Coraz więcej ekspertów po każdej ze stron powtarza, że wojna w Ukrainie powoli zmierza ku zawieszeniu broni. Wołodymyr Zełenski w wywiadzie dla BBC mówi wprost o negocjacjach z Władimirem Putinem. Boris Johnson ujawnia publicznie domniemany plan Donalda Trumpa, który rzekomo miałby polegać nie na wymuszeniu kapitulacji Kijowa, ale zwiększeniu presji na Moskwę. Kontynuację wsparcia wojskowego dla Kijowa deklarują demokraci, jeśliby więc amerykańskie wybory wygra Kamala Harris czy inny następca Bidena, perspektywa wsparcia ze strony USA by się nie zmieniła. To sprawa kluczowa, bo i w Unii Europejskiej determinacja do wspierania Ukrainy nie wygasa.
Kijów nie jest więc i nie będzie sam, przynajmniej w horyzoncie dwóch, trzech najbliższych lat. To dla Moskwy musi być jasne. Czy to dostateczny powód, by konflikt zamrozić jeszcze w tym roku? Wobec wyraźnie niekorzystnej dla Putina koniunktury wydaje się, że tak. Tyle że samo wygaszenie działań zbrojnych niewiele z jego perspektywy załatwia. Po pierwsze, musi się liczyć z oporem lokalnej partii wojny. To wpływowy kompleks interesów lobby militarnego po stronie wojska i biznesu, który korzysta ze zbrojeń. Ci ludzie łatwo nie odpuszczą; nawet więc jeśli dojdzie do zawieszenia broni, rosyjski przemysł zbrojeniowy będzie pracował pełną parą.
Czytaj więcej
Niemcy nie kultywują pamięci o zbrodniach. Ich edukacja to pedagogika wyparcia.
Dwie pułapki, w które wpadł Władimir Putin
Jak mocne jest to lobby? Tego nie wiemy. Wiemy natomiast, że równie trudno będzie wygasić wojenne nastroje Rosjan. Przez ponad dwa lata cała podległa Kremlowi machina komunikacyjno-propagandowa przekonywała mieszkańców Federacji, że starcie z Kijowem to sprawa życia i śmierci; bohaterski wysiłek narodu i konfrontacja z siłami zła. Przy takiej opowieści, nagły zakręt, wmówienie tym ludziom, że lepszy będzie pokój, wydaje się zadaniem karkołomnym. To pułapka, w którą Putin wpadł na własne życzenie.