Jakie są źródła współczesnego propalestyńskiego antysemityzmu?
Jest wiele źródeł. Globalny ład przechodzi kryzys, i kryzysy jakże często rodzą nienawiść do Żydów. Nadeszła era postprawdy. Woke’owa optyka ubóstwia ofiary – też wyimaginowane. Mania antykolonialna przeżera uniwersytety, podczas gdy syjonizm miał znamiona antykolonializmu, powtarzam. Nowo powstały Izrael nie był zaborczym krajem imperialnym, lecz azylem dla prześladowanych uchodźców z dziesiątków różnych krajów. Moi przodkowie, w ramach brytyjskiego kolonializmu, zasiedlili Nową Anglię na początku XVII w. Ale gdy tam w Massachusetts zaczęli uprawiać rolę i orać swoje pola, czy przypadkiem wydobywali monety z czasów anglosaskich? Czy trafili na ruiny pałacu, gdzie podpisano Magną Kartę? Czy odkryli powiedzmy fundamenty teatru, gdzie Szekspir wystawił swoje sztuki? Przecież kpię sobie, by podkreślić jak gatunkowo inaczej było, gdy nowe żydowskie osady zaczęły się pojawiać w Ziemi Izrael pod koniec XIX w. To był powrót. Mówiło się restauracja, restauracjonizm. Żydzi wracali do siebie, do swojej dawnej ojczyzny.
Czy antyizraelizm to zjawisko wykreowane przez świat arabski? Czy można przypisać winę Tel Awiwowi?
Zadziwiająca jest ta prodżihadowska hasbara, cała ta skarga o żydowski „kolonializm osadniczy”. Przecież całkiem trafnie można wskazać na to zjawisko w obecnej Europie, jeśli chodzi o imigrację z krajów Bliskiego Wschodu. Prohamasowscy opiniotwórcy w Europie mogą z powodzeniem siać tę hucpę, gdyż tylu Europejczyków błędnie utrzymuje, że Europa ma kulturę uniwersalną. Tel Awiw z kolei… Przychodzi na myśl ten mem z rzekomymi słowami Einsteina – że obłęd to robienie tego samego, spodziewając się innego wyniku. Konkretnie, ten uporczywy nacisk na Holokaust nie opłaca się Izraelowi. Nie widać, by ci w Polsce, którzy opłakują żydowskich zmarłych i/lub starają się zachować pamięć o nich, poparli Izrael po 7 października. Muzeum Holokaustu w USA szybko potępiło Hamas i bezprecedensową rzeź. Ale Muzeum w Auschwitz? Pod koniec stycznia przeczytałem wywiad z dyrektorem Piotrem Cywińskim, który zmroził krew w żyłach. Zasugerował on mianowicie, że 7 października nie mieści się wraz z Auschwitz w łańcuchu antysemickich zbrodni ludobójczych. Że te sprawy są odrębne, aczkolwiek dodał wspaniałomyślnie: „ofiary Holokaustu [nie mogą] odpowiadać za to, co czyni 80 lat później inne pokolenie [Żydów]”.
Pewnie był pan wstrząśnięty atakiem Hamasu 7 października nie mniej niż ja i wielu innych. Dlaczego świat odwraca się od Izraela?
To spora część świata, na pewno. A że postępowcy wpadli w obłęd i sprzymierzyli się z dżihadistami? Miesiąc temu nie kto inny, tylko ajatollah Chamenei publicznie chwalił protestujących studentów za to, że przeszli na właściwą stronę. Cóż, tacy ludzie kiedyś ślepo sprzymierzyli się ze Stalinem, z Pol Potem. Odsyłam do Milana Kundery, który ich uwiecznił w „Nieznośnej lekkości bytu” – chodzi o takie zbiorowe uniesienie w samooszukiwaniu się.
Czy polityka wojenna premiera Beniamina Netanjahu ma powszechne poparcie w Izraelu?
Jest wśród Izraelczyków wyraźna solidarność co do potrzeby rozprawiania się z Hamasem. Jednocześnie są otwarte podziały w kwestii prowadzenia wojny. Nawet oficerowie wojskowi wypowiedzieli się przeciwko przywódcom politycznym. Niemniej zwolenników pokoju, peaceników, trzeba szukać ze świecą. Zauważyłem właśnie nowy gatunek literacki w izraelskiej prasie – takie wyznanie pod hasłem „Dlaczego już nie jestem peacenikiem”.
Co trzeba by zrobić, by odwrócić tę politykę konfrontacji?
Wiadomo, że prędko to nie nastąpi. A gdy wreszcie, to będzie to po rozszerzeniu Porozumień Abrahamowych (zawartych w 2020 r. między Izraelem, USA i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi – red.), czyli po odizolowaniu i powstrzymaniu Iranu. Będzie to najpierw wymagało izraelskich sukcesów przeciwko irańskim sojusznikom zarówno na północy, jak i na południu, co z kolei będzie wymagało stałego, zaangażowanego wsparcia USA dla Izraela – i całej architektury mającego powstać sunnicko-izraelskiego przedmurza przeciw wkroczeniom Iranu. To arcytrudne zadanie.
Teodor Herzl byłby dumny z drapaczy chmur w Tel Awiwie. Zdradzał steampunkowy sposób myślenia
Co by zrobił Herzl, gdyby dziś stanął na czele wyśnionego przez siebie państwa?
Rozpoznałby wiele w dzisiejszym Izraelu i poczułby się dumny. Drapacze chmur w Tel Awiwie, z którego zapamiętał tylko piaszczyste wydmy. Herzl nieraz zdradzał taki „steampunkowy” sposób myślenia. Byłby więc zachwycony Technionem, tym światowym centrum innowacji technologicznych. I przecież nową linią kolejową z Tel Awiwu do Jerozolimy. Tylko 30 minut! Niemniej jednak myślę, że czułby się dziś pokonany, podobnie jak w ostatnim roku życia, kiedy zdał sobie sprawę, że nie może już wyciągnąć królika z kapelusza. Napisał wtedy rezygnację, którą raczej zamierzał złożyć – ale zanim do tego doszło, serce go zawiodło w austriackich Alpach. Nie ma „człowieka na wszystkie czasy”, a Herzl spisał się wybitnie w swoich własnych.
Miał świadomość przepaści między ideami a praktyką polityki?
Herzl był wytrawnym dyplomatą. Wywarł głębokie wrażenie na niemieckim cesarzu, papieżu Leonie XIII, rosyjskim ministrze spraw wewnętrznych Plehwem, ministrze kolonialnym Chamberlainie. Ale nie miał do dyspozycji aparatu państwa. Pozostał wizjonerem, romantykiem, który do końca wierzył, że „jeśli tego chcesz, to nie jest to sen” – oto jego motto do „Altneuland”.
Kto najwięcej po nim dziś dziedziczy?
Oj, trudne pytanie. Pozostaje symbolicznym ojcem Izraela. Był pan na pewno na Wzgórzu Herzla w Jerozolimie – leży tam samotnie na szczycie, a reszta wybitnych przywódców Izraela leży raczej w grupach, niżej na wzgórzu. Od Żabotyńskiego do Icchaka i Lei Rabinów. Właściwie Ben Gurion też leży sam, choć w Sde Boker na Negewie. Ale inaczej niż w przypadku Ben Guriona, żadna partia w Izraelu nie ma specjalnych roszczeń do Herzla. Hmmm... może to jest to. Herzl w sposób wyjątkowy należy do wszystkich Izraelczyków.
Czy poparcie USA dla Izraela może się w najbliższym czasie zmienić?
Jak szybko wszystko tam się zmienia! Zaledwie osiem, dziewięć lat temu prof. Jonathan Rynhold z Uniwersytetu Bar-Ilan napisał książkę na temat stosunku Amerykanów do Izraela. Podkreślił, że wzdłuż i wszerz kraju republikanie zdecydowanie popierają Izrael. Demokraci w mniejszym stopniu, ale nadal większość faworyzuje Izraelczyków, a nie Palestyńczyków, w konflikcie. To samo dotyczy starszych Amerykanów – są oni powszechnie proizraelscy – a także większości młodych ludzi, choć z mniejszą przewagą. Polecałem tę książkę ludziom, gdy tylko pojawiał się ten temat – ale realia po 7 października pokazują, że prof. Rynhold musi napisać pracę na nowo. Wydaje się, że nazbyt wiele amerykańskich struktur się kruszy, nawet rozpada. Ład polityczny, ewangelikalizm (ten od dziesięcioleci bastion proizraelskiego aktywizmu), sama tożsamość narodowa. Podobnie jak homofobia, postawy proizraelskie zaczynają wyglądać staroświecko, stając się marginalizowane.
Czy obsada Białego Domu ma dla przyszłości relacji z Izraelem znaczenie? Trump czy Biden?
Każdy z nich jest silnie proizraelski. Żaden z nich nie chce jednak rozmawiać z opinią publiczną o prawdziwym zagrożeniu dla regionu, Iranie. Ignorowanie tego słonia w pokoju nie wróży nic dobrego, ponieważ polityka zagraniczna jest emanacją postaw wewnętrznych. Co gorsza, jest początek lipca, a my nawet nie wiemy, czy Biden będzie kandydatem swojej partii.
Rozumie pan racje protestujących przeciw Izraelowi studentów?
Rozumiem, że ulegli złudzeniom. A poszło tym łatwiej, że za opiniami, które można od nich słyszeć, kryje się kompletna ignorancja. „Matura to bzdura”, level hard. Rozumiem też mentalność plemienną, tak silną zwłaszcza w tym wieku; uniesienie przeżywane podczas wspólnego skandowania z innymi tych samych haseł. Wracamy do Kundery.
Co by im powiedział Herzl?
Herzl poruszał się wśród podobnie myślących. Stosunkowo mało przeciwników nawrócił na syjonizm. Raczej wcześniej istniejący syjoniści „wsiedli do jego tramwaju”. Raz w życiu zwrócił się do rozgniewanego tłumu. Było to na VI Kongresie Syjonistycznym w 1903 r., kiedy zaproponował, by Kongres przyjął Ugandę od Brytyjczyków w celu ustanowienia żydowskiej ojczyzny. Większość delegatów uznała to za czyste bluźnierstwo. Odpowiedzią Herzla na ich oburzenie było wycofanie się, twierdzenie, że był to tylko balon próbny i przysięga, że dałby sobie odciąć rękę, zanim zapomni o Jerozolimie. Zgaduję, że nawet nie próbowałby rozmawiać z żadnym prohamasowym tłumem.
A co by powiedział Philip Earl Steele?
Mam dziś podobne przemyślenia, jak w 2019 r., kiedy opublikowałem tekst w „Israel Journal of Foreign Affairs”. Zaproponowałem wówczas dokonanie zwrotu. Odejście, choćby częściowe!, od holokaustocentryzmu na rzecz syjonizmu. Aby Izraelczycy i Polacy skupili się na pozytywnej historii sukcesu, jakim było odrodzenie izraelskiego państwa. Jest przecież kilkunastu „ojców współczesnego Izraela” z dzisiejszych ziem polskich, których można by wspólnie uczcić. A tak bywa tylko z jednym z nich: Dawidem Ben Gurionem z Płońska. Syjonizm poprzedza Zagładę, państwo Izrael powstało na bazie Jiszuw. Odtworzenie Izraela, światowe wydarzenie historyczne, jest podnoszącą na duchu historią, która pilnie potrzebuje opowiedzenia. Dziś zdecydowanie bardziej niż w 2019 roku. Historia Holokaustu rozbrzmiewająca ze wszystkich stron zapewnia Izraelowi niewielkie wsparcie za granicą. I zdaje się, że żadne w Polsce.
Philip Earl Steele
Amerykański historyk, redaktor i tłumacz mieszkający w Polsce, autor książek „Nawrócenie i chrzest Mieszka I”, „Izrael i chrześcijanie ewangelikalni: Alians z Bożego nadania” oraz najnowszej „On Theodor Herzl’s encounters with Zionist thought and efforts prior to his conversion in the spring of 1895” (PAN, 2023).
Wzgórze Herzla w Jerozolimie – Teodor Herzl leży tam samotnie na szczycie, a reszta wybitnych przywódców Izraela w grupach niżej na wzgórzu – opowiada Philip Earl Steele
Bogusław Chrabota