Ponad dwie godziny bez najmniejszej przerwy. Tyle przemawiała na konwencji otwierającej jej kampanię wyborczą Julia Tymoszenko. Niewielu jest na Ukrainie polityków, którzy byliby w stanie tak dobrze znieść fizycznie długie publiczne wystąpienie. Była ukraińska premier tym razem wystąpiła z rozpuszczonymi włosami, w eleganckich okularach i gustownej garsonce. To, co wszystkich zaskoczyło najbardziej, nie było jednak związane ze zmianą jej wyglądu (do tego Ukraińcy zdążyli się już przyzwyczaić), ale z inną niż zazwyczaj retoryką, którą wykorzystała.
Po wyjściu na wolność (po odsiedzeniu wyroku za nieprawidłowości przy podpisywaniu kontraktu gazowego z Rosją) Julia Tymoszenko stosunkowo szybko wróciła do typowego dla siebie wizerunku wojowniczki i zaczęła sięgać po skrajnie populistyczne hasła. Reformę emerytalną nazwała „cynicznym zagraniem władz", a zdrowotną (wyprowadzającą Ukrainę z przestarzałego systemu opieki zdrowotnej, praktycznie niezmienionego od czasów ZSRR) „ludobójstwem". Atakowała rząd za podwyżkę opłat komunalnych (przez co, zdaniem liderki Batkiwszczyny, tysiące ludzi straciło mieszkania), choć był to warunek otrzymania pomocy finansowej z Zachodu. Nie bała się używać ostrych słów i rzucać atrakcyjnymi dla sfrustrowanego społeczeństwa hasłami, które często nijak miały się do rzeczywistości.
Podobna strategia nie mogła jednak pozwolić jej wyjść poza żelazny elektorat – czyli głównie mieszkańców wsi i mniejszych miast, o niskich dochodach oraz emerytów. Przyszła więc pora na zmianę.
Nowy wizerunek, nowi wyborcy
Jeszcze przed niedawną konwencją jeden ze specjalistów zajmujących się kreacją przekazu politycznego oraz organizacją kampanii Julii Tymoszenko śmiał się, że teraz będą pokazywać byłą premier jako osobę o niezwykle szerokich horyzontach intelektualnych, konkretną, która mówi „tak mądre rzeczy, że aż strach". I faktycznie, na konwencji nie stroniła od odwołań do światowej sławy intelektualistów (choć zdarzało jej się pomylić imię z nazwiskiem) oraz używała wielu słów, które specjaliści od mediów społecznościowych sklasyfikowaliby jako „trendy" („na czasie").
– Prawie przez całe jej wystąpienie zebrani na sali pytali siebie nawzajem: „Co? Co powiedziała? Blockchain? Co to blockchain?" – śmieje się Roman Romaniuk, znany kijowski dziennikarz polityczny. – Widać, jak bardzo stara się ona zerwać ze swoim dotychczasowym wizerunkiem. Ma to jej pomóc przyciągnąć młodych, klasę średnią i aktywistów społecznych. To jest wyjście do nowych wyborców – dodaje.