Bogusław Chrabota: Słabe perspektywy Moskwy, gorsze Kremla

Chmury nad imperium gęstnieją. Putin byłby idiotą, gdyby tego nie rozumiał. Pewnie rozumie. Najgorzej dla niego, że dysponuje niewielką przestrzenią, by to zmienić.

Publikacja: 26.05.2023 17:00

Bogusław Chrabota: Słabe perspektywy Moskwy, gorsze Kremla

Foto: AFP

Nie trzeba czytać wiele więcej niż Józefa Mackiewicza, by zrozumieć, że w historii militarnej Rosji zawsze była jakaś, czasem całkiem spora, grupa przeciwników reżimu. Wynika to z samej natury kremlowskiej władzy: brutalne rządy autokratów opierają się na krzywdzie i strachu, pokrzywdzeni bywają niezadowoleni, a odważniejsi – skorzy do buntu. Wystarczy iskra, by w sprzyjających okolicznościach ten bunt wywołać. Wojna to takie sprzyjające okoliczności.

W czasie II wojny światowej w siłach zbrojnych walczących z armią Stalina było kilkaset tysięcy obywateli Związku Sowieckiego. Samych Białorusinów ponad 100 tys. Ukraińców dwa razy tyle. Tak zwane oddziały kolaboracyjne, czyli współpracujące z Niemcami, ROA, RONA czy Kozacki Stan stanowiły istotną siłę militarną i gdyby nie uprzedzenia rasowe oraz polityczne otoczenia Hitlera, mogły w tamtej wojnie odegrać dużo bardziej znaczącą rolę. Nie odegrały i przeszły do złej legendy, choć prawda o nich nie jest jednoznaczna.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Czy Tusk ma odpowiedź na mitologię Kaczyńskiego

Wśród mobilizowanych przez kolaborantów jeńców byli szczerzy wrogowie komunizmu, Stalina czy Związku Sowieckiego. Rozbitkowie po wojnie domowej, biali emigranci, nacjonaliści różnych grup etnicznych. Rzadko czci się ich pamięć, współpraca ze sprawcami Holokaustu nie może nobilitować, a autorów tak odważnych i bezinteresownych jak Józef Mackiewicz, autor m.in. „Kontry” (opowieści o zdradzonym przez Brytyjczyków z końcem wojny Kozackim Stanie), ze świecą szukać. Niemniej nie można zaprzeczać faktom. Wojna III Rzeszy z Sowietami, która rozgorzała ledwie dwie dekady po końcu rosyjskiej wojny domowej, dała szansę i przestrzeń naturalnemu oporowi przeciw stalinowskiemu totalitaryzmowi.

Czy można liczyć na powtórkę po kolejnych ośmiu dekadach? Czy historia zechce wrócić w tamte koleiny? Tego rzecz jasna dopiero się dowiemy. O ile bowiem historia nie lubi analogii, o tyle pewne okoliczności są relatywnie niezmienne. Po pierwsze, Putin całkiem bez sensu, zamiast próbować przejść do historii jako współtwórca nowoczesnego, liberalnego, choć nie do końca może demokratycznego państwa, sięgnął po anachroniczną moskiewską doktrynę imperialną. Można oczywiście powątpiewać, czy urodzony w czasach sowieckich oficer KGB mógł posiadać perspektywę intelektualną pozwalającą zrozumieć, że dominacja we współczesnym świecie to nie czołgi, lecz gospodarka, ale od czego są doradcy? A zwłaszcza polityczna emanacja elit gospodarczych, które tę wiedzę posiadły. Jest nawet całkiem odwrotnie – uchodzący niegdyś za pragmatyka były prezydent Dmitrij Miedwiediew, zamiast stanąć na czele „gospodarczej” opozycji, gnie się i pręży, by zabójczy dla przyszłości Rosji kurs uzasadnić. A gdzie są ci, którzy na separacji Rosji od świata Zachodu najwięcej stracili, czyli elity finansowe kleptokratycznej Rosji? Pochowani, milczący. Ale nie znaczy to, że zadowoleni.

Czy można liczyć na powtórkę po kolejnych ośmiu dekadach? Czy historia zechce wrócić w tamte koleiny? Tego rzecz jasna dopiero się dowiemy. O ile bowiem historia nie lubi analogii, o tyle pewne okoliczności są relatywnie niezmienne.

Inną sprawą jest mit o etnicznej jedności kraju. Rosja to zlepek społeczności i narodów. Klasyczne imperium, które wyrastało drogą podbojów i wynarodowiania. Intensywną rusyfikację prowadzono już za Romanowów, ale paradoksalnie na niwie zasypywania podziałów etnicznych najwięcej zrobiła Rosja Sowiecka. Przez ponad sześć dekad kalejdoskopowo zróżnicowany zlepek narodów zastąpiono hodowlą homo sovieticus. Ale i ta się nie powiodła. Wystarczyło załamanie ZSRR, by tęsknoty etniczne się odrodziły. Jak są mocne, widać dziś. Pewne regiony, jak Azja Środkowa czy republiki bałtyckie, odpadły od Rosji na dobre. Inne, jak choćby Kaukaz, choć politycznie jeszcze w Federacji, są jak beczka prochu i czekają na swoją szansę. Dziś przypominają o sobie coraz częściej. Stara prawda o iskrze staje się coraz bardziej aktualna.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Smutna przypowieść na Wielkanoc

I jeszcze jedna sprawa. W czasach nowożytnych Rosja wygrywała wojny obronne. Polacy czy Francuzi w Moskwie przegrywali z klimatem i przestrzenią. Ofiarą własnej inwazji był również wcześniej niepokonany Karol XII, król Szwecji. Hitler do Moskwy nawet nie doszedł. Innymi słowy, wojny obronne wygrywała dla Kremla geografia. Inaczej z wojnami agresywnymi. Tych Rosja zazwyczaj wygrać nie potrafiła. Co więcej, zwiastowały większe kłopoty. Klęska w dalekowschodnim starciu z Japonią doprowadziła do rewolucji 1905 r. Pierwsza wojna światowa skończyła się rewolucją i upadkiem carskiej Rosji. Zimowa wojna z Finlandią była zwiastunem szoku z 1941, kiedy Rosja tylko cudem obroniła się przed atakiem hitlerowskich Niemiec.

Czy dziś mamy powtórkę z historii? Możliwe, że tak. Putin, zamiast cierpliwie przejmować polityczną kontrolę nad Ukrainą, wdał się w regularną wojnę, która coraz bardziej przypomina największe rosyjskie klęski. Odizolowana od świata Rosja przegrywa gospodarczo. Nasilają się napięcia etniczne w Federacji. Regionalny konflikt wymaga coraz większej daniny krwi. Szeregi niezadowolonych rosną. Jeszcze brakuje społecznej odwagi, choć pierwsi odważni – walczący po stronie ukraińskiej pod znakiem „Wolności” Rosjanie – już się ujawnili. Historyczne analogie się piętrzą. Lud zaczyna powoli dojrzewać. Cień nad imperium gęstnieje. Putin byłby idiotą, gdyby tego nie rozumiał. Pewnie rozumie. Najgorzej dla niego, że dysponuje niewielką przestrzenią, by to zmienić. Zarazem to szansa dla świata.

Nie trzeba czytać wiele więcej niż Józefa Mackiewicza, by zrozumieć, że w historii militarnej Rosji zawsze była jakaś, czasem całkiem spora, grupa przeciwników reżimu. Wynika to z samej natury kremlowskiej władzy: brutalne rządy autokratów opierają się na krzywdzie i strachu, pokrzywdzeni bywają niezadowoleni, a odważniejsi – skorzy do buntu. Wystarczy iskra, by w sprzyjających okolicznościach ten bunt wywołać. Wojna to takie sprzyjające okoliczności.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi