Transformacja to ciągły proces i fałszywe byłoby, gdyby ten termin wiązać tylko z jednym, choć ważnym epizodem polskiej historii. A jednak wielu ludzi tak właśnie myśli. Transformacja to dla nich trudny czas wychodzenia z komunizmu. Przełomowe lata 1989–1995. W istocie był to moment i wysiłek wyjątkowy, więc należy mu się uwaga historyków wielu dyscyplin.
Trzeba też refleksję o nim oczyścić z bieżącej polityki, narosłych mitologii czy personalnych uprzedzeń. Nie wiem, czy dziś jest to już możliwe. Wciąż żyją najważniejsi gracze tamtych czasów. Co więcej, są aktywni jeśli nie w polityce, to przynajmniej w życiu publicznym. Lech Wałęsa, Leszek Balcerowicz, Jan Krzysztof Bielecki, Waldemar Kuczyński i wielu innych wciąż budzą emocje. Nigdzie na świecie autorzy wielkich zmian nie pozostawaliby poza kontrowersją. A co dopiero w Polsce! Upłynie zapewne wiele dziesiątków lat, zanim historycy przyszłych pokoleń będą w stanie odnieść się do ich dzieła w sposób bezstronny. Spojrzeć na nie z perspektywy liczb, zestawień faktów, i – co nie mniej ważne – bezstronnej opowieści o wynikach badań opinii publicznej, bo tylko ich analiza, na przestrzeni – dajmy na to – półwiecza, może dać jasny obraz tego, co o transformacji myśleli jej uczestnicy.
Czytaj więcej
Każda góra lodowa, nawet największa, topnieje. Topnieją lodowce w Alpach, a nawet w Himalajach. Czyżby prezes Jarosław Kaczyński o tym nie wiedział?
Zmiany społeczne realizowane w ramach ustrojów wolnościowych nigdy nie są jednorodne
Także i piszący te słowa nie jest w stanie przeskoczyć własnych emocji. Brałem udział zarówno w fazie ideowego przygotowywania tamtej transformacji, promowaniu systemu rynkowego jeszcze od połowy lat 80., jak i potem, kiedy jako dziennikarz i publicysta, a przede wszystkim zafascynowany tempem zmiany komentator, opowiadałem Polakom o pędzącej rzeczywistości. Co powiem dzisiaj, po latach? Przede wszystkim już na początku sugeruję wyrwać się z pułapki absolutyzowania. Zmiany społeczne realizowane w ramach ustrojów wolnościowych nigdy nie są jednorodne, konsekwentne i satysfakcjonujące dla wszystkich. Zawsze są wygrani i przegrani, triumfatorzy i ofiary. Ważny jest jednak bilans: czy reforma działa na rzecz poprawy dobrobytu większości, czy jej beneficjentami są wąskie elity. W tym pierwszym przypadku można mówić o udanej transformacji w gospodarce, systemie społecznym czy politycznym, w drugim – o tworzeniu się oligopoli.
Jest jasne, że polska transformacja przełomu lat 90. miała swoje ofiary. To nie tylko ludzie związani z elitą poprzedniego systemu, którzy stracili swoje przywileje (np. uposażenia emerytalne), ale też wiele grup zależnych od tych ogniw w gospodarce, które ją obciążały. Tu zwykle wylicza się jednym tchem pracowników PGR-ów, robotników likwidowanego powoli państwowego przemysłu ciężkiego czy załóg nieradzących sobie w uwolnionej nagle wolnej konkurencji fabryk. To rzecz jasna nie są pojedyncze przypadki. Tych ludzi były setki tysięcy.