To piąta część „Kruka”, serii gotyckich horrorów zemsty zapoczątkowanej przez obraz Alexa Proyasa z 1994 r. Złośliwi twierdzą, że zyskał on popularność za sprawą tragedii, do której doszło na planie. Grający główną rolę Brandon Lee, syn legendarnego Bruce’a, został postrzelony z broni, w której miały znajdować się ślepe naboje.

Producenci nowego „Kruka” nie umieścili żadnej cyferki w tytule, jakby chcieli zasugerować, że to reboot. I rzeczywiście film niewiele się różni od poprzednich części, za to chętnie odwołuje się do komiksu, na postawie którego stworzono całą serię. Znów mamy zakochaną parę wyrzutków, która ginie z rąk złych ludzi. Chłopak trafia w zaświaty i później zmartwychwstaje, by się zemścić. Działa nocą, w rzęsistym deszczu, w otoczeniu neogotyckich kamienic i lejącego się z głośników post metalu i goth rocka.

Czytaj więcej

„Empty Shell”: Łom podnosi ciśnienie

Właśnie owa stylistyka wydaje się największym atutem filmu. Ona i kilka efektownych walk utrzymanych w konwencji „Johna Wicka”, widowiskowych, choć przesadnie brutalnych i krwawych. W najbardziej efektownej scenie rozgrywającej się w operze bohater odcina mieczem łby kolejnych ochroniarzy, innych patroszy bądź sieka na plasterki. Zostaje postrzelony ze 100 razy, ale jako zmartwychwstaniec wciąż prze naprzód i zabija.

Najsłabiej „Kruk” wypada, kiedy próbuje opowiadać o miłości łączącej bohaterów. Kiczowate dialogi niezamierzenie śmieszą, pozbawione kontekstu sceny niewiele wnoszą do opowieści. Cóż, to zmartwychwstanie ewidentnie się serii nie udało.