Rozumiem Scrutona piszącego z lekką trwogą o ojkofobii na początku XXI wieku w wielojęzycznej i wieloetnicznej Wielkiej Brytanii. Cóż, jego ojczyzna, w większym pewnie stopniu od zdecydowanej większości krajów Europy, musiała w poprzednim wieku mierzyć się zarówno z etnicznym dziedzictwem wieków kolonializmu, jak i tragicznym żniwem dwóch wojen i licznymi rewolucjami, w tym obyczajową lat 60. Na dodatek Wielka Brytania, pozornie pozostając konserwatywną monarchią, zdążyła się zachłysnąć lewicowością i zbudowała jeden z najbardziej rozwiniętych systemów socjalnych, który z jednej strony neutralizował napięcia dynamicznie zmieniającego się społeczeństwa, z drugiej przyciągał fale uchodźców z całego Commonwealthu.
Londyn lat 70. był jak wieża Babel. Zarówno dyktował światowe trendy, jak i spierał się z samym sobą o tożsamość. Bunt tu podążał za buntem, jedna fascynacja kulturowa za drugą. Wszystko próbował łączyć w kulturową całość świecący triumfy postmodernizm. W istocie, w tak zrewoltowanej rzeczywistości, ktoś taki jak Roger Scruton mógł się czuć zagrożony ostatecznym rozpadem świata bliskich mu tradycyjnych wartości. Obsesyjną wizją wielokulturowego społeczeństwa o polifonicznej duchowości, dla którego jedynym łącznikiem byłby język angielski, a państwowa symbolika i fasadowa monarchia tworzyłaby zaledwie pustą skorupę.
Czytaj więcej
Prigożyn, niezależnie od groteskowości swojego „marszu na Moskwę”, pokazał, jak słaba jest konstrukcja zbudowana przez Putina.
Co ciekawe, Scrutonowska ojkofobia nie ciągnie za sobą jako szczególnie ważnych kategorii etnicznych czy klasowych. Tradycyjny świat na równi rozbijają – jak słynne lustro z bajki Hansa Christiana Andersena – zarówno zafascynowani hinduizmem Beatlesi, jak i burzący tradycyjne schematy rodzinne Rolling Stonesi. Ścigają się z nimi w tym dziele żonglujący płciowością Freddie Mercury i David Bowie. A na koniec w samo serce dawnego imperium zadaje cios plujący na koronę i królową Johnny Rotten z Sex Pistols. To świat dopełniającej historię rewolucji; destrukcji doskonałej, gdzie zakwestionowana staje się każda wartość. Co więcej, prócz permanentnego rozpadu ów świat nie niesie ze sobą żadnej istotnej propozycji aksjologicznej. Bo wielość nie znaczy tu wiele, a hasła o powszechnej miłości, pokoju i tolerancji pachną bardziej kiczem i tandetą niż poważną ofertą polityczną.