Bogusław Chrabota: Zadania domowe a sprawa polska

Czyż edukacja polega na wymuszaniu za wszelką cenę przewidzianych przez starszych zachowań? A nie inspirowaniu, budzeniu głodu wiedzy, prezentowaniu dobra i piękna?

Publikacja: 02.02.2024 17:00

Bogusław Chrabota: Zadania domowe a sprawa polska

Foto: Adobe Stock

Znakomity redaktor cyklu Rzecz o Historii „Rzeczpospolitej” Paweł Łepkowski przypomniał mi wczoraj, że jeden z naszych wspólnych bohaterów Aleksander Macedoński znał „Iliadę”, sławny epos Homera, na pamięć. Na dodatek recytował ją z taką perfekcją, że wprawiał zapatrzonych w siebie Greków w podziw i zakłopotanie. Nie było to łatwe, bo był Macedończykiem, którymi to, jako pasterzami kóz i notorycznymi pijakami, mieszkańcy Attyki czy Peloponezu po prostu gardzili. Aleksander jednak odstąpił od tej reguły. Czy aby tylko dlatego, że był synem króla, uczniem Arystotelesa i jednym z najlepiej wykształconych ludzi swojej epoki? Redaktor Łepkowski twierdzi, że nie. Aleksander był bez wątpienia geniuszem. A i owszem, na pewno, ale wykucie całej „Iliady” na pamięć w mniejszym stopniu wynika z geniuszu niż z gigantycznej pracy. Dodajmy, że domowej, bo zakładam, że podczas lekcji z Arystotelesem wiele czasu na memoryzację utworu pewnie nie było.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Co zostanie z TVP, gdy opadnie kurz po bitwie?

Ot, taka rozmówka redakcyjna, ale jak czytelnik już się zapewne domyślił, odbywała się na marginesie debaty o planowanym przez nowy rząd ograniczeniu czy wręcz zlikwidowaniu uczniowskich prac domowych. Nie wiem, bo nie dopytałem o szczegóły, jakie zdanie ma redaktor Łepkowski, ale ja – odsuwając na chwilę poza pole widzenia przykład Aleksandra Wielkiego – do tego pomysłu raczej się przychylam. Ktoś może zapyta ironicznie: a ty, czego, człowieku, nauczyłeś się na pamięć w szkole? Co wykułeś na blachę? „Odę do młodości”? Kilka wersów o koncercie Jankiela w „Panu Tadeuszu” albo fragment o grzybobraniu? To prawda. Nie było tego specjalnie dużo. Jakiś zasmucający fragment „Trenów”, kilka wersów z Gałczyńskiego, Tuwima, Baczyńskiego. Byli też Miłosz, Herbert, coś tam krótkiego z Szekspira. Ale pełna zgoda. Przykład Aleksandra może tylko zawstydzić. Choć bądźmy odrobinę współcześni – z jednej strony zawstydzić, z drugiej pocieszyć, że mnie i mojemu pokoleniu została oszczędzona katorga wykuwania na pamięć niepotrzebnych wersetów. Zasypywano nas za to zadaniami domowymi.

Paradoksalnie, jeśli mnie pamięć nie myli, więcej było tego w podstawówce niż w liceum. Jeśli tak, to główna odpowiedzialność za odrobienie lekcji spoczywała na moich rodzicach. Nie to, że nie radziłem sobie jakoś z polskim czy liczeniem słupków, ale – i pewnie jest tak do dziś – przykry obowiązek zagonienia do lekcji spoczywał na ojcu i matce. To oni, nikt inny, byli odpowiedzialni za to, żeby zawołać z podwórka i zaciągnąć za ucho do biurka. To oni w końcu rozwiązywali wszystkie problemy, które pojawiały się przy rozwiązywaniu zadań. Bo przecież, powiedzmy sobie szczerze, jak się młodemu człowiekowi czegoś nie chce, to zawsze wynajdzie milion powodów, by uzasadnić jakąś obiektywną trudność.

Czyż w istocie edukacja polega na wymuszaniu za wszelka cenę przewidzianych przez starszych zachowań?

Swoją drogą mam szczęście, że miałem rodziców z poczuciem obowiązku i odpowiedzialności, lekcje najczęściej wspólnym wysiłkiem były odrobione. Ale z tą swoją dyscypliną bywałem najczęściej na niezbyt licznie zaludnionym marginesie. Niemające wsparcia rodziców dzieci z Nowej Huty, których w klasie była większość, po prostu zadaniami domowymi się nie przejmowały, zaliczając w związku z tym pałę za pałą, by w końcu po raz drugi czy trzeci powtarzać klasę.

Gdzie był w tym wszystkim sens? – myślę sobie po latach. Przecież takie podejście nauczycieli było zbrodniczym wpychaniem części uczniów w sferę permanentnego wykluczenia. Jak jej ofiary mogły szukać jakiejś elementarnej potrzeby edukacji, skoro lekcja zaczynała się od okrzyków, że są debilami, i lania linijką po łapach. Czyż w istocie edukacja polega na wymuszaniu za wszelka cenę przewidzianych przez starszych zachowań? A nie inspirowaniu, budzeniu głodu wiedzy, prezentowaniu dobra i piękna? Nie wiem.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Ludzie mają prawo do prawdy

Osobiście najlepiej wspominam z czasów wczesnej edukacji tych nauczycieli, którzy potrafili mnie zachwycić i sprowokować do samokształcenia. A najwięcej skorzystałem z wiedzy, którą chciałem przyswajać sam, na własnych warunkach. Dlatego jestem za tym, by dzisiejszej młodzieży oszczędzić niepotrzebnych męczarni. Edukacja powinna mieć swoje źródło w pracy z nauczycielem w sprzyjającym środowisku, jakim jest szkoła. I nie powinna się wiązać z wysiłkiem bezmyślnej „pamięciówki”. Liczy się nie tylko bierne przekazywanie wiedzy, ale pobudzanie do myślenia, prezentowanie wzorców, rozbudzanie wyobraźni, kreowanie postaw. Przy pełnej świadomości, że nie każdy w efekcie zabiegów pedagoga z automatu zostanie Marią Skłodowską czy geniuszem na miarę Aleksandra. Szczególnie dziś, gdy szkoła przegrywa z wszechobecną technologią, a dzieci uczą się same – nie zawsze tego, co trzeba.

A swoją drogą jak to jest, że w testach kompetencyjnych polska młodzież ze szkół podstawowych i średnich sięga światowych szczytów, a nasze placówki akademickie ciągną się w światowym ogonie? Czy aby nie tu jest pies pogrzebany? Pomyślcie sami.

Znakomity redaktor cyklu Rzecz o Historii „Rzeczpospolitej” Paweł Łepkowski przypomniał mi wczoraj, że jeden z naszych wspólnych bohaterów Aleksander Macedoński znał „Iliadę”, sławny epos Homera, na pamięć. Na dodatek recytował ją z taką perfekcją, że wprawiał zapatrzonych w siebie Greków w podziw i zakłopotanie. Nie było to łatwe, bo był Macedończykiem, którymi to, jako pasterzami kóz i notorycznymi pijakami, mieszkańcy Attyki czy Peloponezu po prostu gardzili. Aleksander jednak odstąpił od tej reguły. Czy aby tylko dlatego, że był synem króla, uczniem Arystotelesa i jednym z najlepiej wykształconych ludzi swojej epoki? Redaktor Łepkowski twierdzi, że nie. Aleksander był bez wątpienia geniuszem. A i owszem, na pewno, ale wykucie całej „Iliady” na pamięć w mniejszym stopniu wynika z geniuszu niż z gigantycznej pracy. Dodajmy, że domowej, bo zakładam, że podczas lekcji z Arystotelesem wiele czasu na memoryzację utworu pewnie nie było.

Pozostało 83% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi