Potrzeba uspokojenia coraz bardziej wkurzonego „elektoratu zemsty” okazała się u premiera silniejsza niż zdrowy rozsądek. Tym samym właśnie dostarczył obrońcy Marcina Romanowskiego mocnych argumentów za tym, że sprawa wcale nie toczy się normalnym trybem, a na jego klienta jest polityczne „zlecenie”.

Czytaj więcej

Kataryna: Groźna nowa definicja. Przepis o gwałcie „bezobjawowym” będzie nadużywany

Czy Tusk powinien mieć wiedzę na temat prokuratorskich materiałów obciążających Marcina Romanowskiego? 

Bo przecież Donald Tusk nie ma prawa mieć wiedzy na temat materiału zgromadzonego przez prokuraturę, więc nie może oceniać jego rzetelności. Ale przede wszystkim nie powinien tak ostentacyjnie okazywać swojego osobistego zainteresowania konkretnym rozstrzygnięciem w jednostkowej sprawie. A przecież nie jest jedynym politykiem partii rządzącej stanowczo wypowiadającym się w sprawie, w której – przynajmniej formalnie – decyzja należy wyłącznie do niezależnego prokuratora, a potem do niezawisłego sądu. Jeśli obrońca Marcina Romanowskiego będzie niedługo potrzebował argumentów do obrony „europejskiego” immunitetu Romanowskiego, to wystarczą kserokopie licznych komentarzy polityków Platformy mające charakter mniej lub bardziej (częściej mniej) subtelnych nacisków na prokuraturę i sąd.

Bo przecież Donald Tusk nie ma prawa mieć wiedzy na temat materiału zgromadzonego przez prokuraturę, więc nie może oceniać jego rzetelności. Ale przede wszystkim nie powinien tak ostentacyjnie okazywać swojego osobistego zainteresowania konkretnym rozstrzygnięciem w jednostkowej sprawie. 

Obrońca Romanowskiego ośmieszył ścigającą polityka prokuraturę 

Można robić dobrą minę do złej gry, ale fakty są takie, że prokuratura nie tylko się skompromitowała merytorycznie, ale przede wszystkim – i to jest dużo poważniejsze – okazała się tak samo podatna na polityczne zamówienia jak zawsze. Wniosek o areszt tymczasowy po wielu miesiącach, kiedy podejrzany mógł do woli mataczyć, jest dziś wyłącznie próbą wymierzenia kary bez wyroku i tak zresztą był traktowany przez polityków oraz elektorat. Miał być karą zaspokajającą coraz głośniej wyrażaną przez wyborców potrzebę szybkiej i widowiskowej zemsty, a nie formalnym zabezpieczeniem gwarantującym niezakłócone niczym śledztwo. Jeśli specjalny zespół najlepszych prokuratorów nie potrafił w pół roku zgromadzić wystarczających dowodów, to już ich raczej nie zgromadzi. Bo albo tych dowodów (już?) nie ma, albo śledczych zadanie przerosło. I w żadnym stopniu nie jest to wina Romanowskiego. Tak jak nie jest jego winą, że politycy PO oddelegowani do Ministerstwa Sprawiedliwości, mając pełną świadomość istnienia „zapasowego” immunitetu Romanowskiego, nie uznali za stosowne sprawdzić jego zakresu u źródła, a nie w opiniach dwóch przypadkowych prawników. Wystarczyło zrobić to, co zrobił obrońca Romanowskiego, który w pojedynkę ośmieszył ścigający polityka gang Olsena. Ośmieszył i obnażył, bo nie da się już udawać, że sam areszt tymczasowy jest czym innym niż polityczną szykaną. Tenże obrońca ma naprawdę wielkie i niezasłużone szczęście. Tyle wygrać…