Powstańcy warszawscy walczący u marszałka Josipa Broza Tito

Do jugosłowiańskich komunistów wiodły powstańców warszawskich przeróżne drogi. Każda z nich jest zaskakująca i nieoczywista.

Publikacja: 26.07.2024 10:00

Josip Broz Tito (drugi z lewej) w zniszczonej Warszawie w marcu 1946 roku

Josip Broz Tito (drugi z lewej) w zniszczonej Warszawie w marcu 1946 roku

Foto: autor nieznany/wikipedia

Gdy 1 sierpnia 1944 r. warszawscy żołnierze AK wyruszali w bój, byli pewni zwycięstwa. Już za kilka dni mieli „Alejami z paradą iść, defiladą w wolną Polskę”. Następne 63 dni unieważniły te marzenia. Ci, którzy przeżyli, poszli do niewoli, a później wielu z nich trafiło do wojsk gen. Andersa. Niektórzy znaleźli się w szeregach berlingowców (choć nie dowodzonych już przez samego Berlinga). Inni pozostali w konspiracji, skierowanej już przeciwko nowemu wrogowi. Byli też tacy, których losy potoczyły się dość zaskakująco.

Był koniec września 1944 r. Na Mokotowie dogorywały walki. Powstańcy wiedzieli, co Niemcy robią z pojmanymi Polakami. Niektórzy żołnierze AK próbowali więc przebijać się kanałami do pozostającego w polskich rękach Śródmieścia lub w kierunku Wisły. Kilkanaście lat później tę historię opisze Jerzy Stefan Stawiński, a w filmie „Kanał” pokaże Andrzej Wajda.

Starszy strzelec „Witkowski” od 14 godzin błądził podziemnym labiryntem, szukając bezpiecznego wyjścia i brata – dwa lata młodszego strzelca „Jerry’ego”. Siły go jednak opuszczały – we znaki dawały się odniesione rany, a otwarte przez Niemców włazy do kanałów kusiły coraz bardziej. Niektórzy powstańcy decydowali się przerwać męczarnię i zaryzykować wyjście na powierzchnię. „Witkowski” nasłuchiwał, czy z góry dobiegną strzały. Jednak oprócz niemieckich okrzyków nic nie było słychać. Postanowił zatem zaryzykować i wyjść na powierzchnię. Natychmiast został zrewidowany, odebrano mu broń i odesłano do zgromadzonej już sporej grupy powstańców trzymanej pod niemieckimi lufami. To tam spotkał wreszcie brata. Wkrótce pojawił się niemiecki oficer i zakomunikował powstańcom, że zostali uznani za jeńców wojennych. Oznaczało to jedno: przeżyją! Chroniło ich międzynarodowe prawo – to samo, które zabezpieczało jeńców angielskich, francuskich i amerykańskich.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Sankcje za demokracje. O negocjacjach pokojowych Kijowa i Moskwy

Pluton braci - Kazimierz Marnada ps. „Witkowski” i Jerzy Maranda ps. „Jerry”

Urodzony w 1922 r. Kazimierz Marnada „Witkowski” w konspiracji był od 1939 r. Nie było to dziwne. Przed wojną był harcerzem, prowadził drużynę zuchową na Targówku. We wrześniu 1939 r. pełnił służbę porządkową na Dworcu Wileńskim. Jesienią 1939 r. harcerze zaczęli tworzyć pierwsze struktury konspiracyjne. Wśród nich był Kazimierz. W 1942 r. wciągnął do podziemnej działalności także swojego młodszego o dwa lata brata – Jerzego Marandę ps. Jerry. Obaj bracia znaleźli się w grupie, z której wykształcił się batalion AK „Baszta”. Harcerze gromadzili broń i amunicję, a przede wszystkim szkolili się z myślą o nadchodzącym powstaniu.

Gdy 1 sierpnia 1944 r. wybuchło w Warszawie powstanie, obaj bracia stanęli do walki w jednym oddziale. Był to ich macierzysty IV pluton „Ryś” kompanii B-1 batalionu „Bałtyk” pułku „Baszta”. Przez niemal dwa miesiące walczyli na Mokotowie. „Witkowski” był dwukrotnie ranny – w końcu sierpnia trafił do szpitala ss. Elżbietanek przy ul. Goszczyńskiego. Jednak wkrótce szpital znalazł się pod artyleryjskim ostrzałem. Rannego powstańca przenoszono z piętra na piętro, aż wreszcie trafił on do szpitalnej kotłowni. 29 sierpnia tam odnalazł go brat „Jerry” i wraz z kolegami z oddziału wynieśli „Witkowskiego” z piwnicy. Udało się im odejść od budynku kilkaset metrów, gdy trafił w niego artyleryjski pocisk. Zginęło kilkadziesiąt osób – w tym wielu ukrywających się w kotłowni…

Kolejne dni znów rozdzieliły braci. „Witkowski”, nadal poważnie ranny, wciąż przebywał na zapleczu walk, jednak „Jerry” z bronią w ręku bronił powstańczych barykad. 26 września 1944 r. obaj bracia – nie wiedząc o sobie nawzajem – weszli do kanałów. Spotkali się dopiero jako jeńcy…

Jeniecka odyseja – od Niemiec po Jugosławie

Najpierw „Witkowski” i „Jerry” trafili do obozu przejściowego Dulag 121 w Pruszkowie. Choć obóz ten stworzono dla cywilnej ludności Warszawy, to pod koniec powstania trafiali do niego także niektórzy żołnierze. Umieszczono ich jednak w wydzielonej strefie, z dala od cywilów. Następnie powstańcy trafili do kolejnego obozu przejściowego, tym razem Dulagu 142 w Skierniewicach. Stamtąd koleją przewieziono ich 900 km na zachód do miejscowości Bremervörde w północnych Niemczech. Ostatnim etapem podróży była dziesięciokilometrowa piesza wędrówka do obozu jenieckiego Stalag XB Sandbostel. Więziono tam polskich żołnierzy pojmanych w 1939 r. Teraz dołączyli do nich ci z 1944 r.

Wkrótce okazało się, że Sandbostel był tylko etapem. W połowie listopada grupę ok. 300 powstańców przetransportowano ponad tysiąc kilometrów na południe – do stalagu XVIIIA Wolfsberg (obecnie Austria). Bracia wciąż byli razem. Po kolejnym miesiącu 152 osoby zostały skierowane do pracy i przekazane do leżącego 120 km na południe obozu Sterntal (Strnišče) w pobliżu miasta Kidričevo. Był to już teren okupowanej przez Niemców Jugosławii. Tamtejszych więźniów używano do prac na rzecz niemieckiej armii. Musieli oni dźwigać ciężkie skrzynie z amunicją, przetaczali kilkusetlitrowe beczki z paliwem. Tu drogi braci znowu się rozeszły. Chory „Witkowski” został odprawiony z powrotem do Wolfsbergu, a później trafił do stalagu XVIII C Markt Pongau. Tam zastał go koniec wojny – dokładnie 8 maja 1945 r. został wyzwolony przez Amerykanów. Zaciągnął się do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Do kraju wrócił w maju 1947 r.

Czytaj więcej

W Polsce weteranami są jedynie powstańcy warszawscy i żołnierze AK

Narodowa Armia Wyzwolenia Jugosławii, czyli komunistyczna antyniemiecka partyzantka

Gdy w styczniu 1945 r. drogi braci się rozeszły, „Jerry” pozostał w Sterntal. Słabe wyżywienie, mordercza praca, sroga zima – to wszystko osłabiało jeńców wykonujących niewolniczą pracę. Wiadomo było też, że wojna zmierza do nieubłaganego końca. Wielką niewiadomą było to, co Niemcy zrobią z więźniami: puszczą wolno, pozwolą na ich wyzwolenie czy może rozstrzelają? Trwająca od ponad pięciu lat wojna pokazywała różne scenariusze.

„Jerry” zdecydował się wziąć los we własne ręce. Wraz z kolegą z „Baszty” Henrykiem Sobiechem „Łosiem” 5 marca 1945 r. uciekli z obozu. Ze sobą zabrali jeszcze jednego współtowarzysza niewoli – włoskiego jeńca. Decyzja o ucieczce nie była łatwa, wszak wokół były obce terytoria. Uciekinierzy nie znali ani języka, ani zwyczajów miejscowej ludności, nie wiedzieli też, gdzie szukać pomocy. Intuicja prowadziła ich w jednym kierunku: do antyniemieckiej partyzantki.

Na terenie okupowanej Jugosławii najsilniejszą konspirację stworzyli komuniści dowodzeni przez Josipa Broza ps. Tito. Pod koniec wojny w jej szeregach mogło być nawet ok. 600 tys. osób. Partyzanci dysponowali nie tylko piechotą, kawalerią i artylerią, ale także własnym lotnictwem i kilkoma łodziami tworzącymi namiastkę marynarki wojennej! Oddziały jugosłowiańskie wypuszczały się nawet na tereny południowych Niemiec.

To właśnie do jugosłowiańskich komunistów dotarli Jerzy Maranda i Henryk Sobiech. Trafili do 32. Batalionu Szturmowego 2. Brygady 32. Dywizji Narodowej Armii Wyzwolenia Jugosławii. W tym czasie wojska te zmierzały w kierunku Zagrzebia, walcząc zarówno z Niemcami, jak i chorwackimi kolaborantami. Doświadczenie bojowe polskich powstańców było bezcenne. Szybko trafili więc do oddziałów bojowych. „Łoś” zginął w walce, natomiast „Jerry” został ranny i wycofany z frontu. W połowie czerwca 1945 r. został zwolniony ze służby. Jego dowódca w charakterystyce polskiego żołnierza napisał: dobry, poczciwy, zdyscyplinowany, pilny.

„Jerry” i „Łoś” nie byli jedynymi warszawskimi powstańcami w szeregach oddziałów Tity. Podobne drogi wiodły do nich innych jeńców, najczęściej także z „Baszty”. Przede wszystkim byli to uciekinierzy z kolejowego transportu rozbitego 1 kwietnia 1945 r. przez alianckie lotnictwo. Przewożono nim więźniów ze Sterntal w głąb Niemiec. Kilku z nich zginęło, pozostali rozpierzchli się po okolicy. Edward Tracewski „Piasecki” wstąpił do jugosłowiańskiej partyzanckiej armii. W jej szeregach znaleźli się też Waldemar Miarczyński „Waldek” i Jerzy Turos „Sęp” (zakończył powstanie w Śródmieściu w kompanii „Odwet” batalion „Golski”). Podobny był los Antoniego Dąbrowskiego „Leona” i Zygmunta Zabrzeskiego „Zyga”. Oni również dotarli do jugosłowiańskich komunistów. Nie chcieli zasilać ich szeregów, a przedostać się do polskiego wojska. Mimo to zostali wcieleni do partyzanckiego oddziału, z którego następnie uciekli. Ujętego „Leona” postawiono przed sądem jako dezertera. Zawierucha wojenna sprawiła, że wyroku nie wydano, a powstańcowi udało się dotrzeć do oddziałów gen. Andersa. Także „Zyg” doczekał końca wojny. Różne drogi zawiodły do Tity też Zygmunta Jastrzębskiego „Czaplica” – w konspiracji w rejonie Brzozów (Legionowo) Obwodu Obroża AK.

Zresztą do Tity uciekali także jeńcy innych narodowości. Edmund Baranowski „Jur” przebywał w obozie w Salzburgu. Wspominał, że pod koniec wojny uciekło z niego siedemnastu Brytyjczyków. Siedmiu z nich złapano, natomiast pozostałym udało przedrzeć się do Jugosłowian.

Jugosławia przypomina sobie o swoim żołnierzu – w 1981 r.

Jerry” po zwolnieniu z jugosłowiańskiej armii zaczął szukać nowego miejsca do życia. Sytuacja w kraju wciąż była niepewna, więc postanowił przedostać się na tereny zajęte przez Amerykanów. Dotarł do obozu dla dipisów (przesiedleńców) w Kassel. Ostatecznie trafił w szeregi Polskiej Kompanii Wartowniczej funkcjonującej przy amerykańskich wojskach okupacyjnych w Niemczech. Służbę skończył wiosną 1947 r. w Allendorfie. W maju 1947 r. dotarł do Polski. Bracia znowu się spotkali.

Jugosławia o swoim żołnierzu przypomniała sobie wiosną 1981 r. Przygotowano dla „Jerry’ego” specjalny dyplom podpisany przez Cvijetina Mijatovića – przewodniczącego prezydium Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii. To on formalnie był wówczas głową tego państwa. Na dyplomie napisano: „Za udział w wyzwoleńczej wojnie narodów Jugosławii, za przyczynienie się do zwycięstwa nad faszyzmem i za wkład w przyjaźń między narodami jako symbol uznania przyznajemy kombatantowi Jerzemu Marandzie Medal Pamięci”. Uhonorowany nie mógł go już odebrać – zmarł w styczniu 1980 r. Dokument w warszawskiej ambasadzie Jugosławii odebrała jego córka Barbara Maranda.

Dr hab. Andrzej Zawistowski jest profesorem SGH, pracownikiem Ośrodka Badań nad Totalitaryzmami Instytutu Pileckiego. Redaktor naukowy wydanej przez Muzeum Powstania Warszawskiego syntezy „Chcieliśmy być wolni. Powstanie Warszawskie 1944”.

Gdy 1 sierpnia 1944 r. warszawscy żołnierze AK wyruszali w bój, byli pewni zwycięstwa. Już za kilka dni mieli „Alejami z paradą iść, defiladą w wolną Polskę”. Następne 63 dni unieważniły te marzenia. Ci, którzy przeżyli, poszli do niewoli, a później wielu z nich trafiło do wojsk gen. Andersa. Niektórzy znaleźli się w szeregach berlingowców (choć nie dowodzonych już przez samego Berlinga). Inni pozostali w konspiracji, skierowanej już przeciwko nowemu wrogowi. Byli też tacy, których losy potoczyły się dość zaskakująco.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Grób Hubala w Inowłodzu? Hipoteza za hipotezą
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS