Zgodnie z przepisami Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego transpłciowe kobiety mogą brać udział w zawodach, jeśli ich poziom testosteronu utrzymuje się na poziomie poniżej 10 nmol/l przez co najmniej 12 miesięcy przed startem. Tylko czy MKOl w ogóle sprawdza płeć biologiczną sportowców, żeby na tej podstawie zdecydować o badaniu ich przez 12 miesięcy poprzedzających igrzyska pod kątem poziomu testosteronu? A jeśli ten poziom podczas któregoś z badań przekracza normę, czy zawsze musi to być powodem męskości zawodniczki, czy na przykład zaburzeń hormonalnych o innym charakterze lub po prostu stosowania dopingu?
Czytaj więcej
Debata na temat precyzyjnego ustalania płci jest w sporcie konieczna. Hejt wobec osób transpłciowych, żenujące żarty, kłamstwa lub fałszywe informacje na temat części zawodniczek z pewnością jej nie ułatwiają.
Nie mam pretensji do transkobiet, które chcą rywalizować w sporcie
Nie będę udawać, że się znam, ale jako medyczny laik uważam kryterium 12 miesięcy obniżonego testosteronu jako wyznacznik „płci sportowej” za złudny i niegwarantujący uczciwej realizacji. Ktoś, kto całe życie był mężczyzną, miał aż nadto możliwości zbudowania fizycznej przewagi nad biologiczną kobietą i żadne czasowe obniżanie testosteronu tego już nie zmieni. Większość transkobiet trenujących wcześniej jako mężczyźni sporty siłowe będzie mieć przewagę fizyczną nad kobietami, które zawsze nimi były, a przede wszystkim – są nimi biologicznie. Jeśli zatem dopuszczamy taką rywalizację, to równie dobrze powinniśmy dopuścić każdą formę dopingu w sporcie, bo wychodzi mniej więcej na to samo.
„Pocieszenie” przegranych zawodniczek publicznym linczem na ich rywalkach nie załatwi wszystkich problemów z płcią w sporcie.
Nie mam pretensji do transkobiet, które chcą rywalizować w sporcie – mają do tego prawo, a fakt, że posiadają takie, a nie inne chromosomy, nie jest w żadnej mierze ich winą, jeśli nie są po prostu cwaniakami, którym nie wyszło w konkurencjach męskich, więc sobie w papierach zmienili płeć na żeńską i mogą wreszcie zacząć wygrywać. Owszem, tacy się zdarzają, bo sport to nie tylko sława, ale też duże pieniądze, dla niektórych warte poudawania kobiety przez te kilka lat sportowej kariery. W Paryżu żaden kontrowersyjny przypadek nie miał jednak, jak się zdaje, takiego charakteru. Linczowane przez publiczność zawodniczki były kobietami, tyle że z pewnym chromosomalnym defektem i wynikającą z niego męską posturą. I choć trudno się nie zgodzić, że dawało im to krzywdzącą dla rywalek przewagę, to trudno je obwiniać, że też chcą realizować swoje sportowe marzenia.