ilości zwierząt, kiedy i tak się z nich nie korzysta, było nieuzasadnioną rozrzutnością. Nie zastanawiali się przy tym nad problemem wzajemności. W tamtej kulturze była ona czymś bezwarunkowym. Gdyby jej przedstawiciel dowiedział się o tych z nas, którzy posiadają kilka domów, samochodów, jachtów, dzieł sztuki, których nie ogląda nikt poza nimi, oraz o innych, zwielokrotnionych dobrach, z których zamożny człowiek nie jest w stanie korzystać na co dzień, to pomyślałby pewnie, że ten człowiek gromadzi je z okazji jakiegoś potlaczu, który wkrótce się odbędzie. A gdyby wyprowadzono go z błędu i przekonano, że niektórzy ludzie całe życie poświęcają gromadzeniu i utrzymywaniu swojego mienia, zinterpretowaliby to z pewnością jako jakiś nieznany im rodzaj deficytu umysłowego. Im więcej szczegółów kultury potlaczu poznawałem podczas swojej podróży, tym bardziej docierało do mnie, że oto mam do czynienia ze sposobem organizacji świata radykalnie odmiennym od tego, do czego przywykliśmy. Spotkałem się z porządkiem społeczno-ekonomicznym niezgodnym z logiką, którą przyjęliśmy, wręcz niemożliwym do zrozumienia dla przybyszy spoza niego. Powstał i rozwinął się na małym obszarze, wśród małej grupy ludów Ameryki Północnej, a następnie został zdeprecjonowany i zniszczony przez przedstawicieli kultury, w której marnotrawstwo zasobów ekonomicznych przeznaczanych na zakup oznak prestiżu nie wzbogaca innych. Potlacz nie był utopią. Istniał i funkcjonował z powodzeniem jako system ekonomiczno-polityczny przez kilkaset lat.

Nauka wyrosła z rozdawnictwa

A jednak są wyjątki. Mała enklawa kultury darów rozwija się bujnie i wbrew przyjmowanej przez nas ekonomicznej logice – w obszarze wolnego oprogramowania. Członkowie tej kultury od lat i z powodzeniem dzielą się wytworami swojej pracy, doskonaląc je w ten sposób i korzystając z nich. Ci, którzy są szczególnie uzdolnieni i pracowici, rozdają najwięcej, podobnie jak członkowie rodzin królewskich rozdawali swoje „cuprum", zyskując w ten sposób prestiż i uznanie.

Zasady kultury darów próbowano również zastosować w nauce. W XVII wieku, kiedy społeczne zapotrzebowanie na dostęp do wiedzy naukowej osiągnęło punkt, w którym konieczne stało się współdzielenie zasobów przez grupy naukowców, powstały zręby otwartej nauki i pierwsze czasopisma naukowe. Znany socjolog nauki Robert Merton wymieniał komunitaryzm jako jedną z fundamentalnych wartości etosu naukowego, a dzisiejszy renesans ruchu otwartej nauki, dzielenia się wynikami badań i danymi wskazują, że zasady kultury darów bardziej sprzyjają nauce niż te oparte na indywidualizmie.

A co by było, gdyby takie rozumienie dóbr i ich wymiany, jakie rozwinęło się w Ameryce Północnej i na kilku innych małych obszarach, opanowało większy region świata? To pytanie nigdy nie doczeka się odpowiedzi. Warto jednak pamiętać, że porządek ekonomiczny jaki znamy – choć stworzony przez ludzi i niewątpliwie zakorzeniony w ich biologicznych właściwościach – nie powstał jako bezpośrednia realizacja programu genetycznego. Istnieje dużo więcej potencjalnych porządków niż ten, w którym my żyjemy, albo potlacz, który został stłamszony w zarodku, czy komunizm, który poniósł spektakularną klęskę.

Kreatywni tylko na szkoleniach

Niestety, nawet w chwilach buntu i niezgody, kiedy zaczynamy kwestionować to, co znamy, najczęściej jako alternatywę dostrzegamy jedynie znane nam, istniejące porządki, nie próbując nawet zdobyć się na inwencję. W ten sposób skazujemy się na pozostawanie w ograniczonym zbiorze rozwiązań i ulegamy przekleństwu wyboru ciągle tylko mniejszego zła. Dzisiaj, doświadczając kolejnych kryzysów ekonomicznych, w tym tego związanego z pandemią, nie dopuszczamy nawet myśli, żeby zrewidować zasadność systemu, z którego owe kryzysy wynikają. Szukamy sposobów naprawy, ale nie przebudowy. Zastanawiamy się nad zmiennymi i czynnikami, a nie nad jego całościową konstrukcją.

A tymczasem pandemia, wojna, klęski żywiołowe dają przez chwilę szansę zmiany hierarchii w naszych systemach wartości. W postępującej wokół atrofii, zaniku, odżywają pytania o podstawowe wartości. O to, czy świat, jakim go poznaliśmy, musi takim właśnie być? Czy możliwy jest inny porządek rzeczy? Ta chwila szybko jednak mija, a my zaczynamy się cieszyć wzrostem gospodarczym. Bawiąc się i radując, napędzamy rozwój ekonomiczny i tym samym zmierzamy na skraj katastrofy, do której nieuchronnie prowadzi nasz krótkowzroczny system.

W końcu to nasza „racjonalna" ekonomia roztrwoniła nieodnawialne zasoby planety do tego stopnia, że przetrwanie całego gatunku stoi pod dużym znakiem zapytania. Czy można z taką rozrzutnością porównać jakikolwiek potlacz? W latach 60. XX wieku amerykański psycholog o polskich korzeniach Jerome Bruner stworzył całościową teorię konstruktywistycznego uczenia się, która miała ogromny wpływ na nauczanie. Jednym z głównych aspektów tej koncepcji było zwrócenie uwagi na wychodzenie poza dostarczone informacje.

Dzisiaj słyszymy to zalecenie podczas każdego treningu kreatywności, rozwiązujemy zadania, które wymagają czegoś więcej niż to, co już znamy.

Wielu z nas osiągnęło mistrzostwo w odnajdywaniu takich rozwiązań... w sali szkoleniowej. Jeśli jednak popatrzymy wokół siebie, ze smutkiem skonstatujemy, że toczymy dyskurs pomiędzy przedstawicielami kilku znanych od dawna postaw politycznych, a rozwiązania problemów społecznych, ekonomicznych czy edukacyjnych są tak typowe i przewidywalne, że ich potencjał zmiany trudno określić inaczej niż mianem impotencji. Obijając się o ściany znanych sobie rozwiązań, zapomnieliśmy o wychodzeniu poza dostarczone nam informacje. 

Tomasz Witkowski jest doktorem psychologii, pisarzem, autorem m.in. „Psychoterapii bez makijażu", trzech tomów „Zakazanej psychologii" i wydanych w USA „Psychology Gone Wrong" oraz „Psychology Led Astray"

O potlaczu po raz pierwszy czytałem w dzieciństwie, pochłaniając wszystko, co w jakikolwiek sposób miało związek z moimi ówczesnymi bohaterami, którymi oczywiście byli szlachetni Indianie Ameryki Północnej. Mgliście pamiętam jakieś huczne przyjęcia, wręcz orgie, podczas których wodzowie opanowani przez amok autodestrukcji rozdawali na prawo i lewo wszystkie swoje dobra. Nie powstrzymywali się nawet przed podpaleniem własnych chat, aby w tym akcie niszczenia udowodnić innym swoją wielkość. Nie rozumiałem tego, dlatego chętniej wracałem do opisów honorowych, wiernych raz danemu słowu Indian, zamieszkujących prerię i kończących wszelkie spory rytualną fajką pokoju.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS