Bogusław Chrabota: Bunt PiS w Krakowie się skończył. Czy wygrał Jarosław Kaczyński?

Każda góra lodowa, nawet największa, topnieje. Topnieją lodowce w Alpach, a nawet w Himalajach. Czyżby prezes Jarosław Kaczyński o tym nie wiedział?

Publikacja: 05.07.2024 10:00

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Prawda, może nie wiedzieć. Wszak w jego partii wobec Zielonego Ładu, a i efektu cieplarnianego dominuje zdrowy, prawicowy sceptycyzm. Metafora może więc nie być adekwatna. Kiedy jednak doprecyzuje się, że chodzi o politykę, sens staje się nie tylko jaśniejszy, ale i całkiem groźny. Bo przecież chodzi o nic innego, tylko o elektorat, społeczne poparcie, dzięki któremu sięga się, nie tylko w demokracjach, po władzę. Oto i ona; podstawowa kategoria, o którą chodzi w polityce.

Co prawda klasyk Robert Krasowski słusznie w swoich licznych publikacjach dowodzi, że Kaczyńskiemu chodzi o władzę w partii, a nie o kontrolę nad całym państwem, ale odrobina doświadczenia przekonuje, że między jednym – władztwem na partią i drugim – kontrolowaniem państwa pewien związek istnieje. A przypadku partii takiej jak Prawo i Sprawiedliwość ma wręcz fundamentalne znaczenie. Bo PiS to partia pasożyt; obrasta jak jemioła całą koronę zdrowego drzewa i czerpie zeń życiodajne soki. Innymi słowy; ten typ partii buduje swoją siłę, także zaplecze wyborcze dzięki środkom publicznym. Ekstremalnie czytelną ilustracją tej metody jest afera z wykorzystywaniem przez Solidarną/Suwerenną Polskę środków z Funduszu Sprawiedliwości. Acz trzeba zastrzec, że to tylko ilustracja. Partia prezesa Kaczyńskiego jest tu i pozostanie niedoścignionym wzorcem. Proceder opodatkowania prezesów spółek skarbu państwa na rzecz centrali to tylko jeden z przykładów standardowych praktyk.

Dlaczego Jarosław Kaczyński się upiera, że to Łukasz Kmita ma być marszałkiem Małopolski 

Dlaczego o tym piszę? Bo wciąż nie daje mi spokoju bój o stanowisko marszałka w mojej rodzimej Małopolsce. To jej stolica, Kraków przez czysty przypadek stała się sceną nie tylko konfrontacji PiS-owskich frakcji i ambicji, ale i polem minowym, na którym przeprowadzono ogólnopolski test mocy sprawczej prezesa. Oto przez dłuższą chwilę (w polityce kilka tygodni to właśnie dłuższa chwila) zakładnikiem w lokalnej polityce była osoba Łukasza Kmity. To młody, średnio znany w Krakowie zausznik Kaczyńskiego, o którym wiadomo przynajmniej tyle, że to bufon i arogant. Tak go postrzegają lokalne „czynniki” bliskie zjednoczonej prawicy. Nie wiem, co tam jako wojewoda nawywijał, ale wyraźnie nie wszedł do „Krakówka”, nie przełamał lodów, nie wypił dostatecznie wiele filiżanek kawy w Noworolu z potencjalnymi sojusznikami, a może nawet cześć z nich poobrażał. Finalnie przeszedł na forum małopolskiego sejmiku serię ciężkich upokorzeń. W sprawie jego kandydatura głosowano pięć razy. Za każdym razem przygrywał i za każdym, aż do wycofania jego kandydatury był zgłaszany. Nie dlatego, że miał jakiekolwiek szanse na wybór, ale dlatego, że tak sobie życzył prezes Kaczyński. A tenże upierał się, by kontynuować tę osobliwą torturę. Czyżby nie wiedział, że Kmita do tego się nie nadaje? Czyżby nie rozumiał, że upierając się przy kandydaturze Kmity gwałci galicyjski obyczaj i zamiast wywyższyć jakiegoś oddanego lokalersa, zmusza Małopolski PiS do zaakceptowania spadochroniarza

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Rząd Donalda Tuska kontra elektorat

Nie. Rozumiał wszystko świetnie. Szło mu o coś zupełnie innego. Interesował go wyłącznie własny autorytet. Demonstracja politycznej mocy. Ważna zwłaszcza w trudnych czasach, kiedy działa się w realiach opozycji. Właśnie wtedy każda porażka, każdy dowód słabości może zagrozić pozycji samca Alfa. Kaczyński świetnie to rozumie, więc upierał się w sprawie Kmity wbrew wszystkim i wszystkiemu. Zapewne szybko się zorientował, że nic z tej kandydatury nie będzie. Kalkulował jednak, że niewybranie marszałka jest mu na rękę, bo doprowadzi do powtórzonych wyborów. A te pozwolą wyeliminować z list PiS przeciwników, obsadzić listy kandydatami lojalnymi, i licząc na podobny rozkład głosów jak w kwietniu, wybrać na marszałka tego, kogo sobie wymyślił.

Niby to wszystko jasne. Tyle, że ten z pozoru oczywisty i racjonalny wywód ma kilka słabości. I tu wracamy do początku tej autorskiej analizy. Każda góra lodowa topnieje. I każdy lodowiec. Także ludzka cierpliwość. A nawet, choć to pozornie nieoczywiste, cierpliwość elektoratu PiS. Tym bardziej, że coraz mniej konfitur, którymi tenże elektorat można karmić. Sprawdza się pewnie też zależność: im mniej konfitur, tym mniej poparcia. I to istota rzeczy. I tu nagle, bez uprzedzenia następuję diametralna zmiana. To czwartek 4 lipca. Prezes nagle rezygnuje z kandydata w osobie Łukasza Kmity, klub PiS zgłasza i solidarnie głosuje na nowego, jak się okazuje faworyta, Łuksza Smółkę. Małopolska ma prawicowego marszałka, lokalny PiS triumfuje, niektórzy twierdzą nawet, że prezes Kaczyński dokonał genialnego manewru. Genialnego? Nie. Po prostu odpuścił Wycofał się, by ratować sejmik dla prawicy. Dlaczego zrezygnował z uporu? Po pierwsze zrozumiał, ze nie tylko nie przekona przekonanych, ale że przeciwnicy Kmity nie dadzą się usunąć z sejmiku i w trosce o własne stołki oddadzą marszałka politycznym przeciwnikom PiS. Punkt drugi. Prawdopodobnie doszedł do wniosku, że niekoniecznie w powtórzonych wyborach na PiS zagłosuje równie liczna grupa Małopolan co w kwietniu. Bo wielu wyborcom awantura o władzę w sejmiku niekoniecznie musiała się podobać. Co więcej, zbuntowani mają w terenie swoich zwolenników. Ci poszliby zapewne za swoimi, a nie za nominatami prezesa, co musiało uszczuplić wynik. Na koniec więcej głosów otrzymaliby zapewne zwolennicy koalicji demokratycznej, która – jako sprawująca władzę – ma dziś sporo do zaoferowania.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Nowa europejska agenda – czas się bronić

Konfitur ubywa: PiS stracił Podlasie, może stracić Małopolskę. Dla partii dramat, a dla Kaczyńskiego?

Podsumowując – Jarosław Kaczyński zrozumiał, że prowadzona przez niego gra obarczona była zbyt wieloma ryzykami. Upór w sprawie Kmity niósł z sobą zbyt duże prawdopodobieństwo utraty tego co dla partii najważniejsze; kolejnego organizmu – żywiciela, którym jest Małopolska. Byłby to realny cios w zaplecze materialne partii. Kolejna strata po instytucjach centralnych i feralnym (pogrzebanym podobno przez K. Jurgiela) Podlasiu. Mniej konfitur? Mniejsze poparcie. Dla jednych to oczywisty dramat. Ale czy dla prezesa? W finale okazało się, że też. To dowód na to, że Jarosław Kaczyński wciąż myśli o szybkim odzyskaniu władzy.  Gdyby było inaczej, z Kmity by nie zrezygnował. Bo na czas pozostawania w opozycji, ważniejsza od podyktowanych pragmatyzmem kroków wstecz jest zdyscyplinowana i karna organizacja kadrowa. Taka, co – kiedy przyjdzie odpowiedni czas - rozwinie skrzydła i znów przejmie władzę. I pytanie na koniec czy w istocie wygrał, czy przegrał. To się wkrótce okaże. Co prawda uchronił dla PiS Małopolskę, ale pokazał, że można wymusić na nim zmianę decyzji. To pragmatyzm, bo na pewno nie genialny manewr. Albo dowód słabości.

Prawda, może nie wiedzieć. Wszak w jego partii wobec Zielonego Ładu, a i efektu cieplarnianego dominuje zdrowy, prawicowy sceptycyzm. Metafora może więc nie być adekwatna. Kiedy jednak doprecyzuje się, że chodzi o politykę, sens staje się nie tylko jaśniejszy, ale i całkiem groźny. Bo przecież chodzi o nic innego, tylko o elektorat, społeczne poparcie, dzięki któremu sięga się, nie tylko w demokracjach, po władzę. Oto i ona; podstawowa kategoria, o którą chodzi w polityce.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
„Pikit”: Ile oczek, tyle stworów
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Bałkan elektryk
Plus Minus
Ta gra nazywa się soccer
Plus Minus
Leksykon zamordysty
Materiał Promocyjny
Mazda CX-5 – wszystko, co dobre, ma swój koniec
Plus Minus
Ateizm – intronizacja ludzkiej pychy
Materiał Promocyjny
Jak Lidl Polska wspiera polskich producentów i eksport ich produktów?