Nie żebym dokładnie pamiętał, sprawdziłem w Wikipedii. To musiał być maj 2002 r. Spotkany na literackim festiwalu Paweł Dunin-Wąsowicz opowiadał z werwą o maturzystce z Wejherowa, która w przerwach między egzaminami pisze kolejne rozdziały „pierwszej polskiej powieści dresiarskiej”. Kilka miesięcy później „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” okazała się wydarzeniem roku, a sam Dunin-Wąsowicz został okrzyknięty odkrywcą największego literackiego talentu III RP. Słusznie. Choć, szczerze mówiąc, „Wojny…” nie doczytałem do końca do tej pory.
Czytaj więcej
Legenda dziennikarstwa muzycznego oraz najpopularniejszy pisarz historyczny w Polsce to świetnie dobrany duet. Jeden zna mnóstwo anegdot, drugi ma warsztat historyka.
Z biegiem lat zrozumiałem jednak, na czym polega największy dar Doroty Masłowskiej. Nie chodzi o samą literaturę, tylko o niespotykaną wręcz wrażliwość na język. Dzięki niej pisarka widzi polską rzeczywistość przenikliwie jak nikt inny. Dowodem na to jest nowa, porywająca momentami, książka „Magiczna rana”. A także świetne felietony i, bodaj jeszcze ciekawsze, wywiady. Z tego, co pamiętam, po jednym z nich (przeprowadzonym przeze mnie dla „Plusa Minusa”) została nazwana „córką Rydzyka”. Ujęła się wtedy za wyśmiewanymi obrońcami krzyża, który stanął przed Pałacem Prezydenckim po katastrofie smoleńskiej. To, że jest tej postawie wierna i wciąż ujmuje się za poniżanymi, a także oddaje im głos w swoich tekstach, świadczy o pisarce jak najlepiej.
Zwróciłbym jeszcze uwagę, że zasada funkcjonowania mediów społecznościowych stała się wręcz uniwersalna dla całej sfery zmediatyzowanej. Dziś wszyscy, i to natychmiast, muszą podkreślić swoje oburzenie bądź poparcie dla jakiejś głośnej sprawy.
Nie potrafię chyba w Polsce wskazać nikogo innego kto, tak jak Dorota Masłowska, przy okazji każdego w zasadzie wywiadu powie coś naprawdę odkrywczego. Tak stało się też w związku z wydaniem „Magicznej rany”. Oto w rozmowie z Pauliną Reiter („Wysokie Obcasy”) przeczytałem bodaj najlepszą analizę polskiej wersji politycznej poprawności „Wysokie równościowe standardy stały się źródłem poczucia wyższości i narzędziami przemocy” – zauważa pisarka. „Buldożerem do rozjeżdżania tych, którzy nie nadążają, patrzą wstecz, usiłują bronić starych rozpadających się światów, powoływać jeszcze na zdrowy rozsądek. (…) To niesamowite jak ta chęć zmieniania na lepsze może mieć w sobie całkiem spore pokłady przemocy i pogardy”. I słusznie dodaje, że wyjątkowo ponurą rolę odgrywają w tej kwestii media społecznościowe. „Wiszące w powietrzu napięcie ściąga jednostki, które kochają pilnować, karać, łajać, poniżać, prawić. Wykrystalizowała się już kasta samozwańczych księży i strażników tego internetowego kościoła”. Na wypowiedzi niewłaściwe z ich punktu widzenia reagują „najbardziej sprawczą w tej chwili figurą życia społecznego, czyli linczem”. Co więcej, każdy przyłączający się do linczu na nowo musi podkreślić swoje oburzenie, dzięki czemu może poczuć się lepiej. W efekcie zamiast demonstrowania równości mamy nieustanne demonstrowanie wyższości. Dotyczy to zarówno tych, którzy są gorzej wykształceni i poinformowani, jak i tych, którzy upierają się przy dawnych formach. Jak np. prof. Jerzy Bralczyk, który dopiero dzięki wypowiedzi, że „psy zdychają, a nie umierają” zdobył powszechną rozpoznawalność. Kilka słów okazało się ważyć więcej niż kilkanaście książek.