Garri Kasparow, geniusz szachowy, mówi, że ludzie jak Putin pytają nie o to, czy atakować, ale dlaczego nie atakować. Iluzja władzy, osobistej roli w historii jest tak wielka, głód sukcesu tak potężny, że nic kogoś takiego nie zatrzyma. Nic poza strachem przed porażką. W niektórych przypadkach nawet to nie działa. Przekonanie o łaskawości fortuny jest silne jak narkotyk. „Skoro udało się tyle razy, skoro jeszcze nie padłem na kolana, tylko idę przed siebie, to pewnie tak ma być. I z tej drogi nie zejdę, choćby rozum podpowiadał co innego”. Dlatego w interesie świata – mówi Kasparow – bezpieczeństwa nas wszystkich, trzeba takich ludzi jak Putin zatrzymać wszelkimi metodami, rzucić na glebę, wyrwać z ręki broń. Bo jeśli nie, ogień pożogi nie będzie miał końca.
Czytaj więcej
Z projektem Centralnego Portu Komunikacyjnego można się pożegnać w ciągu kilku chwil. Zdecydują o tym eksperci od Excela. Ale nos mi podpowiada, że do realizacji dziś zostanie wybrana tylko część CPK.
Peter Green o Aleksandrze Macedońskim. Kiedy władca myśli, że jest bogiem
Myślę o tym bez ustanku. Tym intensywniej, że jak co roku wracam do historii Aleksandra Wielkiego, protoplasty wszystkich Putinów świata. Tym razem za sprawą świetnej biografii pisanej ręką Petera Greena „Alexander of Macedon”. Jakie oblicze bohatera mojej młodości wyłania się z kart tej książki? Czy tylko straszliwe? Green, jak my wszyscy, jest w tej spawie rozdarty. Z jednej strony zakochany w legendzie Macedończyka opisuje z pietyzmem jego drogę do władzy, śledzi młodość, wylicza mity, którym hołdował syn Filipa. Z drugiej strony kolejne rozdziały prócz warstwy heroicznej są kroniką postępującego bądź stopniowo ujawniającego się szaleństwa wielkiego zdobywcy.
Młody Aleksander, przekroczywszy Dardanele, na drodze do swojego pierwszego sukcesu w Azji, czyli zwycięskiej bitwy nad Granikiem, pędzi konno do ruin Ilionu. Tam odwiedza świątynię Achillesa, zdziera z wotywnej ściany jego zbroję i tarczę i tak odziany rusza gromić Persów. Armia jest zadziwiona, ale on pewny swego. Odział się w kokon dawnego herosa, czyli przejął jego tożsamość, zawłaszczył mit. Jest przekonany, że z tego jest jego siła, ale czy coś mu nie podpowiada, że prócz mocy – przejąwszy mit – ściągnął na siebie niekorzystne fatum? Bo przecież homerycki Achilles to postać tyleż romantyczna, co tragiczna. Wybierając w młodości na wyspie Skiros miecz ukryty między kosztownościami, skazał się na śmierć. Siebie i Patroklosa. Czyżby Aleksander o tym zapomniał? A może traktował całe zdarzenie jako efektowną, romantyczną figurę?