Wiemy, jaka jest dziś przeważnie recepta na kabaretowe widowisko. Przewidywalne pomysły (koniecznie ksiądz i policjant), grube dowcipasy i drwiny z poprzedniej władzy. Tu jest inaczej. Oni są nie tylko nieprzewidywalni, ale i niejednoznaczni. Czy można stworzyć subtelny kabaret, kiedy inni malują skecze najgrubszą krechą? Okazuje się, że tak. I można zasłużyć na miłość widowni, która śmieje się nieustannie, ale też odczuwa z tą ekipą więź mocniejszą niż tylko opartą na rozśmieszaniu.
Teatrzyk Gędźba istnieje od 2021 r. To wtedy skrzyknęła się ponownie ekipa dawnego Kabaretu Na Koniec Świata, występująca w niemal tym samym składzie od 2010 r. Apogeum ich aktywności to telewizyjny serial kabaretowy „La La Poland” z lat 2017–2018. Ale TVP Jacka Kurskiego nie chciała kolejnych odcinków. Stracili też siedzibę w piwnicznej salce Przodownik, małej scenie warszawskiego Teatru Dramatycznego. Odrodzenie nastąpiło po pandemii. Gędźbę przygarnął dyrektor Teatru Scena Współczesna Włodzimierz Kaczkowski. Występowali też w sali Relax.
Tym razem wracają do korzeni – znów są w piwnicy, czyli w Przodowniku. Zwykle lubili sięgać do starych kawałków, ale ten spektakl jest napisany całkiem od nowa. Głównie przez aktora Wojciecha Solarza, który wraz z innym aktorem Maciejem Makowskim jest też współreżyserem. Istna spółdzielnia aktorska.
Czytaj więcej
Donald Trump jest nie tyle sprawcą, ile produktem jałowej polaryzacji, której przyczyną była też arogancja liberalnych elit. Dziś te elity zamiast choćby pobieżnej autorefleksji oferują nam powiastki o faszyzmie.
Nieustannie skaczemy po stylach i wątkach. Kiedy wspaniała Izabela Dąbrowska, aktorka wyposażona w wyjątkowe vis comica, zaczyna spektakl piosenką „Powroty”, dostajemy porcyjkę absurdu rodem z Monty Pythona. Ale kiedy na koniec oglądamy minifabułkę „Antymilionerzy”, w której konferansjer z kamienną twarzą Macieja Makowskiego pomaga przegrać całą swoją fortunę krezusowi Pawłowi Koślikowi, mamy migotliwe skojarzenia ze współczesną polską rzeczywistością. Z kolei kiedy w piosence „Figle” Wojciech Solarz opowiada o swoich relacjach z babcią (znów Dąbrowska), wydaje się zrazu, że to surrealizm, a przecież to niepozbawiona goryczki przypowiastka o relacjach między pokoleniami. Wskrzeszane są stare formaty, ale z nowymi treściami. Koślik znów jest Tadeuszem Sznukiem, oglądamy teleturniej, ale tym razem uczestnikami są cudzoziemcy (Solarz, Robert Majewski, Sebastian Stankiewicz). I zadajemy sobie pytanie, czy to drwina ze specjalnego traktowania przybyszów, czy przeciwnie – pochwała ich żywotności. Ano właśnie: siła niejednoznaczności.