Bogusław Chrabota: Ludzie mają prawo do prawdy

To, do czego doprowadziła w mediach publicznych ekipa PiS, wymyka się wszelkim kategoriom.

Publikacja: 10.11.2023 17:00

Bogusław Chrabota: Ludzie mają prawo do prawdy

Foto: Fotorzepa, Marta Bogacz

Wpolskiej telewizji publicznej pracowałem całe trzy lata. Przychodziłem, jak większość ludzi mojego pokolenia, w 1990 r. z nadzieją, że uda się przekształcić tę maszynę propagandy w normalne publiczne medium. Wzorców dookoła było sporo, a nam, nowemu pokoleniu ludzi TVP, dano się kształcić w krajach, gdzie media publiczne realizowały swoją misję. Wzorcem było wszechpotężne i legendarne BBC, choć mnie los poprowadził do Stanów Zjednoczonych.

W Ameryce praktykowałem zarówno w stacjach nadawców publicznej sieci PBS, jak i w telewizjach komercyjnych. Co ciekawe, w realizowaniu misji dziennikarskiej między tymi dwoma światami nie było większej różnicy. Wszędzie spotykałem się z solidnymi gwarancjami niezależności dziennikarzy informacyjnych. Liderami anteny, czyli prowadzącymi newsy czy programy komentatorskie, byli zazwyczaj doświadczeni dziennikarze, z gigantycznym dorobkiem antenowym. Liczyły się wizerunek i nazwisko, a w ślad za tym legenda o poważnym traktowaniu zawodu.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Przyspieszać integrację czy nie

Co było dla mnie odkryciem, w amerykańskiej telewizji liczyło się najbardziej długoletnie „credibility”, wiarygodność, która od strony odbiorcy była gwarancją, że dziennikarz traktuje telewidzów poważnie i prezentuje im nawet najtrudniejszą prawdę, a od strony nadawcy dawała gwarancję, że dziennikarze nie będą podatni na presję czy manipulację.

Czyja to była epoka? Barbary Walters, Toma Brokaw, Dana Rathera, Petera Jenningsa, Waltera Cronkite’a, Larry’ego Kinga. To były ekstremalne gwiazdy amerykańskiego, czyli światowego systemu medialnego. Zarabiali miliony dolarów, ale musieli być nieskalani. Jakikolwiek skandal korupcyjny, cień choćby podejrzenia, że skusili się na jakikolwiek podejrzany dochód, natychmiast zrzuciłby ich z piedestału i strącił w nicość. Zasadą tego zawodu było totalne oddanie się interesowi odbiorcy, czyli obywatelskiemu prawu do prawdy.

Wszyscy mieli rzecz jasna swoje poglądy i nikt za to nie ganił. Tyle że ponad prawem do poglądów, które zresztą kształtowały ich ludzką tożsamość, a nawet oryginalność, na pierwszym miejscu stała niezależność i wręcz obłędny stosunek do prawdy. Co ciekawe, wszyscy mieli się za patriotów, powszechnie deklarowali swoją miłość do Ameryki, tyle że w imię tej miłości gotowi byli ujawnić nawet najgorszą prawdę o swojej ojczyźnie. Punktem odniesienia było bowiem głębokie poczucie racji moralnej, w imię której ujawnianie zła służyło wyłącznie dobru kraju i jego obywateli.

Wszyscy mieli rzecz jasna swoje poglądy i nikt za to nie ganił. Tyle że ponad prawem do poglądów, które zresztą kształtowały ich ludzką tożsamość, a nawet oryginalność, na pierwszym miejscu stała niezależność i wręcz obłędny stosunek do prawdy. 

Bardzo to idealistyczny pogląd, mam tego świadomość, jednak w świecie tamtych gwiazd, tamtej telewizji był doktryną obowiązującą. Tak właśnie było; naoglądałem się Walters, Brokaw i Jenningsa, a nawet miałem honor przyglądać się w waszyngtońskiej stacji PBS pracy jednego z najważniejszych dziennikarzy Ameryki Jima Lehrera.

W latach 90. prowadził co wieczór wraz z Robertem MacNeilem legendarny dziennik PBS „MacNeil and Lehrer’s News Hour”, retransmitowany przez stacje w całej Ameryce. Lehrer relacjonował wydarzenia, głównie krajowe ze stolicy. MacNeil z Nowego Jorku, byli więc co-hostami, współprowadzącymi, choć z dwóch różnych miast i dwóch różnych studiów. Pamiętam narady redakcyjne i głębokie spory, które Lehrer rozstrzygał zwykle krótko: nawet jeśli materiał miałby nie spodobać się w Białym Domu, to nie ma to żadnego znaczenia. Lokatorzy Białego Domu się zmieniają, naród wciąż jest ten sam.

Dość wspomnień, wiem, że tanie sentymenty są dziś nie na czasie. Niemniej tamte miesiące, lata spędzone w telewizjach amerykańskich, setki rozmów z producentami, reporterami czy szefami newsroomów przekonały mnie, że warto jest walczyć o te same wartości nad Wisłą. W Polsce szybko pojąłem, że nie jest to łatwe. Obsada antenowa i rezydenci gabinetów naczelnych zmieniali się w TAI na placu Powstańców Warszawy w rytm politycznych zmian. Wszyscy rządzący chcieli mieć telewizyjną informację pod kontrolą i zawsze w okolicach naczelnego (o ile sam nie był delegatem władzy) kręcili się jacyś oficerowie polityczni, a szary aparat telefonu rządowego grzał się do czerwoności. Było to nieznośne, męczące, choć nie było aż takiej „chamówy” jak dziś.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Blizny po aferze wizowej

Jeśli dzisiejsi zarządcy mediów państwowych, Olechowscy, Kamińskie, Pereiry etc. twierdzą, że zawsze było tak samo, to obrzydliwie łżą. Zaświadczam o tym jako świadek tamtych czasów. Owszem, władza domagała się kontroli nad telewizyjną informacją, ale działała czy próbowała działać w sposób znacznie bardziej wysublimowany. Liczyły się jakieś normy przyzwoitości; nie łamano kręgosłupów niepokornym, choć czasem odsuwano ich od anteny. To, do czego doprowadziła w mediach publicznych ekipa PiS, wymyka się wszelkim kategoriom. Skala manipulacji przewyższyła nawet osiągnięcia ekipy stanu wojennego. Partyjni czynownicy osłaniani przez innych czynowników z KRRiT i Rady Mediów Narodowych bez wstydu realizowali po prostu dyspozycje polityków. Wykazując przy tym wyjątkowy poziom służalczości i kreatywności.

Czy ci ludzie mają zostać w newsach? Czy powinno ich się zostawiać na placu? Podobnie jak większość ankietowanych przez IBRiS dla „Rzeczpospolitej” uważam, że nie mają prawa być tam ani chwili dłużej. Po pierwsze, dlatego że zniszczyli kiełkującą w Polsce tradycję niezależności w TVP. Po drugie, dlatego że nie mają nic wspólnego z etosem dziennikarza. Po trzecie, bo – gdyby zostali – konserwowaliby okłamywany przez lata elektorat PiS. Nie wolno im na to pozwolić. Ludzie mają prawo do prawdy.

Wpolskiej telewizji publicznej pracowałem całe trzy lata. Przychodziłem, jak większość ludzi mojego pokolenia, w 1990 r. z nadzieją, że uda się przekształcić tę maszynę propagandy w normalne publiczne medium. Wzorców dookoła było sporo, a nam, nowemu pokoleniu ludzi TVP, dano się kształcić w krajach, gdzie media publiczne realizowały swoją misję. Wzorcem było wszechpotężne i legendarne BBC, choć mnie los poprowadził do Stanów Zjednoczonych.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi