To Donald Tusk i Adam Bodnar są autorami zjednoczenia PiS i Suwerennej Polski

Karol Nawrocki najbardziej prawdopodobnym kandydatem na prezydenta. Przyłączenie Suwerennej Polski prawie przesądzone. Ale szans na reformę partii niewiele, gdy Prawo i Sprawiedliwość staje się oblężoną twierdzą.

Publikacja: 04.10.2024 10:00

Jeśli koalicja rządząca przechwyci prezydenturę, miejsca dla opozycji w systemie prawno-politycznym

Jeśli koalicja rządząca przechwyci prezydenturę, miejsca dla opozycji w systemie prawno-politycznym będzie jeszcze mniej niż dziś. Wtedy receptą oblężonego PiS stanie się podtrzymywanie w nieskończoność przywództwa coraz starszego Jarosława Kaczyńskiego (na zdjęciu podczas protestu przed siedzibą Ministerstwa Sprawiedliwości w Warszawie, 19 września 2024 r.)

Foto: Marysia Zawada/REPORTER

Przełożenie kongresu Prawa i Sprawiedliwości z 28 września na 12 października szybko obrosło teoriami spiskowymi. Jarosław Kaczyński miałby nie zdążyć z negocjacjami, w następstwie których ma zostać przyłączona do jego partii Suwerenna Polska. Niektóre media donosiły też o szykowanych przez prezesa PiS decyzjach personalnych lub o wycofywaniu się z przygotowanych wcześniej zmian. Uporanie się z problemami miało wymagać dodatkowego czasu.

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: Kultura w kraju zimnej wojny domowej

Co wolno robić opozycji w czasie powodzi

Wszystko wskazuje na to, że te wieści są nieprawdziwe. Jedyną realną przyczyną zmiany jest ta podana do wiadomości: powódź. Politycy PiS tłumaczyli, że są zajęci pomocą powodzianom, więc na partyjne obradowanie czas przyjdzie później.

Na pewno w permanentnym pojedynku polityków na wrażenia zajmowanie się sobą, gdy fala powodziowa na Odrze nawet nie przebyła całej drogi, mogło zostać przez Polaków źle odebrane. Zwłaszcza że propaganda obozu rządzącego obraca przeciw formacji Kaczyńskiego demonstrację przed Ministerstwem Sprawiedliwości z soboty 14 września, kiedy sytuacja powodziowa wyglądała źle. Tematem wiecu były przypadki łamania prawa i standardów praworządności, ale na pewno nie klęski żywiołowe.

Natychmiast skorzystał z tego wtedy poseł Tomasz Trela z Nowej Lewicy, jeden z najagresywniejszych polityków rządzącej koalicji. „Południe Polski walczy z żywiołem, a banda nieudaczników protestuje w Warszawie broniąc kumpli kryminalistów i przyszłych kryminalistów. PiS to jednak stan umysłu” – obwieścił na platformie X. Inni politycy rządowej większości to podchwycili.

„Tomku, a ty walczysz z żywiołem czy może z klawiaturą w swoim telefonie?” – spytała wprawdzie posłanka Paulina Matysiak z partii Razem, jedna z niewielu wolnych od partyjnego amoku parlamentarzystek. Trela odpowiedział na to, że pomagał córce w przygotowaniu się do kartkówki. Więc pomagać córce podczas powodzi było można, domagać się sprawiedliwości już nie. Absurd goni absurd.

Narrację Treli szybko powielił sam Donald Tusk, odmawiając partii Kaczyńskiego moralnego prawa do krytykowania jego nieskuteczności w walce z żywiołem, skoro jej działacze demonstrowali w sobotę. Tu kolejna wątpliwość: przecież w piątek 13 września premier mówił, że „prognozy nie są przesadnie alarmujące”. W sobotę zmienił ton, ale na odwoływanie opozycyjnej demonstracji było już chyba za późno.

Inna sprawa, że kiedy wybiera się zaraz potem temat kataklizmu jako okazję do najostrzejszego rozliczania rządu, trzeba być gotowym nie tylko na prztyczki, ale na prawe sierpowe. W Polsce wszelkie tego typu rozrachunki prowadzą od razu do najcięższych oskarżeń. Pisze się je wielkimi literami. Poprzednia opozycja stosowała się do tej zasady wobec rządów PiS, więc dziś prawica używa podobnych metod. To z kolei musi oznaczać, że i do niej strzela się słowami.

Kaczyński nie szukał pretekstów, aby przełożyć obrady. Najlepszy dowód, że na posiedzeniu Komitetu Politycznego swojej partii upierał się początkowo przy dotrzymaniu terminu kongresu. Dopiero inni politycy PiS wytłumaczyli mu, jakie stąd wyniknie wizerunkowe niebezpieczeństwo. – Prezes jest nieobecny w social mediach, więc nie zawsze wyczuwa nastroje – tłumaczy ważny polityk Zjednoczonej Prawicy.

Skądinąd waga tego kongresu jest przeceniana. On nie jest wyborczy. Spekulacje o usunięciu z funkcji wiceprezesów Antoniego Macierewicza czy Beaty Szydło się nie potwierdzają. Jeśli Kaczyński miał nawet taki pomysł, to z niego zrezygnował.

Zostanie zmieniony statut partii, aby powołać nowe ciało: Komitet Wykonawczy. Jego skład zostanie wyłoniony nawet nie na samym kongresie, a przez Radę Polityczną, która sama pozostanie niezmieniona, podobnie jak Komitet Polityczny będący prawdziwym kierownictwem partii.

Po co ten kolejny organ? Ma się zajmować bieżącą partyjną robotą. Znajdą się w nim przeważnie młodsi politycy typu Radosława Fogla czy Pawła Jabłońskiego, choć i tacy zawodnicy wagi ciężkiej jak Przemysław Czarnek, wciąż niedopuszczany do Komitetu Politycznego. – Prezes chce ich czymś zająć, żeby nie spiskowali przy piwie, to ma być dźwignia awansu, ale i miejsce ciężkiej pracy – objaśnia mój rozmówca z kierownictwa partii.

Kto odpowiada za taktykę PiS? Po części także Donald Tusk i Adam Bodnar

Co ciekawe, na czele nowego Komitetu Wykonawczego ma stanąć Mariusz Błaszczak. Wiele wskazuje na to, że to próba osłodzenia mu faktu, że nie będzie namaszczony jako kandydat na prezydenta. Chociaż on sam ma na to wciąż nadzieję, pojawia się w sondażach i dysponuje w partii grupą zwolenników. Kaczyński nadal jednak hołduje konceptowi sięgnięcia po kogoś nieuwikłanego w osiem lat pisowskich rządów, nawet jeśli ryzykiem będzie początkowo kiepska rozpoznawalność takiego nominata.

Na placu boju pozostali więc europoseł Tobiasz Bocheński i prezes Instytutu Pamięci Narodowej Karol Nawrocki. Z rywalizacji odpadł podobno poseł Zbigniew Bogucki. Czasem pada za to nowe nazwisko: niegdyś prezydenckiego ministra, a dziś posła Marcina Przydacza, głównie ze względu na zdolności językowe. Największe szanse zdaje się mieć jednak Nawrocki. Nie kojarzy się aż tak bardzo z pisowską polityką rządową, uchodzi za człowieka niepartyjnego, byłby strawny dla elektoratu Konfederacji, a być może nawet – w drugiej turze – dla jej liderów.

Tyle że to nie będzie tematem tego kongresu. Domknięta na 95 proc. jest za to kwestia akcesu na nim polityków Suwerennej Polski. Pod nieobecność chorego Zbigniewa Ziobry załatwiają to z Kaczyńskim europoseł Patryk Jaki i poseł Michał Wójcik. Oni też mają wejść do Komitetu Politycznego. Zapewne kilku działaczy SP znajdzie się też w Komitecie Wykonawczym.

To okazja do możliwej niespodzianki. Oto Michał Dworczyk, świeżo upieczony europoseł, a kiedyś szef Kancelarii Premiera, w rozmowie z Konradem Piaseckim w TVN 24 zakwestionował pomysł tego połączenia. – To oddali nas od zwycięstwa w wyborach. Jestem przeciwnikiem takiego rozwiązania – powiedział. Stwierdził, że środowisko Suwerennej Polski „w dużej mierze jest winne przegranych wyborów w 2023 roku”. Jego główna myśl była taka: skoro Zbigniew Ziobro nazywał kiedyś premiera Mateusza Morawieckiego „miękiszonem”, jego samego należy nazwać „cynikiem”. To echo dawnych sporów o taktykę wobec Unii Europejskiej.

Są one dziś w dużej mierze nieaktualne. Wszystkie skrzydła PiS i także Suwerenna Polska są połączone w oporze wobec takich projektów UE, jak pakt migracyjny czy Zielony Ład, a także wobec planów federalizacyjnych lansowanych przez unijny mainstream. Niemniej utrzymują się dawne pretensje z czasów wspólnego rządzenia. Dworczyk to człowiek związany z Morawieckim. Jest takich osób trochę w Radzie Politycznej PiS. Co więcej, na ten konflikt mogą się nałożyć opory lokalnych działaczy. Kiedy Solidarna Polska, potem przemianowana na Suwerenną, zaczęła rozbudowywać swoje struktury, zwłaszcza po roku 2018, w wielu regionach zbierała ludzi skłóconych z PiS.

Inkorporacja partii Ziobry może więc nie być bezbolesna, ale chyba jednak się dokona. Dla Kaczyńskiego jedność wszystkich środowisk Zjednoczonej Prawicy jest wartością naczelną. To skądinąd logiczne. W oblężonej twierdzy podtrzymywanie dawnych wojen wewnętrznych jawi się jako coraz bardziej zdradliwe. Dlatego prezes wygasił pokusy rozliczeń za przegraną kampanię. I dlatego też nie chce odrębnej grupy we własnym klubie parlamentarnym. Politycy SP wnoszą mu wprawdzie w wianie własne, energicznie ścigane przez prokuratorów Adama Bodnara, afery – z Funduszem Sprawiedliwości na czele, ale politycy PiS też mają kłopoty z prokuratorskimi śledztwami. W rzeczywistości to Donald Tusk z Adamem Bodnarem są zatem autorami tego zjednoczenia na prawicy.

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: Granice sąsiedzkiej cierpliwości

Mateusz Morawiecki długo walczył o etykietę prawdziwego PiS-owca. Czy teraz żałuje?

Paradoksalnie premier i minister sprawiedliwości są także współautorami taktyki Zjednoczonej Prawicy. To za sprawą ich oskarżeń ten obóz zmienił się w formację permanentnych skarg wygłaszanych na demonstracjach i wiecach. Wszelkie dyskusje o odmłodzeniu, o naprawie języka, o zajęciu się inną tematyką, stają się mniej ważne, giną w zgiełku. Akcje policyjno-prokuratorskie stanowią chleb powszedni wielu z posłów i działaczy.

Europoseł Dworczyk może kultywować chyba uzasadnione pretensje do środowiska Ziobry, ale jego też prokuratura zmieniła z pokrzywdzonego w podejrzanego – na kanwie historii z włamaniem na jego prywatne mailowe konto, przez które miała przechodzić służbowa korespondencja. Samego Jarosława Kaczyńskiego można do woli oskarżać o odklejenie się od rzeczywistości, o archaiczną retorykę, o brak kontaktu z młodym pokoleniem. Ale kiedy policja korzysta z demonstracji 14 września, aby zatrzymać jego samochód pod pretekstem zbyt przyciemnionych szyb, zaczynamy – ja przynajmniej zaczynam – się zastanawiać nad statusem opozycji w Polsce.

Stanisław Mikołajczyk, prezes PSL, był w latach 1945–1947 nawet wicepremierem, a więc formalnie częścią władzy, a przecież ludowa demokracja nie szczędziła mu czysto personalnych szykan. Teraz mamy demokrację walczącą w miejsce bezprzymiotnikowej.

Trudno było uniknąć takich skojarzeń, kiedy obserwowało się prezesa głównej partii opozycyjnej uwikłanego w szamotaninę z tłumem politycznych awanturników przed smoleńskim pomnikiem na placu Piłsudskiego w Warszawie przy bierności policji słuchającej rozkazów nowej władzy. Oczywiście, w PiS mamy do czynienia z fermentem, zwłaszcza młodsi działacze nie obawiają się dziś krytykować partyjnej strategii, która skończyła się porażką 15 października 2023 r. Czasem ta krytyka dotyczy samego prezesa, co podważa naturę partii jeśli nie wodzowskiej, to mocno dworskiej. Dla niektórych z krytyków punktem odniesienia jest Morawiecki rozczarowany tym, że Kaczyński zamyka mu drogę do startu w wyborach prezydenckich, szukający swojego miejsce w nowej rzeczywistości. Tyle że jest on zarazem jednym z symboli niedawnej porażki. Tak intensywnie pracował zresztą na etykietkę najbardziej prawowiernego pisowca, że dziś trudno mu się jej pozbyć.

A zarazem myśl o otwartej grze kogokolwiek o przywództwo w partii lub o rozłamie jest hamowana siłą konfliktu ze światem zewnętrznym, z obecną władzą. W efekcie wszelkie ruchy odśrodkowe, a nawet rozliczenia oddolne są odkładane co najmniej do końca kampanii prezydencki ej. Ona zaś jest grą o wszystko.

Jeśli obecna koalicja przechwyci prezydenturę, miejsca dla opozycji będzie w modelowanym od nowa systemie prawno-politycznym jeszcze mniej. I wtedy pytania o przyszłość Morawieckiego czy nawet Andrzeja Dudy okażą się zapewne mało istotne. A receptą oblężonej partii stanie się podtrzymywanie w nieskończoność, być może na siłę, przywództwa coraz starszego Kaczyńskiego, względnie nastanie przywództwa polityka w typie Mariusza Błaszczaka, mechanicznie powtarzającego oskarżycielskie formułki.

Jarosław Kaczyński mówi o dyktaturze. Można się śmiać, ale działania ludzi ministra Bodnara co najmniej niepokoją

Komentatorzy bliscy obecnej władzy wyśmiewają ciężki język 75-letniego prezesa powtarzającego raz za razem, że mamy dyktaturę. Tyle że pod naporem faktów mnie akurat jest coraz mniej do śmiechu. Oto spór o legalność przejęcia Prokuratury Krajowej przez ludzi ministra Bodnara miał być rozstrzygnięty przez Sąd Najwyższy. Przyznawał to sam prokurator krajowy z nowego rozdania Dariusz Korneluk. Ale kiedy Sąd Najwyższy przyznał rację jego odwołanemu poprzednikowi, Adam Bodnar odkrył w sobie moc unieważnienia tej uchwały samą swoją wypowiedzią. Choć jeszcze w 2020 roku jako rzecznik praw obywatelskich tłumaczył, że bezprawność czyjegoś statusu czy decyzji musi stwierdzić jakieś ciało, najlepiej sądowe. Teraz robi to on sam, a o nieegzekwowaniu woli sądu przesądza ostatecznie policja niewpuszczająca Dariusza Barskiego do budynku prokuratury.

Dowiadujemy się nagle, że trzej prawnicy, którzy tę uchwałę podjęli, są „neosędziami”. Choć akurat statusu Izby Karnej Sądu Najwyższego nikt nie podważał, łącznie z międzynarodowymi trybunałami. Ci szanowani powszechnie sędziowie wydawali w ostatnich latach setki wyroków. Żaden nie był podważany, także po 13 grudnia 2023 r., kiedy do władzy doszła obecna koalicja. Podczas rozprawy ludzie Korneluka zwracali się do orzekających per „wysoki sądzie”. Nawet projekt Bodnara dotyczący tzw. neosędziów przewiduje cofanie awansów, ale nie wyroków. A jednak w tym przypadku władza wykonawcza sama sobie przyznaje prawo wybierania, które werdykty uznaje, a których nie.

Tylko pozornie odbiegłem od tematu obecnych dylematów i przyszłości PiS. Te opisywane przeze mnie ruchy nowej władzy wobec wymiaru sprawiedliwości są bowiem częścią marszu ku systemowi, w którym nie ma realnej równości wobec prawa. Czy w takim systemie jest miejsce na autoreformę PiS? Będzie go z pewnością mniej niż kiedykolwiek wcześniej. Trzeba się było tym zająć, kiedy miało się władzę, było się silnym i nie niepokojonym przez nikogo. Wtedy Jarosław Kaczyński był od tego daleki, choć stawką było zwycięstwo w wyborach. Możliwe, że dziś wypadnie mu powiedzieć: za późno.

Przełożenie kongresu Prawa i Sprawiedliwości z 28 września na 12 października szybko obrosło teoriami spiskowymi. Jarosław Kaczyński miałby nie zdążyć z negocjacjami, w następstwie których ma zostać przyłączona do jego partii Suwerenna Polska. Niektóre media donosiły też o szykowanych przez prezesa PiS decyzjach personalnych lub o wycofywaniu się z przygotowanych wcześniej zmian. Uporanie się z problemami miało wymagać dodatkowego czasu.

Co wolno robić opozycji w czasie powodzi

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku