Mariusz Cieślik: Dziennikarze stracili swój autorytet tak samo jak taksówkarze

Upadek dziennikarzy da się porównać chyba tylko z taksówkarzami. Kiedyś taksiarz czy redaktor to było panisko. Dziś to zawody śmieciowe, które uprawiać może każdy.

Publikacja: 09.08.2024 10:00

Mariusz Cieślik: Dziennikarze stracili swój autorytet tak samo jak taksówkarze

Foto: AdobeStock

Znajoma matka maturzystki zapytała mnie ostatnio, co myślę o studiach dziennikarskich. Stanowczo odradziłem jej córce taki wybór. W odpowiedzi usłyszałem, że nasz wspólny kolega wcale nie uważa, że to zły pomysł. „To dlaczego zmienił zawód i zatrudnił się w samorządzie?” – odpowiedziałem pytaniem retorycznym.

Ponieważ już kiedyś o tym pisałem, pewnie bym sobie tym razem darował, ale wpadła mi ostatnio w ręce książka „Gównodziennikarstwo” Pauliny Januszewskiej. Podtytuł książki „Dlaczego w polskich mediach pracuje się tak źle” doskonale opisuje zawartość. Oczywiście ktoś może stwierdzić, że to problem stricte branżowy i jego nie dotyczy. Tyle że to nie będzie prawda. Upadek mediów nie jest tylko sprawą dziennikarzy. To kwestia fundamentalna dla demokracji, co doskonale widać na polskim przykładzie.

Czytaj więcej

Mariusz Cieślik: Marta Lempart wyląduje w końcu na politycznym śmietniku

Na początku III Rzeczpospolitej uważano, że dziennikarstwo będzie wyglądać inaczej 

Ojcowie założyciele III Rzeczypospolitej mocno by się zdziwili, słysząc określenie „gównodziennikarstwo”. Zwłaszcza że niektórzy sami wywodzili się z tego środowiska. Dziennikarskie epizody mieli na koncie Donald Tusk, Aleksander Kwaśniewski i Jarosław Kaczyński. A pierwszy niekomunistyczny premier Tadeusz Mazowiecki był z zawodu redaktorem. Zresztą w 1989 roku wydawało się, że polskie dziennikarstwo odzyska szacunek i wypracuje nowe standardy. Po straconych latach 80., gdy prawdę mówiono tylko w wydawnictwach podziemnych, miały nadejść nowe czasy. I początkowo wiele wskazywało na to, że się uda. W mediach pojawili się inni ludzie niż za PRL-u. Część miała doświadczenia opozycyjne, część dopiero zaczynała drogę zawodową. Wielu jest teraz liderami opinii i zajmuje wysokie stanowiska w rozmaitych redakcjach. A jednak dziś wiemy, że entuzjazm pierwszych lat po przełomie został zmarnowany i rzeczywistością jest opisywane w książce Januszewskiej „gównodziennikarstwo”. Autorce chodzi przede wszystkim o warunki pracy. Systemowy wyzysk i mobbing, niskie zarobki, śmieciowe umowy, wielogodzinne dyżury – to codzienność tzw. media workerów.

Co poszło nie tak? Wydaje się, że na naszym rynku mediów doszło do wyjątkowo niefortunnego mariażu czynników specyficznie polskich z globalnymi. Kluczowa jest tu, oczywiście, ekspansja internetu i big techów.

Używam tego określenia nie przypadkiem. Działalność większości redakcji nie ma dziś nic wspólnego z tym, co zwykliśmy kiedyś nazywać dziennikarstwem, czyli dążeniem do prawdy i przestrzeganiem standardów, takich jak wnikliwe badanie faktów oraz obiektywne ich przedstawianie.

Czytaj więcej

Mariusz Cieślik: Trudno w Polsce lubić Niemców

Polska specyfika i globalne tendencje – tak powstaje bieda dziennikarstwo

Co poszło nie tak? Wydaje się, że na naszym rynku mediów doszło do wyjątkowo niefortunnego mariażu czynników specyficznie polskich z globalnymi. Kluczowa jest tu, oczywiście, ekspansja internetu i big techów. Globalna sieć przez ponad dwie dekady pasożytowała na dziennikarzach, odbierając dochody tradycyjnym mediom. Efektem był ich finansowy kryzys i obniżenie jakości. W końcu większość odbiorców przyzwyczaiła się do śmieciowej informacji, którą zwykle oferuje internet, i niczego innego zdaje się nie potrzebować. Tu dotykamy kwestii specyficznie polskiej. Otóż jesteśmy jednym z najmniej czytających społeczeństw w świecie Zachodu. Średnio 60 proc. Polaków nie przebrnęło przez cały rok przez żaden (!!!) tekst dłuższy niż jedna strona. To zaś sprawia, że w większości nie potrafią odróżnić informacji wartościowych od bezwartościowych. I ostatnia sprawa, która jest zarówno globalna, jak i lokalna: dominacja mediów tożsamościowych. Wiedzą państwo doskonale, o kogo chodzi, więc nie ma potrzeby wymieniać nazw czy tytułów. Jedni zajmują się wyłącznie obsmarowywaniem dzisiejszej opozycji, inni obecnego rządu. A jedyne, co obchodzi ich odbiorców, wychowanych na manipulacyjnych narracjach, to właściwy przekaz polityczno- -ideologiczny.

Wszystko to razem sprawia, że media przestały w Polsce pełnić rolę kontrolną wobec władzy i (z nielicznymi wyjątkami) nie są w stanie utrzymywać przyzwoitego poziomu debaty publicznej. Cóż, przykro to powiedzieć, ale gównodziennikarstwo oznacza gównopolitykę, a to z kolei, prędzej czy później, stworzy z nas gównospołeczeństwo.

Znajoma matka maturzystki zapytała mnie ostatnio, co myślę o studiach dziennikarskich. Stanowczo odradziłem jej córce taki wybór. W odpowiedzi usłyszałem, że nasz wspólny kolega wcale nie uważa, że to zły pomysł. „To dlaczego zmienił zawód i zatrudnił się w samorządzie?” – odpowiedziałem pytaniem retorycznym.

Ponieważ już kiedyś o tym pisałem, pewnie bym sobie tym razem darował, ale wpadła mi ostatnio w ręce książka „Gównodziennikarstwo” Pauliny Januszewskiej. Podtytuł książki „Dlaczego w polskich mediach pracuje się tak źle” doskonale opisuje zawartość. Oczywiście ktoś może stwierdzić, że to problem stricte branżowy i jego nie dotyczy. Tyle że to nie będzie prawda. Upadek mediów nie jest tylko sprawą dziennikarzy. To kwestia fundamentalna dla demokracji, co doskonale widać na polskim przykładzie.

Pozostało 82% artykułu
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi
Materiał Promocyjny
Zarządzenie flotą może być przyjemnością
Plus Minus
Przydałaby się czystka