Rocznica rzezi wołyńskiej, Co dzieli Polaków i Ukraińców?

Obchodzimy właśnie rocznicę rzezi wołyńskiej. Protokół rozbieżności, które zatruwają relacje polsko-ukraińskie, ciągle jest długi. I nie chodzi tylko o ocenę wydarzeń sprzed 80 lat.

Aktualizacja: 12.07.2023 09:40 Publikacja: 07.07.2023 10:00

Fundamenty pojednania polsko-ukraińskiego zbudowały m.in. wizyty w Ukrainie kolejnych prezydentów. L

Fundamenty pojednania polsko-ukraińskiego zbudowały m.in. wizyty w Ukrainie kolejnych prezydentów. Lech Kaczyński dwukrotnie spotykał się z Wiktorem Juszczenką w miejscach pamięci o Wołyniu – w 2006 r. w Pawłokomie i w lutym 2009 r. w Hucie Pieniackiej (na zdjęciu)

Foto: LESZEK SZYMAŃSKI/PAP

WOłyce na Wołyniu na starym cmentarzu jest kawałek działki zarośnięty chwastami. To tam najpewniej pochowani są Polacy, ofiary rzezi wołyńskiej. Co jakiś czas ktoś pali tam świeczki, ale nie ma nawet krzyża. Nie ma też jasności, ilu może tam leżeć zabitych. Być może ponad 80 osób. Z dawnej świetności cmentarza zachowały się relikty nagrobków z polskimi napisami. Od 2012 roku w Ołyce – dawnym gnieździe rodu Radziwiłłów – polscy konserwatorzy odnawiają kolegiatę. Znajduje się w niej już zrekonstruowany obraz Matki Boskiej Kazimierzeckiej, patronki Wołynia.

Historia obrazu jest niezwykła. Obraz został przywieziony z Palestyny w XVII wieku przez Mikołaja Radziwiłła i do 1939 roku znajdował się na zamku w Ołyce. XVII-wieczna kopia stała się obiektem kultu w pobliskim sanktuarium w Kazimierce (dzisiaj Kuzmiwka). Przestało ono istnieć 25 kwietnia 1943 roku w Niedzielę Wielkanocną, gdy nacjonaliści ukraińscy wysadzili kościół w powietrze. Cudowny obraz najpewniej zniszczono lub zrabowano.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota. Wołyń i pamięć zbiorowa

Po wielu latach prac – finansowanych przez polskie instytucje – Ołyka może się stać rzymskokatolickim sanktuarium maryjnym. A jeszcze niedawno była w ruinie. W czasie II wojny światowej świątynię zdewastowano. Po jej zakończeniu parafia ołycka została rozwiązana, a Sowieci zmienili kolegiatę w kołchozową stajnię. Dopiero w 1991 roku władze ukraińskie przekazały kościół wiernym i znów jest on miejscem kultu religijnego.

Kościół w Ołyce ufundował w I połowie XVII wieku Albrecht Radziwiłł. Zdaniem historyków jest to najwyższej klasy zabytek z okresu baroku, z unikalnym wyposażeniem i nagrobkami Radziwiłłów. – Gdy w 2012 roku przyjechaliśmy pierwszy raz do Ołyki, było to senne, zapomniane miasteczko. Renowacja kolegiaty tchnęła w nie niejako nowe życie. Od początku nasze działania wspierały władze lokalne i obwodowe. Projekt renowacji najwspanialszego wołyńskiego kościoła onieśmielał wielu swoją skalą, ale też pobudzał wyobraźnię. Dzisiaj strona ukraińska podejmuje starania o renowację zamku ołyckiego – mówi dr Michał Laszczkowski, dyrektor Narodowego Instytutu Konserwacji Zabytków.

Być może, gdy już zakończy się obecna wojna, wywołana przez Rosję, władze Ukrainy zdecydują się na odnowienie też np. pozostałości murów miejskich, bramy łuckiej i kościoła św. Piotra i Pawła – najstarszego kościoła katolickiego na Wołyniu. Widząc prace Polaków, Ukraińcy opracowali już projekt rewitalizacji całej miejscowości.

– Jest szansa, że po wojnie Ołyka stanie się wielką atrakcją turystyczną i ważnym świadectwem wspaniałej historii Polski i Ukrainy – uważa Michał Laszczkowski.

Do Ołyki trafia teraz pomoc od potomków właścicieli tej ordynacji. Fundacja Trzy Trąby Macieja Radziwiłła wspiera m.in. rodziny z Wołynia, których bliscy zginęli w wyniku rosyjskiej agresji.

Czytaj więcej

Wołyń 1943. Musimy pochować naszych zmarłych

Takich przykładów działań lokalnych, mniej widocznych, są dziesiątki. Na poziomie międzyludzkim z powodzeniem możemy mówić o pojednaniu. Dlaczego jednak ciągle polskich i ukraińskich polityków dzieli historia, a spory te nasilają się w pobliżu kolejnej rocznicy rzezi wołyńskiej?

Protokół rozbieżności: Bandera

Przede wszystkim punktem zapalnym jest to, że niepodległa Ukraina wzięła na sztandar Stepana Banderę. Nie ma wątpliwości, że starał się on stworzyć „autorytarne państwo narodowe typu faszystowskiego i próbował »oczyścić« to państwo z wrogów etnicznych i przeciwników politycznych, w tym z Żydów, Polaków, Rosjan, »Sowietów«, a nawet Ukraińców o poglądach komunistycznych, lewicowych, konserwatywnych i demokratycznych” – uważa polsko-niemiecki historyk dr Grzegorz Rossoliński-Liebe, autor wydanej w Polsce monografii „Bandera. Faszyzm. Ludobójstwo. Kult”.

Przyczynami ruchów antypolskich na terenach wschodniej Galicji stały się m.in. przedwojenna dyskryminacja ludności ukraińskiej w dostępie do urzędów, szkół i ziemi, a także likwidacja cerkwi greckokatolickich. Ukraiński ruch narodowy był tłumiony w dwudziestoleciu międzywojennym przez polską policję i wojsko. Pod koniec lat 30. XX wieku dochodziło do ekspedycji karnych przeciwko ukraińskim wsiom. Zwykle była to reakcja na przypadki podpalania polskich miejscowości, niszczenia słupów telegraficznych i torów kolejowych.

Chociaż Bandery nie było wtedy na terenach odebranych przez Niemców sowieckiej Ukrainy, zdaniem Mykoły Łebeda, jednego z liderów OUN, koordynował działania z Chełmszczyzny. Potem został aresztowany i przebywał pod dozorem policyjnym w Berlinie. Niemcy nie chcieli, aby uczestniczył w tworzeniu państwa ukraińskiego, chociaż deklaracje niepodległości ogłoszone zostały przez jego delegatów, członków OUN w wielu miejscowościach zajętych przez Niemców. Pod koniec 1941 roku zaczęły się niemieckie represje wobec banderowców. Niektórzy przywódcy zostali aresztowani, nieliczni ze statusem więźniów politycznych trafili zaś do obozów koncentracyjnych.

Polscy historycy są zgodni, że nie należy stawiać znaku równości między nierzadko krwawym polskim odwetem a odgórnie zaplanowaną i kierowaną przez OUN-B akcją eksterminacyjną ludności polskiej

Dochodziło też do zabójstw Polaków. Najgłośniejszym mordem zorganizowanym przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) był zamach dokonany 15 czerwca 1934 roku na ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego na ul. Foksal w Warszawie. Zabójstwa dokonał członek Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów Hryhorij Maciejko. Wśród oskarżonych znalazł się wódz OUN Stepan Bandera, który został skazany wraz ze swoimi towarzyszami. W więzieniu przebywał do 13 września 1939 roku.

Pod koniec 1938 roku około 30 tys. Ukraińców było osadzonych w polskich więzieniach. Ludność ukraińska czekała na wojnę, liczyła na to, że „wujek Führer” wyzwoli ją spod polskiej okupacji. W jednym z fundamentalnych dokumentów tworzonych przez Mychajła Kołodzińskyja „Wojenna doktryna ukraińskich nacjonalistów” zapisano, że w trakcie rewolucji, która miała poprzedzić powstanie państwa ukraińskiego, terytoria zachodniej Ukrainy powinny zostać „oczyszczone” z Polaków. Znalazło się w nim stwierdzenie, że „im więcej Żydów zabije się podczas powstania, tym lepiej dla państwa ukraińskiego”. W dokumentach z kwietnia 1941 roku przyjętych na II Wielkim Kongresie organizacji w Krakowie zaakceptowano faszystowskie pozdrowienie, a czerwono-czarna flaga symbolizowała krew i ziemię (niem. Blut und Boden).

W lutym 1943 roku członkowie organizacji, zakładając, że Niemcy mogą przegrać wojnę i będą musieli walczyć na dwa fronty, na Trzeciej Konferencji OUN, formalnie zerwali z III Rzeszą. Ukraińcy przebywający w formacjach policyjnych i ochotniczych związanych z SS zaczęli dezerterować do Ukraińskiej Powstańczej Armii. 1 marca 1943 roku organizacja ta rozpoczęła powstanie. W rzeczywistości jednak działania zbrojne skierowane zostały głównie przeciwko ludności cywilnej: Polakom i Żydom. Gdy rozpoczęły się masowe zabójstwa Polaków (ich kulminacja przypadła w tzw. krwawą niedzielę 11 lipca 1943), Bandera przebywał w niemieckim obozie koncentracyjnym Sachsenhausen. Został z niego zwolniony 28 września 1944 roku.

Czytaj więcej

Polska i Ukraina. Zbyt bliscy sobie na salonowe grzeczności

Po wojnie wypierał się współpracy z Niemcami, negował też udział w propagowaniu faszystowskich idei, Holokauście i innych zbrodniach. W maju 1945 roku przywództwo OUN Bandery wydało oświadczenie, w którym zaprzeczyło faszyzacji swojego ruchu. Bandera w tym czasie przebywał na terenie Niemiec, m.in. prowadził szkołę wywiadowczą, wysyłał bojowników do sowieckiej Ukrainy.

Stronnicy Bandery zaczęli budować jego mit jako niezłomnego, a jego współpracowników jako ofiar Niemców, w równym stopniu jak Stalina. I ten mit jest dzisiaj obecny w ukraińskiej polityce.

Dr Grzegorz Rossoliński-Liebe zwraca uwagę, że w ukraińskiej historiografii popularne stało się twierdzenie, że poprzez fakt zamknięcia pewnej grupy banderowców w obozach koncentracyjnych stali się oni ofiarami Holokaustu. Zrównywano zatem ofiary ukraińskie z zagładą europejskich Żydów. Pojawił się też przekaz, jakoby w Auschwitz głównymi więźniami byli Ukraińcy, a dokładnie banderowcy, co miało zaprzeczać oskarżeniom o ich udział w zagładzie Żydów.

Ukraina czci Banderę, stawia pomniki dowódcom, którzy wsławili się mordami na Polakach, np. Romana Szuchewycza. Ich imionami nazywane są ulice i place. Dla Ukraińców OUN-UPA to mit założycielski, jeden z fundamentów tożsamości narodowej i wolności. Są przekonani, że UPA walczyła przede wszystkim z komunistami i sowieckimi okupantami.

Protokół rozbieżności: ludobójstwo

Polskich i ukraińskich historyków różni terminologia stosowana do opisania wydarzeń z lat 1943–1945, a także geneza i ocena akcji odwetowych polskiego podziemia wobec ukraińskiej ludności cywilnej. Według szacunków strony polskiej od 1943 do 1945 roku w czasie „antypolskiej akcji” OUN-B i UPA zostało zabitych ogółem ok. 100 tys. Polaków (w tym m.in. 40–60 tys. na Wołyniu, 30–40 tys. w Galicji Wschodniej). Co najmniej 485 tys. zmuszono do ucieczki.

W tym czasie wskutek polskiego odwetu zginęło najprawdopodobniej 9–12 tys. Ukraińców (2–3 tys. na Wołyniu, 1–2 tys. w Galicji Wschodniej, 6–8 tys. na ziemiach dzisiejszej Polski, z czego 2,5 tys. na Chełmszczyźnie). Także blisko 20 tys. Ukraińców, głównie z Chełmszczyzny, na początku 1944 roku porzuciło swoje domy. Niemniej polscy historycy są zgodni, że nie należy stawiać znaku równości między nierzadko krwawym polskim odwetem a odgórnie zaplanowaną i kierowaną przez OUN-B akcją eksterminacyjną. Odwet polskiego podziemia i samoobrona były podyktowane najczęściej koniecznością ochrony ludności przed atakami Ukraińców, chociaż przyjmował on postać okrutnych mordów.

Czytaj więcej

Jerzy Haszczyński: Paliwo na straszny scenariusz

Niektórzy ukraińscy historycy skłonni są traktować te wydarzenia jako fragment „drugiej wojny polsko-ukraińskiej 1942–1947”. Natomiast pierwszą fazę mordów popełnionych tam na polskiej ludności, czyli do wiosny 1943 roku, ich zdaniem niekontrolowaną przez OUN-B, nazywają „wojną chłopską” lub „buntem ludowym”. Miały zostać wywołane przez „ukraińskich uchodźców” z Chełmszczyzny. Większość polskich badaczy wydarzenia z Wołynia, Galicji Wschodniej i Chełmszczyzny nazywa czystką etniczną, zbrodnią lub rzezią wołyńską (albo wołyńsko-galicyjską). Ale wprowadzili oni też do dyskursu, podobnie jak politycy, pojęcie ludobójstwa.

Prezydent Aleksander Kwaśniewski był pierwszym przywódcą, który użył określenia ludobójstwo w obecności prezydenta Ukrainy Leonida Kuczmy. Stało się to 11 lipca 2003 roku w Porycku (obecnie Pawliwce), gdzie 60 lat wcześniej ukraińscy nacjonaliści wymordowali ok. 300 Polaków.

Kwaśniewski zastrzegł: „Trzeba wyrazić moralny protest wobec ideologii, która doprowadziła do akcji antypolskiej, zainicjowanej przez część Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii. Wiem, że te słowa wielu mogą zaboleć. Ale żaden cel, ani żadna wartość, nawet tak szczytna jak wolność i suwerenność narodu, nie może usprawiedliwiać ludobójstwa, rzezi cywilów, przemocy i gwałtów, zadawania bliźnim okrutnych cierpień. I także pragnę powiedzieć, że my, Polacy, coraz lepiej rozumiemy, w jak istotny sposób zapisała się UPA w historycznej świadomości Ukraińców – jako siła walcząca wytrwale, aż po rok 1950, a nawet później o niepodległe państwo ukraińskie. Jednak wspólnie – i my, i Wy – powinniśmy odróżniać jasne karty historii od ciemnych. Chcemy budować nasze pojednanie na prawdzie: dobro nazywać dobrem, a zło złem”.

Zdarzenia na Wołyniu nie są określane przez Ukraińców jako rzeź czy ludobójstwo. Można odnieść wrażenie, że inteligencja ukraińska, która chce budować demokratyczne, wolne od Rosji państwo oparte na wartościach europejskich, na razie nie jest w pełni gotowa zmierzyć się z oceną ideologii OUN-UPA. Przed laty podobna dyskusja odbyła się w Polsce w kwestii Jedwabnego, gdy próbowaliśmy się rozliczyć z antysemityzmem. Do dzisiaj okazuje się jednak, że nam również nie udało się przepracować tego tematu.

Protokół rozbieżności: pomniki i ekshumacje

Spór polsko-ukraiński wynika z kumulacji wielu czynników i zanurzony jest w kontekście politycznym. Wynika z wzajemnego marginalizowania przez polskie władze wrażliwości ukraińskiej mniejszości w naszym kraju, a przez władze ukraińskie – polskiej zbiorowej pamięci.

Protokół wzajemnych pretensji jest długi. Mniej więcej od 2014 roku – czyli od momentu, gdy Rosja zajęła część terytorium Ukrainy – środowiska ukraińskie alarmowały, że w Polsce niszczone są miejsca pamięci. Zdaniem Związku Ukraińców w Polsce od 2014 roku zdewastowano kilkanaście upamiętnień lub grobów, w których spoczywają Ukraińcy, m.in. partyzanci UPA. Wskazywali, że do aktów wandalizmu doszło we Fredropolu, Werchracie, Pikulicach, Mołodyczu, Radrużu, Wierzbicy, Monasterzu i Białymstoku koło Lisek. Przeciwko takim działaniom protestowali polscy intelektualiści w liście skierowanym do ministra kultury Piotra Glińskiego.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Ból, który może został zrozumiany

Przedstawiciele mniejszości zwracali uwagę, że filmy z bezczeszczenia cmentarzy i obelisków mogły być wykonywane przez członków skrajnych organizacji nacjonalistycznych i umieszczane były na prorosyjskich stronach internetowych. Związek o tych dewastacjach informował policję, ABW, MSWiA i prokuraturę. Instytucje te jednak niewiele zrobiły.

Do eskalacji konfliktów doszło, gdy przedstawiciele środowisk narodowych zaatakowali uczestników procesji zorganizowanej w czerwcu 2016 roku w Przemyślu przez Ukraińską Cerkiew Greckokatolicką. Narodowcy sprofanowali m.in. chorągiew religijną. Policja postawiła zarzuty 19 uczestnikom zajść. Z kolei w trakcie przemarszu ulicami Przemyśla w grudniu 2016 roku członkowie nacjonalistycznych ugrupowań skandowali: „Od kołyski aż po grób – polski Przemyśl, polski Lwów”. Dzisiaj nie ma chyba wątpliwości, że w ten sposób nastroje antyukraińskie próbowały podsycać środowiska prorosyjskie i można je interpretować jako element wojny hybrydowej.

Iskrą, która roznieciła na nowo spór, stał się demontaż pomnika poświęconego UPA w podkarpackiej miejscowości Hruszowice w kwietniu 2017 roku. Zniszczyły go władze samorządowe przy asyście członków grup narodowców. To skutkowało zablokowaniem przez Ukrainę planowanych w tym kraju przez nasz Instytut Pamięci Narodowej ekshumacji ofiar zbrodni.

W 2018 roku przed polskimi placówkami dyplomatycznymi w Ukrainie odbyły się zaś demonstracje zorganizowane przez przedstawicieli partii Swoboda przeciwko nowelizacji ustawy o IPN, która wprowadza „penalizację banderyzmu”. Poprzedziła je ostra krytyka pod adresem polskich władz ze strony szefa ukraińskiego IPN. Po drodze MSWiA odrzuciło wnioski organizacji mniejszości ukraińskich i łemkowskich w Polsce o dofinansowanie m.in. obchodów rocznicy akcji „Wisła”.

Punktem zapalnym, który tli się do dzisiaj, jest kwestia upamiętnienia żołnierzy UPA w Monasterzu koło Werechraty. Chodzi o ustanowioną w 1999 roku przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa mogiłę członków UPA poległych 2–3 marca 1945 roku w walce z oddziałami NKWD. Po raz pierwszy pomnik zdewastowano w 2015 roku, sprawcy pomalowali krzyż w barwy biało-czerwone, w miejsce godła Ukrainy Tryzuba namalowali symbol Polski Walczącej, częściowo rozbili również tablicę nagrobną z nazwiskami 62 pochowanych.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Wołyń i pomysł Kościoła na pojednanie

„Cała akcja została nagrana, nagranie upubliczniono w internecie. Na początku stycznia 2020 roku doszło do kolejnego aktu wandalizmu – tablica zawierająca nazwiska i imiona poległych (bez wskazywania formacji, której byli członkami i jakiejkolwiek symboliki militarnej) została rozbita na kawałki i wraz z ukraińskimi tradycyjnymi ręcznikami (zawieszonymi 11 listopada 2019 r. przez polskich i ukraińskich aktywistów) zrzucone do jednego z dołów na terenie po dawnym greckokatolickim Monasterzu” – informowali przedstawiciele Związku Ukraińców w Polsce. „W ciągu piętnastu lat od ustanowienia grób nie został wpisany do ewidencji grobów i pomników wojennych, co w praktyce oznacza, że nie podlega ochronie państwa polskiego” – przypominali.

Negatywną opinię w sprawie wpisania do rejestru grobów i pomników wojennych upamiętnienia wydał wojewoda podkarpacki, powołując się na opinię oddziału IPN z Rzeszowa. Ostatecznie dwujęzyczna tablica pojawiła się na wzgórzu Monasterz, ale bez nazwisk osób, które prawdopodobnie tam poległy, bo zdaniem IPN „brak jest danych, które mogłyby potwierdzić rzetelność wcześniej umieszczonej listy poległych”. Do dzisiaj ani to miejsce nie zostało wpisane do rejestru grobów wojennych, czego domagają się Ukraińcy, ani IPN nie zbadał, czy i ile osób jest tam pochowanych. Tymczasem spór wokół tego miejsca blokuje wydanie przez stronę ukraińską zgody na przeprowadzenie ekshumacji i upamiętnienie ofiar zbrodni popełnionych przez ukraińskich nacjonalistów m.in. na terenie Wołynia.

Przełom, czyli samotność polityków

W ostatnich latach w mediach kilka razy ogłaszano przełom we wzajemnych relacjach lub wręcz pojednanie polsko-ukraińskie. Jednak nie wyszło ono poza symboliczne gesty. Niewątpliwie fundamenty pod nie wykuwały się podczas spotkań prezydentów Kwaśniewskiego i Kuczmy w Pawliwce w 2003 roku, następnie Lecha Kaczyńskiego i Wiktora Juszczenki w Pawłokomie w 2006 roku oraz w Hucie Pieniackiej w 2009 roku. W kwietniu 2013 roku przedstawiciele ukraińskich kościołów wystosowali orędzie związane z rocznicą. Nie padło w nim wprawdzie słowo „ludobójstwo”, ale mowa była o przebaczeniu i budowaniu dobrych relacji.

W 2016 roku prezydent Ukrainy Petro Poroszenko samotnie oddał w Warszawie hołd ofiarom zbrodni wołyńskiej. Złożył wiązankę kwiatów i zapalił znicz przed pomnikiem ofiar zbrodni na skwerze Wołyńskim na Żoliborzu. W 75. rocznicę rzezi Wołyń odwiedził prezydent Andrzej Duda. Sam złożył wieniec w miejscu bezimiennego grobu pomordowanych Polaków pochowanych na cmentarzu w Ołyce oraz w miejscu nieistniejącej już wsi Pokuta.

Przed trzema laty strona ukraińska ogłosiła, że wycofuje się z zakazu prowadzenia w Ukrainie prac poszukiwawczych polskich ofiar II wojny światowej, a kwestia odnowienia grobu w Monasterzu pojawiła się w rozmowach pomiędzy Andrzejem Dudą i Wołodymyrem Zełenskim. Jesienią 2020 roku podczas wizyty Dudy w Kijowie prezydenci podpisali deklarację dotyczącą historii i miejsc pamięci, która była efektem kompromisu i mogła skutkować przełamaniem impasu w stosunkach polsko-ukraińskich – tam, gdzie chodzi o ochronę miejsc pamięci i ekshumacji.

Czytaj więcej

Morawiecki na Ukrainie. Nie bójmy się mówić głośno o rzezi wołyńskiej

Jednak niedługo później ówczesny prezes Instytutu Pamięci Narodowej Jarosław Szarek podważył efekty deklaracji. W wywiadzie dla PAP stwierdził, że „dotychczasowe doświadczenia wskazują, że od deklaracji najwyższych władz Ukrainy do czynów jest bardzo długa droga”. Przypomniał brak zgody na rozpoczęcie prac poszukiwawczych w Ukrainie i o zbrodniach UPA na Polakach. Jego zdaniem „nie powinniśmy godzić się na upamiętnienia oddające hołd organizacjom odpowiedzialnym za systemowe ludobójstwo”. Instytut twierdzi, że Ukraińcy nie wyrazili zgody na poszukiwania m.in. w Hucie Pieniackiej.

Mniej więcej tych samych argumentów i teraz używa polski IPN. Wskazuje, że od 2020 roku strona ukraińska zamroziła wydawanie decyzji pozwalających na poszukiwanie i upamiętnienie polskich ofiar różnych zbrodni. Problemy z otrzymaniem zgód na prace poszukiwawcze dotyczą nie tylko Huty Pieniackiej, ale też wsi Stanisłówka i Małe Hołoby, Tynne, dawnych cmentarzy w Zboiskach i Hołosko we Lwowie, a także poszukiwania ofiar tzw. operacji polskiej NKWD z lat 1937–1938.

„Gesty i deklaracje czas zastąpić faktycznymi działaniami, w efekcie których możliwe będzie podjęcie przez polski IPN prac poszukiwawczych i ekshumacyjnych, by godnie upamiętnić niewinne ofiary ludobójstwa na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej – zbrodni ciążącej na naszych wzajemnych relacjach” – czytamy w oświadczeniu wydanym właśnie przez IPN.

Badacz stosunków polsko-ukraińskich, historyk prof. Grzegorz Motyka w trakcie debaty zorganizowanej w „Rzeczpospolitej” stwierdził, że dla oczyszczenia polskiej i ukraińskiej pamięci potrzebne jest poświęcenie więcej uwagi samej zbrodni wołyńskiej i załatwienie kilku palących kwestii.

– Po pierwsze, należy upamiętnić ofiary, które nie mają mogił. Po drugie, należy to spokojnie opisać. Zastanawiam się, czy w polskiej narracji zwycięży myślenie polonocentryczne, czy mówiąc w cudzysłowie – „europejskie”. Po trzecie, należy temu wydarzeniu dać jasną ocenę moralną – potępić zbrodnie. Nie można przy tym stawiać znaku równości między działaniami UPA a polskim podziemiem. OUN Bandery i UPA prowadziły na ogromnym obszarze ludobójczą czystkę etniczną. Polskie podziemie podobnej operacji po prostu nie przeprowadziło. Choć oczywiście przypadki odwetu, gdzie ginęły ukraińskie kobiety i dzieci, to zbrodnie – dodał. Prof. Motyka powiedział to dziesięć lat temu, ale jego słowa pozostają aktualne do dzisiaj.

WOłyce na Wołyniu na starym cmentarzu jest kawałek działki zarośnięty chwastami. To tam najpewniej pochowani są Polacy, ofiary rzezi wołyńskiej. Co jakiś czas ktoś pali tam świeczki, ale nie ma nawet krzyża. Nie ma też jasności, ilu może tam leżeć zabitych. Być może ponad 80 osób. Z dawnej świetności cmentarza zachowały się relikty nagrobków z polskimi napisami. Od 2012 roku w Ołyce – dawnym gnieździe rodu Radziwiłłów – polscy konserwatorzy odnawiają kolegiatę. Znajduje się w niej już zrekonstruowany obraz Matki Boskiej Kazimierzeckiej, patronki Wołynia.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi