Przedstawiciele mniejszości zwracali uwagę, że filmy z bezczeszczenia cmentarzy i obelisków mogły być wykonywane przez członków skrajnych organizacji nacjonalistycznych i umieszczane były na prorosyjskich stronach internetowych. Związek o tych dewastacjach informował policję, ABW, MSWiA i prokuraturę. Instytucje te jednak niewiele zrobiły.
Do eskalacji konfliktów doszło, gdy przedstawiciele środowisk narodowych zaatakowali uczestników procesji zorganizowanej w czerwcu 2016 roku w Przemyślu przez Ukraińską Cerkiew Greckokatolicką. Narodowcy sprofanowali m.in. chorągiew religijną. Policja postawiła zarzuty 19 uczestnikom zajść. Z kolei w trakcie przemarszu ulicami Przemyśla w grudniu 2016 roku członkowie nacjonalistycznych ugrupowań skandowali: „Od kołyski aż po grób – polski Przemyśl, polski Lwów”. Dzisiaj nie ma chyba wątpliwości, że w ten sposób nastroje antyukraińskie próbowały podsycać środowiska prorosyjskie i można je interpretować jako element wojny hybrydowej.
Iskrą, która roznieciła na nowo spór, stał się demontaż pomnika poświęconego UPA w podkarpackiej miejscowości Hruszowice w kwietniu 2017 roku. Zniszczyły go władze samorządowe przy asyście członków grup narodowców. To skutkowało zablokowaniem przez Ukrainę planowanych w tym kraju przez nasz Instytut Pamięci Narodowej ekshumacji ofiar zbrodni.
W 2018 roku przed polskimi placówkami dyplomatycznymi w Ukrainie odbyły się zaś demonstracje zorganizowane przez przedstawicieli partii Swoboda przeciwko nowelizacji ustawy o IPN, która wprowadza „penalizację banderyzmu”. Poprzedziła je ostra krytyka pod adresem polskich władz ze strony szefa ukraińskiego IPN. Po drodze MSWiA odrzuciło wnioski organizacji mniejszości ukraińskich i łemkowskich w Polsce o dofinansowanie m.in. obchodów rocznicy akcji „Wisła”.
Punktem zapalnym, który tli się do dzisiaj, jest kwestia upamiętnienia żołnierzy UPA w Monasterzu koło Werechraty. Chodzi o ustanowioną w 1999 roku przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa mogiłę członków UPA poległych 2–3 marca 1945 roku w walce z oddziałami NKWD. Po raz pierwszy pomnik zdewastowano w 2015 roku, sprawcy pomalowali krzyż w barwy biało-czerwone, w miejsce godła Ukrainy Tryzuba namalowali symbol Polski Walczącej, częściowo rozbili również tablicę nagrobną z nazwiskami 62 pochowanych.
„Cała akcja została nagrana, nagranie upubliczniono w internecie. Na początku stycznia 2020 roku doszło do kolejnego aktu wandalizmu – tablica zawierająca nazwiska i imiona poległych (bez wskazywania formacji, której byli członkami i jakiejkolwiek symboliki militarnej) została rozbita na kawałki i wraz z ukraińskimi tradycyjnymi ręcznikami (zawieszonymi 11 listopada 2019 r. przez polskich i ukraińskich aktywistów) zrzucone do jednego z dołów na terenie po dawnym greckokatolickim Monasterzu” – informowali przedstawiciele Związku Ukraińców w Polsce. „W ciągu piętnastu lat od ustanowienia grób nie został wpisany do ewidencji grobów i pomników wojennych, co w praktyce oznacza, że nie podlega ochronie państwa polskiego” – przypominali.
Negatywną opinię w sprawie wpisania do rejestru grobów i pomników wojennych upamiętnienia wydał wojewoda podkarpacki, powołując się na opinię oddziału IPN z Rzeszowa. Ostatecznie dwujęzyczna tablica pojawiła się na wzgórzu Monasterz, ale bez nazwisk osób, które prawdopodobnie tam poległy, bo zdaniem IPN „brak jest danych, które mogłyby potwierdzić rzetelność wcześniej umieszczonej listy poległych”. Do dzisiaj ani to miejsce nie zostało wpisane do rejestru grobów wojennych, czego domagają się Ukraińcy, ani IPN nie zbadał, czy i ile osób jest tam pochowanych. Tymczasem spór wokół tego miejsca blokuje wydanie przez stronę ukraińską zgody na przeprowadzenie ekshumacji i upamiętnienie ofiar zbrodni popełnionych przez ukraińskich nacjonalistów m.in. na terenie Wołynia.
Przełom, czyli samotność polityków
W ostatnich latach w mediach kilka razy ogłaszano przełom we wzajemnych relacjach lub wręcz pojednanie polsko-ukraińskie. Jednak nie wyszło ono poza symboliczne gesty. Niewątpliwie fundamenty pod nie wykuwały się podczas spotkań prezydentów Kwaśniewskiego i Kuczmy w Pawliwce w 2003 roku, następnie Lecha Kaczyńskiego i Wiktora Juszczenki w Pawłokomie w 2006 roku oraz w Hucie Pieniackiej w 2009 roku. W kwietniu 2013 roku przedstawiciele ukraińskich kościołów wystosowali orędzie związane z rocznicą. Nie padło w nim wprawdzie słowo „ludobójstwo”, ale mowa była o przebaczeniu i budowaniu dobrych relacji.
W 2016 roku prezydent Ukrainy Petro Poroszenko samotnie oddał w Warszawie hołd ofiarom zbrodni wołyńskiej. Złożył wiązankę kwiatów i zapalił znicz przed pomnikiem ofiar zbrodni na skwerze Wołyńskim na Żoliborzu. W 75. rocznicę rzezi Wołyń odwiedził prezydent Andrzej Duda. Sam złożył wieniec w miejscu bezimiennego grobu pomordowanych Polaków pochowanych na cmentarzu w Ołyce oraz w miejscu nieistniejącej już wsi Pokuta.
Przed trzema laty strona ukraińska ogłosiła, że wycofuje się z zakazu prowadzenia w Ukrainie prac poszukiwawczych polskich ofiar II wojny światowej, a kwestia odnowienia grobu w Monasterzu pojawiła się w rozmowach pomiędzy Andrzejem Dudą i Wołodymyrem Zełenskim. Jesienią 2020 roku podczas wizyty Dudy w Kijowie prezydenci podpisali deklarację dotyczącą historii i miejsc pamięci, która była efektem kompromisu i mogła skutkować przełamaniem impasu w stosunkach polsko-ukraińskich – tam, gdzie chodzi o ochronę miejsc pamięci i ekshumacji.
Jednak niedługo później ówczesny prezes Instytutu Pamięci Narodowej Jarosław Szarek podważył efekty deklaracji. W wywiadzie dla PAP stwierdził, że „dotychczasowe doświadczenia wskazują, że od deklaracji najwyższych władz Ukrainy do czynów jest bardzo długa droga”. Przypomniał brak zgody na rozpoczęcie prac poszukiwawczych w Ukrainie i o zbrodniach UPA na Polakach. Jego zdaniem „nie powinniśmy godzić się na upamiętnienia oddające hołd organizacjom odpowiedzialnym za systemowe ludobójstwo”. Instytut twierdzi, że Ukraińcy nie wyrazili zgody na poszukiwania m.in. w Hucie Pieniackiej.
Mniej więcej tych samych argumentów i teraz używa polski IPN. Wskazuje, że od 2020 roku strona ukraińska zamroziła wydawanie decyzji pozwalających na poszukiwanie i upamiętnienie polskich ofiar różnych zbrodni. Problemy z otrzymaniem zgód na prace poszukiwawcze dotyczą nie tylko Huty Pieniackiej, ale też wsi Stanisłówka i Małe Hołoby, Tynne, dawnych cmentarzy w Zboiskach i Hołosko we Lwowie, a także poszukiwania ofiar tzw. operacji polskiej NKWD z lat 1937–1938.
„Gesty i deklaracje czas zastąpić faktycznymi działaniami, w efekcie których możliwe będzie podjęcie przez polski IPN prac poszukiwawczych i ekshumacyjnych, by godnie upamiętnić niewinne ofiary ludobójstwa na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej – zbrodni ciążącej na naszych wzajemnych relacjach” – czytamy w oświadczeniu wydanym właśnie przez IPN.
Badacz stosunków polsko-ukraińskich, historyk prof. Grzegorz Motyka w trakcie debaty zorganizowanej w „Rzeczpospolitej” stwierdził, że dla oczyszczenia polskiej i ukraińskiej pamięci potrzebne jest poświęcenie więcej uwagi samej zbrodni wołyńskiej i załatwienie kilku palących kwestii.
– Po pierwsze, należy upamiętnić ofiary, które nie mają mogił. Po drugie, należy to spokojnie opisać. Zastanawiam się, czy w polskiej narracji zwycięży myślenie polonocentryczne, czy mówiąc w cudzysłowie – „europejskie”. Po trzecie, należy temu wydarzeniu dać jasną ocenę moralną – potępić zbrodnie. Nie można przy tym stawiać znaku równości między działaniami UPA a polskim podziemiem. OUN Bandery i UPA prowadziły na ogromnym obszarze ludobójczą czystkę etniczną. Polskie podziemie podobnej operacji po prostu nie przeprowadziło. Choć oczywiście przypadki odwetu, gdzie ginęły ukraińskie kobiety i dzieci, to zbrodnie – dodał. Prof. Motyka powiedział to dziesięć lat temu, ale jego słowa pozostają aktualne do dzisiaj.