Polska polityka została całkowicie zdominowana przez temat powodzi. Premier Donald Tusk zamieszkał na Dolnym Śląsku, poświęcając się prowadzeniu kolejnych zebrań sztabu kryzysowego. Nie tylko Jackowi Żakowskiemu (choć to głos szczególnie zaskakujący) rozliczanie funkcjonariuszy państwa na oczach całej Polski skojarzyło się z obyczajami państwa autorytarnego, np. Rosji Władimira Putina.
Polityka czasu kataklizmu nie przestała być ostra, bezwzględna, oparta na oskarżeniach. Z pewnością można mówić o lawinie błędów państwa, a więc rządzących. Samo pytanie o spóźnienie premiera w komunikowaniu zagrożenia jest wciąż powtarzane – przez polityków opozycji i opozycyjne media. I można przynajmniej niektóre z tych błędów zrozumieć. Państwo nie trwa przecież w nieustającej gotowości na klęski żywiołowe tych rozmiarów. Zarazem krytyka pojawić się musiała. Możliwe, że przesadna, gdyż w Polsce od dawna nie mówi się o niczym inaczej niż wielkimi literami.
Czytaj więcej
Są spory, w których zachodni konserwatyści już przegrali, a oblicze prawicowości stało się na dokładkę mocno „postmodernistyczne”. Jednak są i takie sfery, w których argumenty tzw. prawicy wciąż mają przyszłość.
Dlaczego minister Hanna Wróblewska miałyby zostać zdymisjonowana?
Zarazem normalne spory uległy odroczeniu. Możliwe, że inaczej zajmowalibyśmy się np. zmianami personalnymi w instytucjach kultury. Już same plotki o zamiarze odwołania Roberta Kostry z funkcji dyrektora Muzeum Historii Polski wywołały pewne emocje, choć głównie w gronie ludzi zajmujących się polityką historyczną i muzealnictwem. Posypały się protestacyjne listy podpisywane wcale nie tylko przez ludzi związanych z opozycją. Okazały się daremne.
To ciekawe, ale tuż przed powodzią pojawiła się w środowiskach artystycznych plotka o ewentualnym odwołaniu minister kultury i dziedzictwa narodowego Hanny Wróblewskiej. Mówiono o tym skądinąd w kontekście szerszych pogłosek: o możliwej rekonstrukcji rządu Tuska – na jesieni. Zalanie Dolnego Śląska co najmniej odracza tę perspektywę.