W filmie „Snajper” Clinta Eastwooda, który opowiada historię Chrisa Kyle’a, doskonały strzelec wyborowy po powrocie z misji w Iraku zostaje zamordowany przez weterana, któremu pomaga. W obrazie tym jest scena, gdy wzdłuż trasy samochodu jadącego z trumną żołnierza gromadzą się ludzie, aby oddać mu hołd. Podobne sceny widzimy teraz w Ukrainie.
Wsparcie i szacunek dla weteranów kojarzy się z widocznym na ulicach amerykańskich miast celebrowaniem żołnierzy, co dla wielu z nas może wyglądać kiczowato. Ameryka jednak przez wiele lat konsekwentnie budowała unikalny mit weterana m.in. poprzez produkcje filmowe, ale też tworzyła solidne fundamenty instytucjonalne ich wsparcia. U nas system ten dopiero powstaje, i to w bólach. Co jakiś czas politycy przypominają sobie o weteranach, przeważnie przy okazji sytuacji kryzysowych albo oficjałek.
Przede wszystkim jednak amerykańskie prawo zupełnie inaczej niż polskie definiuje taką osobę. Status weterana w USA przysługuje każdemu żołnierzowi, który przesłużył w siłach zbrojnych USA minimum sześć miesięcy, bez względu na miejsce pełnienia służby. U nas weteranem jest tylko taka osoba, która przebywała przez określony czas na misji zagranicznej.
– W Stanach Zjednoczonych nie mamy podziału na kombatantów i weteranów misji poza granicami kraju. Dla nas każdy żołnierz, który nosił lub nosi mundur, jest weteranem – tłumaczył w wywiadzie dla Defence24 płk rez. Joseph P. DeAntona.
Problem zorganizowanej opieki nad żołnierzami i ich rodzinami pojawił się w Stanach Zjednoczonych zaraz po II wojnie światowej, nasilił się po konflikcie w Korei, ale najmocniej ujawnił się w debacie publicznej w czasie wojny wietnamskiej, gdy okazało się, że wielu weteranów wychodzi z wojska z problemami psychicznymi. Podstawy definicji i opieki nad nimi pochodzą z Kodeksu Stanów Zjednoczonych U.S.C. traktującego o weteranach, który został przyjęty 1 września 1958 roku.