Bogusław Chrabota: Co zostanie z TVP, gdy opadnie kurz po bitwie?

Dotychczasowe władze mediów publicznych chroniły i autoryzowały najbardziej kłamliwy i zdeprawowany mechanizm informacyjny ostatnich trzech dekad. Bezwzględnie powinny zostać z tego rozliczone.

Publikacja: 22.12.2023 17:00

Bogusław Chrabota: Co zostanie z TVP, gdy opadnie kurz po bitwie?

Foto: AdobeStock

Kiedy piszę te słowa, trwa bitwa o telewizję. To późne popołudnie feralnej środy 20 grudnia, kiedy nowy minister kultury Bartłomiej Sienkiewicz wymienił rady nadzorcze i kierownictwo trzech głównych podległych państwu instytucji medialnych. Dzień wcześniej Sejm przegłosował uchwałę w sprawie przywrócenia ładu prawnego oraz bezstronności i rzetelności mediów publicznych i PAP. Do potrzeby rozliczenia TVP swoje dołożył premier Tusk, stwierdzając, że w aktualnym stanie rzeczy rząd nie przewiduje finansowania telewizji. Benzyny dolała też Naczelna Izba Kontroli, kierując do prokuratury zawiadomienie o wykazanej w raporcie o TVP niegospodarności i działaniu na szkodę spółki. Wszystko to wyciągnęło zawleczkę z granatu, który miał wybuchnąć następnego dnia.

Jeszcze we wtorek wieczorem parlamentarzyści Prawa i Sprawiedliwości przenieśli się do budynków TVP, by zademonstrować wolę walki o – jak to określili – wolność słowa i pluralizm mediów. Wsparcie dla odwołanego już kierownictwa spółek podtrzymują zresztą do tej chwili. Na Woronicza, placu Powstańców i Brackiej (siedziba PAP) trwają manifestacje z udziałem polityków PiS i ich popleczników. Przy takich emocjach trudno wykluczyć w następnych dniach przypadki manifestacji, okupacji budynków, a nawet konfrontacji siłowej.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Nie dajcie z siebie zrobić koalicji zemsty i chaosu

W sobotę, kiedy będą państwo czytali ten komentarz, będziemy wiedzieli już więcej. Dziś, w tej fazie procesu przejmowania przez rząd mediów publicznych, wyprzedzić faktów po prostu się nie da. Można jednak wyjaśnić kilka spraw. Przede wszystkim to prawnicy, a nie tłum posłów i zwołanych przez nich gapiów, powinni rozstrzygać, czy sposób przejmowania mediów publicznych jest legalny czy nie. Posłowie mają co prawda prawo do tzw. interwencji poselskich, ale zdecydowanie nie powinni wywoływać burd ani doprowadzać do konfrontacji z administracją publiczną. Głównym forum ich aktywności jest i powinien zostać Sejm; to ich naturalny rewir i tam powinni prezentować swoje racje. Ta dość oczywista zasada nie dotyczy jednak, jak widać, partii Jarosława Kaczyńskiego. Prezes zamienił bowiem klub parlamentarny w lotną brygadę, którą można wysłać w zbiorowej interwencji w dowolne miejsce na mapie. Na razie to budynki przy ulicy Woronicza, ale jakie będą kolejne miejsca konfrontacji, to możemy sobie dopiero wyobrazić. Krajowa Rada Sądownictwa? Trybunał Konstytucyjny? Jeśli prezes uzna to za celowe, czemu nie?

Przede wszystkim to prawnicy, a nie tłum posłów i zwołanych przez nich gapiów, powinni rozstrzygać, czy sposób przejmowania mediów publicznych jest legalny czy nie. 

Parlamentarzyści Prawa i Sprawiedliwości nie przejmują się przy okazji faktem, że ich obrona TVP to nic innego jak najczytelniejsze z możliwych potwierdzenie, że partia w pełni kontrolowała media publiczne. Jeśli bowiem PiS czegoś dziś nie zamierza oddać, to znaczy, że wcześniej miał nad tym pełną kontrolę. W szczytne hasła o obronie wolności słowa i pluralizmu mediów nikt normalny przecież nie uwierzy. Po co liderom PiS ta demonstracja? Dla wewnętrznej konsolidacji. Walka cementuje relacje i wzmacnia siłę każdego środowiska. Bój o słuszne, „patriotyczne” cele wzmacnia do kwadratu. Gdyby przy okazji narodziła się jeszcze jakaś martyrologia, cel byłby osiągnięty z nawiązką.

Przy okazji Kaczyński funduje swojej partii mit założycielski. Sprawa tragedii w Smoleńsku nieco już przybladła, za chwilę okaże się, że Macierewicz był cynicznym hochsztaplerem, trzeba więc partii zafundować nowy początek. Tym początkiem może być heroiczne przeciwstawienie się „brutalnemu atakowi” nowej władzy na media publiczne. A to, że żadnego brutalnego ataku nie było, a konfrontację sprowokowali ludzie Jarosława Kaczyńskiego, tego wyborcy prawicy w większości w ogóle nie zauważą. Dominować, przynajmniej przez jakiś czas, będzie narracja o brutalnym ataku i efekt szklanej szyby, przez którą nie przebijają się żadne argumenty politycznych antagonistów PiS.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Ludzie mają prawo do prawdy

O tym, że Tusk nie miał innego wyjścia i musiał przejąć media publiczne, pisałem już nieraz. Polskie radio i telewizja były ważnym elementem systemu poprzedniej władzy jako główny instrument komunikowania się z wyborcami. Pozostawienie przedwyborczego status quo mogłoby być dla nowej koalicji zabójcze. Poza tym logika demokracji daje prawo kontroli instytucji państwa przez wybraną większość. Zwłaszcza jeśli te instytucje w większym stopniu reprezentowały interesy partii niż państwa, a tak było z przejętymi przez PiS mediami publicznymi.

Pozostają dwie kwestie, legalna i etyczna. Co do tej pierwszej, działania koalicji demokratycznej powinny się zmieścić w ramach porządku prawnego. Do takiej filozofii polityki przyznawali się w trakcie kampanii liderzy demokratycznej opozycji i taką złożyli obietnicę swoim wyborcom. Jej brutalne złamanie radykalnie osłabiłoby wiarygodność nowego rządu. W kwestiach etycznych zaś sprawa jest dość oczywista. Dotychczasowe władze mediów publicznych chroniły i autoryzowały najbardziej kłamliwy i zdeprawowany mechanizm informacyjny ostatnich trzech dekad. Bezwzględnie powinny zostać z tego rozliczone. Bezpośrednich wykonawców partyjnej propagandy trzeba zaś na zawsze odsunąć od sfery publicznej. Wyjątkowo sobie na to zapracowali.

Kiedy piszę te słowa, trwa bitwa o telewizję. To późne popołudnie feralnej środy 20 grudnia, kiedy nowy minister kultury Bartłomiej Sienkiewicz wymienił rady nadzorcze i kierownictwo trzech głównych podległych państwu instytucji medialnych. Dzień wcześniej Sejm przegłosował uchwałę w sprawie przywrócenia ładu prawnego oraz bezstronności i rzetelności mediów publicznych i PAP. Do potrzeby rozliczenia TVP swoje dołożył premier Tusk, stwierdzając, że w aktualnym stanie rzeczy rząd nie przewiduje finansowania telewizji. Benzyny dolała też Naczelna Izba Kontroli, kierując do prokuratury zawiadomienie o wykazanej w raporcie o TVP niegospodarności i działaniu na szkodę spółki. Wszystko to wyciągnęło zawleczkę z granatu, który miał wybuchnąć następnego dnia.

Pozostało 86% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi