Wołyń 1943. Musimy pochować naszych zmarłych

W ramach nowej ukraińskiej polityki historycznej oprócz wyniesienia żołnierzy UPA do grona bohaterów podjęto także próbę rozmycia kwestii rzezi wołyńskiej – przez wpisywanie jej w znacznie szerszy kontekst.

Aktualizacja: 12.07.2023 09:38 Publikacja: 07.07.2023 10:00

Skwer Wołyński w Warszawie

Skwer Wołyński w Warszawie

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

11 lipca 2023 roku: 80. rocznica krwawej niedzieli na Wołyniu

Rzeź wołyńska to ludobójstwo, którego na mieszkańcach polskich Kresów dopuściły się oddziały ukraińskich nacjonalistów (UPA), często przy udziale miejscowej ludności ukraińskiej. W atakach na Polaków na terenie przedwojennego województwa wołyńskiego miało zginąć 50-60 tys. Polaków. W wyniku działań odwetowych podjętych przez Polaków miało zginąć ok. 2-3 tysięcy Ukraińców.

Punkt kulminacyjny rzezi wołyńskiej stanowiła tzw. krwawa niedziela, 11 lipca 1943 roku, gdy oddziały UPA zaatakowały niemal 100 polskich miejscowości.

Uchwałą z dnia 22 lipca 2016 roku Sejm Rzeczypospolitej Polskiej ustanowił 11 lipca Narodowym Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II Rzeczypospolitej Polskiej. W tym roku obchodzimy 80. rocznicę tych tragicznych wydarzeń.

Ukraińska strona stoi na stanowisku, że dopóki nie zostanie należycie odbudowany memoriał (poświęcony żołnierzom UPA na górze Monasterz w podkarpackiej Werchracie – przyp. T.P.), to my nie wyrazimy zgody na nowe ekshumacje grobów Polaków pochowanych na Ukrainie. (…) Dopóki polska strona nie wykona swoich zobowiązań, wszystko powinno zostać wstrzymane. Zarówno w kwestii renowacji, zachowania, jak i badań (polskich) miejsc pamięci” – te słowa Antona Drobowycza, szefa ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej, z połowy czerwca tego roku stały się kolejnym przejawem napięć między Warszawą a Kijowem w kwestiach historycznych.

Zakaz prac ekshumacyjnych i badań nad polskimi miejscami pamięci (przede wszystkim związanych z polskimi ofiarami rzezi wołyńskiej) został wprowadzony wiosną 2017 roku przez ówczesnego szefa ukraińskiego IPN-u Wołodymyra Wiatrowycza. Wielu polskich badaczy i ekspertów uznało go wówczas nie tylko za próbę uniemożliwienia odkrycia prawdziwej skali mordów dokonanych przez ukraińskich nacjonalistów na Polakach, ale również za czyn moralnie i etycznie niesprawiedliwy – prace te miały bowiem przede wszystkim za zadanie oddanie należytej czci i pamięci pomordowanym Polakom. Należy wszak pamiętać, że do tej pory większość ofiar rzezi wołyńskiej nie doczekała się swoich prawdziwych grobów, spoczywając bądź w zbiorowych mogiłach, bądź w miejscach, które pozbawione są należytego upamiętnienia.

Strona ukraińska argumentuje, że wprowadzony wówczas zakaz był reakcją na serię zniszczeń ukraińskich pomników, poświęconych pamięci UPA, które zostały zburzone lub zdewastowane na terenie Polski po 2014 roku. Jak mówił wówczas Wiatrowycz: – Państwa mają gwarantować zachowanie pamięci narodów polskiego i ukraińskiego na swoim terytorium. W Ukrainie zniszczono cztery polskie pomniki i wszystkie odbudowano. My czekamy na odnowienie naszych.

Sytuacja stała się patowa i mimo wielu deklaracji dobrej woli – składanych zarówno przez Kijów, jak i Warszawę – przez ostatnie sześć lat postępy w tej kwestii były znikome. Dopiero koszmar rosyjskiej inwazji, wraz z polskim zaangażowaniem w pomoc Ukrainie, miał otworzyć nowe okno możliwości dla kompromisu w tej sprawie. Z Ukrainy zaczęły płynąć pozytywne sygnały – w listopadzie 2022 r. polska strona ogłosiła nawet, że władze w Kijowie miały w końcu zgodzić się na zniesienie blokady i umożliwić początek ekshumacji polskich ofiar. Niestety, za deklaracjami nie poszły żadne znaczące działania (wydano pojedyncze pozwolenia na prace badawcze, przy czym niezwiązane z pamięcią o rzezi wołyńskiej), a napięcie w tej kwestii zaczęło narastać. Jest to tym bardziej niepokojące, że już 11 lipca tego roku będziemy obchodzili symbolicznie ważną 80. rocznicę rzezi wołyńskiej.

Czytaj więcej

Michail Saakaszwili: Jak były prezydent Gruzji zderzył się z ukraińską rzeczywistością

Historia jako realny problem

My, Polacy, wzięliśmy jako państwo polskie odpowiedzialność za zbrodnie dokonywane przez nasze państwo na Ukraińcach. Brakuje takiej odpowiedzialności ze strony Ukrainy, choć bardzo wiele rzeczy się zmieniło na lepsze. (…) Prezydent Wołodymyr Zełenski powinien powiedzieć wprost: przepraszam i proszę, prosimy o wybaczenie” – słowa Łukasza Jasiny, pełniącego wówczas funkcję rzecznika prasowego MSZ, wywołały dyplomatyczną burzę. Ukraińska strona zdecydowanie zaprotestowała, argumentując, że tego rodzaju oświadczenia w dobie jej konfliktu z Rosją są dalece niestosowne. Paręnaście dni później Jasina został odsunięty od pełnienia funkcji rzecznika, co z kolei mogło zostać odebrane jak uległość strony polskiej oraz jej kolejne wycofanie się z walki o pamięć i prawdę historyczną, okazanie w tym obszarze „słabości”. Słowa Drobowycza i jego ultimatum tylko to wrażenie pogłębiły.

Po raz kolejny okazało się też, że sprawa Wołynia pozostaje paliwem dla sił nieprzychylnych polsko-ukraińskiemu zbliżeniu. Utrzymanie przez stronę ukraińską zakazu ekshumacji i brak znaczących postępów w rozwiązaniu tej sprawy zaktywizowały głosy, że Polska poświęca za dużo sił i aktywności na rzecz wsparcia partnera, który w kwestii fundamentalnej (przede wszystkim pod kątem moralnym i symbolicznym) nie zamierza ustępować, za którymi zawieszano w domyśle propozycję, aby Polska w ramach reperkusji w jakimś stopniu ograniczyła swoje wsparcie dla Ukrainy.

Jako że takich głosów pojawiło się stosunkowo wiele, warto w tym miejscu podkreślić to wyraźnie – w świetle zagrożenia rosyjskim imperializmem, rewizjonizmem i ekspansjonizmem w interesie Warszawy zawsze będzie wsparcie Kijowa w walce z Moskwą. Kwestia historyczna nie może wpłynąć na zmniejszenie polskiej aktywności w obszarze bezpieczeństwa, gdyż jakakolwiek forma rosyjskiego zwycięstwa (choćby częściowego) w tym konflikcie będzie miała dla nas w przyszłości daleko idące reperkusje.

Niemniej problem w naszych relacjach w obszarze polityki historycznej oraz pamięci jest ważny i realny, to w pełni zrozumiała rana w naszej zbiorowej pamięci. Tym ważniejszy, że – mimo bezprecedensowego zbliżenia Warszawy i Kijowa w obszarze politycznym oraz społecznym – może on w następnych latach coraz bardziej narastać i podmyć nowo wylane, świeże fundamenty wzajemnych relacji.

Nie można więc od niego uciekać, a pierwszym krokiem, który możemy uczynić na drodze do porozumienia, jest uświadomienie sobie, że od lat mamy do czynienia z gigantyczną dysproporcją między Polską a Ukrainą w obszarze nadania wagi i zrozumienia istoty rzezi wołyńskiej. Polacy i Ukraińcy żyją bowiem w świecie dwóch odrębnych i w wielu elementach przeciwstawnych narracji historycznych.

Ukraińska specyfika

Zacznijmy od tego, że częstym błędem polskiej strony jest ekstrapolowanie swojego rozumienia Ukrainy, jej mitów i specyfiki, poprzez przeniesienie rzeczy charakterystycznych dla jej zachodniej części na całość kraju. Ergo patrzymy na naszego południowo-wschodniego sąsiada przez pryzmat kilku jego regionów położonych najbliżej nas, zapominając, że to tylko część (i to mniejsza) znacznie bardziej skomplikowanej mozaiki społecznej. Mimo że przez lata w polskiej przestrzeni publicznej podkreślano, iż Ukraina jest bardzo różnorodna, że dzieli się na dwie lub więcej części (w zależności od teorii i wykładni), to jednak wiedza ta rzadko znajdowała zastosowanie w ocenie tego kraju.

Tymczasem przez całe lata mit UPA oraz jej działalności miał realne oddziaływanie jedynie w zachodniej części kraju. Zdecydowana większość Ukraińców albo nie przywiązywała wielkiej wagi do historii tej formacji, albo miała do niej wręcz stosunek negatywny. Był to w pierwszej kolejności efekt tego, że większość obywateli Ukrainy nie mogła mieć w swojej pamięci rodzinnej historii żadnego członka UPA (bo formacja ta działała na ograniczonym terenie), a w drugiej tego – że „banderowcy” znajdowali się przez lata pod pręgierzem radzieckiej propagandy i historiografii, gdzie przedstawiani byli w jednoznacznie negatywnym świetle. Narracja o kolaborantach Hitlera i faszystach, wrogach komunizmu, była przez Moskwę silnie eksploatowana i zapisała się w głowach wielu Ukraińców. Dodatkowo w latach ukraińskiej niepodległości stała się ona także narzędziem wewnętrznej politycznej walki – prorosyjscy politycy z Partii Regionów bardzo często wykorzystywali ją do stygmatyzowania swoich politycznych konkurentów z zachodniej Ukrainy.

W efekcie stosunek do UPA przez lata charakteryzował się tym, że na zachodzie Ukrainy formacja ta była czczona i oddawano jej cześć, a w reszcie kraju albo o niej nie mówiono, albo mówiono mało lub źle. Rzeź wołyńska była przy tym tematem mało znanym i nie będzie przekłamaniem stwierdzenie, że w skali ogólnokrajowej przez pierwsze dwadzieścia kilka lat ukraińskiej niepodległości praktycznie nieistniejącym. To fundament zrozumienia polsko-ukraińskich rozbieżności w tej kwestii. Rzecz tak istotna dla Polaków (choć tutaj też warto nadmienić, że nasza droga do nadania należytego znaczenia tej tragicznej karcie naszej historii była bardzo kręta) pozostawała dla gigantycznej części Ukraińców nieznana bądź ledwo znana. Przy takiej dysproporcji wiedzy nietrudno o niezrozumienie.

Czytaj więcej

Poroszenko przesadził? Ukraińcy główkują, po co ten stan wojenny

Rzeź wołyńska jako mem

Prawdziwą zmianę w tym obszarze przyniosła najpierw rewolucja godności, a następnie wybuch konfliktu z Rosją. Dla wielu w Polsce zaskoczeniem może być fakt, że ogólnokrajowy rozgłos tematowi rzezi wołyńskiej w Ukrainie przyniósł jeden wywiad telewizyjny, który został memem, oraz film Wojciecha Smarzowskiego z 2016 roku.

Pierwsze wydarzenie miało miejsce w kwietniu 2014 roku, kiedy prorosyjski polityk Ołeh Cariow (notabene w kolejnych latach zdemaskowany jako agent Kremla) został zmiażdżony przez dziennikarza Romana Skrypina w wywiadzie dla telewizji Hromadske. Rozmowa, która zeszła na tematy historyczne, gdzie Cariow w niezborny sposób otwarcie stosował rosyjską wykładnię historyczną, obiegła ukraiński internet. Jednym z elementów jego wypowiedzi było przywołanie rzezi wołyńskiej jako przykładu działań banderowców – prorosyjski polityk połączył ją z niebezpieczeństwem wynikającym z politycznej zmiany w Kijowie. Wypowiedziane wówczas zdanie: „A rzeź wołyńska?”, stało się memem, za którym jednak nie poszło powszechne zrozumienie, czym tak naprawdę było przywołane zdarzenie.

Jeszcze większy rezonans społeczny przyniósł rok 2016, kiedy na ekrany polskich kin wszedł film „Wołyń”, a nasz Sejm po raz pierwszy w historii opublikował uchwałę, w której nazwał rzeź wołyńską ludobójstwem. Doświadczeni już dwoma latami wojny Ukraińcy, którzy na własne oczy przekonali się, jak huraganowy atak potrafiła uczynić rosyjska propaganda, nie mogli zrozumieć, czemu nagle ten temat podnieśli przez Polaków.

Obydwa wydarzenia zostały odczytane jako niestosowne, zakrawające na „wbicie noża w plecy” i nieodpowiadające ukraińskiemu „zeitgeistowi”. To skądinąd jest po części prawda, bo Ukraina weszła wówczas na przyspieszoną ścieżkę budowania nowej tożsamości, czerpania dumy z bycia Ukraińcem i wszelkie formy krytycznego spojrzenia na siebie oraz swoją przeszłość były marginalizowane, nieprzyjmowane przez większość.

W takim momencie dziejowym można lepiej zrozumieć, dlaczego film Smarzowskiego uznano tam za paszkwil zrobiony w moskiewskim duchu, niezgodny z prawdą historyczną. Zwracano uwagę na wszelkie nieścisłości czy skróty filmowe (np. scenę święcenia kos i siekier przez prawosławnych duchownych). Powstało wówczas dużo artykułów i audycji poświęconych temu tematowi, ale ich wydźwięk prawie zawsze skupiał się na tym, że „Wołyń" to film propagandowy. Nie przebijały się argumenty, że akurat kogo jak kogo, ale Smarzowskiego – ze względu na jego dorobek filmowy – trudno oskarżać o uprawianie „polskiej propagandy” oraz że w samym „Wołyniu” większość polskich ról daleka jest od „sympatycznych” i nie została rozpisana w bezkrytycznej manierze. W Ukrainie ocena została wydana i była dla filmu miażdżąca. W efekcie wielu Ukraińców o tej produkcji usłyszało, wielu skomentowało, ale faktem jest też, że mało ją obejrzało. Niemniej rzeź wołyńska zapisała się wówczas mocniej w ukraińskiej świadomości, choć kolejny raz z konotacją propagandową i w antyukraińskim wydźwięku.

Nowa polityka historyczna

Wspominany powyżej porewolucyjny ukraiński „duch czasu” przyniósł jeszcze jedno istotne zjawisko, które wpływa na polsko-ukraińskie relacje również dzisiaj. Od 2014 r. nad Dnieprem zaczęła się nowa polityka historyczna, której jednym ze źródeł stał się kierowany przez Wołodymyra Wiatrowycza Instytut Pamięci Narodowej. Nie sposób tej instytucji i związanym lub zaprzyjaźnionym z nią historykom odebrać ogromnych zasług w budowaniu nowej tożsamości narodowej. M.in. dzięki ich działaniom w Ukrainie coraz powszechniejsze stawało się zrozumienie, że dla pełnej niepodległości i suwerenności – nie tylko politycznej, ale nade wszystko ludzkiej, społecznej, kulturalnej – potrzebne jest zerwanie z dawną historiografią, z wszelkimi pomostami z Rosją chcącą widzieć Ukraińców jako „małorusów”, południowych Rosjan z „pewną specyfiką” regionalną. Bez tego przełamania Ukraina nie mogłaby stać się w pełni niepodległa.

W efekcie rozpoczęto proces gruntownej przebudowy tożsamościowej. Usuwanie jednych pomników i przepisywanie kart w podręcznikach historii wymagało jednak poszukiwań nowych ogólnokrajowych bohaterów. Zwłaszcza że w optyce historyków związanych z ukraińskim IPN, jak i wielu porewolucyjnych polityków sprawa ta była dla kraju kwestią „życia i śmierci”, o egzystencjalnym znaczeniu dla całego narodu. Jak zresztą pokazała rzeczywistość, było to myślenie słuszne, tak samo jak uznanie, że kolejne etapy wychodzenia z „ruskiego miru” z dużym prawdopodobieństwem mogą skończyć się dla Ukrainy wejściem na ścieżkę ostatecznego starcia z Moskwą. Dla Ukraińców oznaczało to konieczność zbudowania znacznie silniejszej niepodległościowej mitologii, która byłaby jednym z fundamentów oporu przeciw rosyjskiej nawale.

Jednym z jej istotnych elementów stała się próba zerwania z głównym mitem rosyjskiej historiografii, kamieniem węgielnym putinowskiej polityki historycznej, czyli wielką wojną ojczyźnianą. Kremlowska narracja o zwycięstwie nad faszyzmem, które było zasługą sowieckich żołnierzy, przez lata starała się utrzymywać Ukrainę w swym „polu przyciągania”. Ze względu na wieloletnie pielęgnowanie go i indywidualne historie rodzinne (Ukraińcy stanowili większość żołnierzy, którzy walczyli w czasie II wojny światowej w Armii Czerwonej) był to mit szczególnie trudny do podważenia, silny i mocno trzymający Ukrainę w orbicie „ruskiego miru”.

Próbę tę jednak podjęto. Mit wielkiej wojny ojczyźnianej stopniowo zaczęła wypierać narracja o II wojnie światowej, gdzie prócz Ukraińców walczących po stronie ZSRR zaczęto znajdować miejsce również dla innych „bojowników o Ukrainę”, w tym dla żołnierzy UPA. Warto tutaj podkreślić, że w przypadku tej formacji kręgosłupem nowej opowieści stała się jej walka z Rosją i radziecką władzą, przez co główne akcenty stawiano na jej powojenną kartę – walkę w lasach z Armią Czerwoną, partyzantkę, zesłania do gułagów i wzniecane tam przez nią bunty. Była więc ona przede wszystkim antyrosyjska, a nie antypolska; wymierzona w Moskwę, a nie w Warszawę.

Ukraiński IPN był świadomy, że jest to mocna, działająca na wyobraźnię karta. Był to także najbliższy dziejowo mit, który w kijowskiej optyce stał się potrzebny do społecznej mobilizacji w dobie trwającego konfliktu z Rosją. Choć oddawano cześć również innym zapomnianym bohaterom ukraińskich walk o niepodległość (m.in. kijowskim studentom, którzy w roku 1918 starali się pod Krutami powstrzymać Armię Czerwoną przed zajęciem Kijowa; bitwa ta zyskała miano „ukraińskich Termopil”), to jednak właśnie UPA zaczęła być stawiana na piedestale bohaterów walk niepodległościowych.

Nowej polityce historycznej od początku towarzyszyła jednak świadomość, że UPA to tyleż dobra karta do walki z Rosją, co niewygodna w relacjach z Polską. Mimo to – i nie ma co tego ukrywać – podjęto w Kijowie decyzję o złożeniu tego elementu spornego w naszych relacjach na ołtarzu egzystencjalnej walki z Rosją. I choć można spróbować to zrozumieć, to podstawowy problem w tej kwestii jest inny – prócz wyniesienia żołnierzy UPA do grona historycznych bohaterów podjęto także próbę rozmycia kwestii rzezi wołyńskiej.

W ramach nowej ukraińskiej polityki historycznej jednocześnie rozpoczęto swego rodzaju działania osłonowe, które zaczęły wpisywać rzeź wołyńską w znacznie szerszy kontekst. Jednym z głównych jej motorów napędowych był wspomniany już kilkukrotnie Wiatrowycz, który zaproponował podejście do rzezi wołyńskiej nie jak do jednostkowego tragicznego wydarzenia, ale jak do elementu długiej polsko-ukraińskiej wojny, która miała trwać w latach 1942–1947 (praktycznie od 1918 roku), mocno osadzając ją w kontekście polityki narodowościowej II RP.

Czytaj więcej

Tymoszenko, Poroszenko, Wakarczuk. Bój o fotel prezydenta Ukrainy już się zaczął

Skrucha, przebaczenie, reset

Cały problem polega na tym, że temu formalnie chłodnemu i naukowemu podejściu towarzyszą zarówno deprecjacja ogromu tragedii, którą było ludobójstwo na Wołyniu, jak i działania skutecznie utrudniające drogę ku pojednaniu. Wołyń ostatecznie był w końcu niczym innym jak aktem grupy ukraińskich nacjonalistów, którzy podjęli polityczną decyzję o tym, że terrorem i okrucieństwem wybiją wrogą grupę etniczną, a tych, którzy przeżyją, zmuszą do opuszczenia spornego terytorium.

Pisząc uprzedzająco – tak, istniał szerszy kontekst dla podjęcia tej decyzji. Owszem, polska polityka narodowościowa w II RP ma wiele czarnych i błędnych kart, za które możemy w imię chrześcijańskiego pojednania przeprosić. Zgoda, że w tamtym czasie doszło również do mordów na Ukraińcach, których dokonali Polacy – za co również możemy pomni chrześcijańskich wartości przeprosić. Prawdą jest też to, że ludzie, którzy wstępowali do UPA w późniejszym okresie zapisywali bohaterskie karty w walce o ukraińską niepodległość.

Całe to zrozumienie nie zmieni jednak faktu, że nawet przy największej dobrej woli po stronie polskiej, przy pełnym zrozumieniu kontekstu, w którym kształtuje się ukraińska polityka tożsamościowa i historyczna, trudno będzie znaleźć drogę do pełnego przebaczenia i przepracowania tej tragicznej karty polsko-ukraińskich relacji. Swoisty reset w podejściu do spraw historycznych będzie niemożliwy, dopóki Polacy nie będą mieli prawa do należytego pochowania szczątków swoich zmarłych – tysięcy zamordowanych cywilów, zabitych kobiet, starców i dzieci, którzy od dziesięcioleci leżą w bezimiennych grobach na wołyńskiej ziemi. Licytacje, negocjacje i wszelkie stawianie warunkowości w tej sprawie wykraczają poza ramy politycznej kultury, która winna panować między bliskimi sobie narodami.

Podsumowując – starajmy się zrozumieć Ukraińców, którzy toczą walkę o swoje przetrwanie, patrzmy na szerszy kontekst ich spojrzenia na własną historię. Rzeź wołyńska – dla nas, Polaków, niestety – stała się ofiarą znacznie szerszego procesu zmian zachodzących w Ukrainie. Nikt nie chce być zakładnikiem własnej ciężkiej historii, jednak bez jej przepracowania grozi nam znacznie większe niebezpieczeństwo. Bez ukraińskiej skruchy i umożliwienia Polsce należytego pochówku i uczczenia pamięci ofiar rzezi wołyńskiej szansa na ostateczne polsko-ukraińskie pojednanie może zostać zaprzepaszczona. To z kolei zapowiada nam niechybnie ogromne napięcia społeczne i problemy polityczne w przyszłości.

Tomasz Piechal

Ekspert ds. wschodnich, były analityk OSW, autor bloga „Szkice wschodnie”.

Gdański pomnik pamięci ofiar eksterminacji ludności polskiej na Wołyniu w 1943 r.

Gdański pomnik pamięci ofiar eksterminacji ludności polskiej na Wołyniu w 1943 r.

Foto: WOJCIECH STRóżYK/REPORTER

Ukraińska strona stoi na stanowisku, że dopóki nie zostanie należycie odbudowany memoriał (poświęcony żołnierzom UPA na górze Monasterz w podkarpackiej Werchracie – przyp. T.P.), to my nie wyrazimy zgody na nowe ekshumacje grobów Polaków pochowanych na Ukrainie. (…) Dopóki polska strona nie wykona swoich zobowiązań, wszystko powinno zostać wstrzymane. Zarówno w kwestii renowacji, zachowania, jak i badań (polskich) miejsc pamięci” – te słowa Antona Drobowycza, szefa ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej, z połowy czerwca tego roku stały się kolejnym przejawem napięć między Warszawą a Kijowem w kwestiach historycznych.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich