Polacy po raz kolejny wybrali Unię. Nic w tym specjalnie dziwnego – można było być pewnym, że gdy na szali wyborczej stanie sprawa naszego związku z Unią Europejską, decyzja nie będzie budziła wątpliwości. Trzeba było tylko przekonać, że w tych wyborach chodzi o nasze uczestnictwo w Unii, a potencjalną stawką jest polexit. Znów temat niedoceniony przez partię Kaczyńskiego. PiS, nawet jeśli odcinał się od polexitu, robił to niedostatecznie dosadnie. Wyraźnie stawiano na przepływy z elektoratu eurosceptycznej Konfederacji. To miało dać tych kilka dodatkowych punktów procentowych poparcia. Przegrzano jednak z tym kursem na prawo i otwarto przestrzeń demokratom do ostrego argumentowania, że wybory 2023 to bitwa o polskie miejsce w Europie.
Z jednej i drugiej strony zwykły spin. To on rządzi kampanią i nawet jeśli jesteśmy świadomi tego, że narracja wyborcza rządzi się prawem skrótu i przesady, stawka zawsze jest najpoważniejsza na świecie. To władza. Jesienią 2023 roku partia prezesa Kaczyńskiego zrobiła wszystko, by stracić swoją naturalną przewagę i przegrać. Wygrała opozycja, powiewając nad głową oboma sztandarami, polskim i europejskim. Dziś, kiedy opadł wyborczy kurz, warto sobie zadać pytanie: czy w istocie PiS jest partią antyeuropejską? Chyba nie, z różnych przyczyn. O ile bowiem w niezbyt homogenicznej partii Kaczyńskiego można znaleźć ludzi, którzy szczerze nienawidzą, czy boją się, europejskiego „wykorzenienia” i „lewactwa”, oraz takich, którzy – skądinąd słusznie – uważają, że łatwiej byłoby rządzić bez brukselskich kaprysów i ograniczeń, o tyle w kręgu ludzi PiS dochodzi do głosu także pragmatyzm i logika.
Czytaj więcej
Nie życzę sobie powtórki historii elektryka Lecha. Współczesna Polska nie potrzebuje rządów trybunów ludowych bądź oszalałych wizjonerów.
Zacznijmy od pierwszego: pragmatyzm to kurs na korzyści. A te są oczywiste, przynajmniej dopóki nie jesteśmy płatnikami netto. Tak długo jak polski bilans finansowy z Brukselą jest na naszą korzyść, to się po prostu opłaca. Zarówno PiS-owskim dołom w prywatnych firmach, fundacjach i samorządach, jak i górze, pasącej się na życiowym biznesie, jakim jest europarlament czy instytucje unijne. Ludziom bez specjalnych umiejętności czy talentów, a to PiS-owska większość, oferuje się tam pieniądze, jakich ani nigdy wcześniej w życiu nie widzieli, ani później nie zobaczą. Dzięki tamtejszym dietom i zarobkom stawiają domy, wyposażają dzieci, kupują kryształy do salonów, a i lokalnym proboszczom coś kapnie. Żyć nie umierać. Żegnać się więc z tym gotówkowym rajem? Nikomu nie jest to na rękę, a i prezes ma dzięki Brukseli cały gabinet smacznych konfitur dla najwierniejszych.