Politologowie zastanawiają się, czy afera wizowa pogorszy przedwyborcze notowania władzy, ale ja bardziej się boję, czy przez polską administrację w związku ze skandalem nie przemówi aby dawno niewidziany homo sovieticus. Bo z człowiekiem sowieckim było tak: jeśli jakakolwiek decyzja była opatrzona nawet nikłym procentem osobistego ryzyka, to jedynym rozwiązaniem wydawało mu się wbicie dzioba w piasek i udawanie, że nie ma tematu. Tym razem może być tak samo.
Co prawda od upadku komunizmu minęło ponad 30 lat, ale nawyki zostają, a partia prezesa umiejętnie je odtwarza. Rządzi nie gospodarka, a polityka. W obu zaś sferach racjonalność decyzji znaczy co innego. Niekiedy biegunowo. Urzędnik nie ma więc jednolitych, zestandaryzowanych kryteriów. Czego nie zrobi, dla jednych czy drugich może być źle. Najłatwiej więc nie robić nic. Nie wchodzić w sferę ryzyka. Udać, że się nie istnieje.
Czytaj więcej
Putin o czystych rękach płacze po Prigożynie, a naród zapomina, że przez jakiś czas próbował być jak Pugaczow. Przejdzie za to do historii jako Potiomkin, zwycięski wódz i bohater narodowy.
Niektórzy nazywają to immobilizmem. Inni atrofią państwa. Niezależnie jednak od tego, jakiego ujęcia się użyje, urzędnicze niedziałanie może być dla Polski bardzo uciążliwe. Dlaczego? Bo polskiej gospodarki (a to wszak dzięki niej głównie żyjemy) dotyka dziś kilka niekorzystnych trendów. Przede wszystkim załamanie gospodarcze wywołane przez Covid-19 i wojnę w Ukrainie. Z tego podwójnego szoku nie udało nam się wciąż otrząsnąć. Zerwanie łańcuchów dostaw i reorientacja surowcowa spowodowała w Europie kryzys. W obu przypadkach odbicie się od obu czynników zabierze dobrych kilka lat. Kolejna sprawa – inflacja. Wskutek nieodpowiedzialności państwa i Narodowego Banku Polskiego jest ona wyższa o kilka punktów procentowych niż średnia w Unii Europejskiej.