Kiedy kończył się w Polsce komunizm, mieliśmy poczucie, że ostatecznie mija epoka państwa zideologizowanego. Marksizm w konfrontacji z nową rzeczywistością 4 czerwca wydawał się starą i kompletnie zdemolowaną scenografią z jakiegoś teatru absurdu. Dawno wiedzieliśmy, że jest fałszywa, nie czuli się w niej dobrze nawet główni aktorzy. Dlatego tak panicznie Jaruzelski i jego ekipa szukali dekoracji zastępczej; tworzyli rady i atrapy, które miały stanowić sztafaż nowej epoki. Nic z tego się nie udało; uosabiająca marzenie o wolności i nowym, sprawiedliwym świecie etykieta Solidarności była dostatecznie silna, by w 1989 r. z dekoracji stanu wojennego został tylko kurz i coraz bardziej bezradna, naga siła.
Co ciekawe, narracja o wolnej Polsce, wolnym, kapitalistycznym i demokratycznym społeczeństwie nie okazała się dostatecznym substytutem; ludzie szybko przyzwyczaili się do realiów, ale zaczęli tęsknić za obietnicą, która wychodzi z wielkiej narracji. Tyle że przez kolejne dwie dekady nikt się nie wysilił, by stworzyć przynajmniej jej fundament. Wielka opowieść, której jako homo sapiens jesteśmy tak bardzo głodni (bo w takim świecie się wychowaliśmy), nie powstawała. Swoistą i pewnie najbardziej kuriozalną kpiną z potrzeby posiadania opowieści, dowodem braku społecznego słuchu i ignorancji była tzw. filozofia ciepłej wody w kranie Donalda Tuska. W przełożeniu na narratyw swojej epoki znaczyło to mniej więcej tyle: koniec marzeń, cieszcie się z rzeczywistości wokół i z tego, że macie co do garnka włożyć!
Czytaj więcej
W Kijowie cały czas się uważa, że ukraińskie przywileje są na wieczność.
Jak fundamentalny był to błąd, wybitny lider, który wcześniej przyłożył rękę do tworzenia mirażu Polski wolnościowej, dowiedział się w 2015 r., kiedy jego formacja cofała się w nieładzie przed zagonami „czwartej rzeczpospolitej” Prawa i Sprawiedliwości (obietnica już w samej nazwie). Nie mam złudzeń, że Jarosław Kaczyński dużo lepiej przemyślał doświadczenie Polski komunistycznej. Zrozumiał, że realna siła, polityczna i narodowa dynamika nie mogą się obejść bez wielkiego mitu.
Sowieccy komuniści wyssali tę oczywistą wiedzę z mlecznej piersi Lenina. Ich polscy namiestnicy tylko zastosowali tamto sowieckie doświadczenie w praktyce. Nie byłoby tak szybkiej odbudowy Polski powojennej, elektryfikacji, industrializacji, urbanizacji bez łopotu czerwonych flag i wielkiej opowieści o szczęśliwej przyszłości wyzwolonego z klasowej przemocy człowieka; sama naga siła by nie wystarczyła. Ile dekad trwało to zaczadzenie? Półtorej? Dwie? Wystarczyło, by Kaczyński wyciągnął z tego wnioski. Tworząc swoją narrację, a właściwie iluzję, bo każda narracja jest iluzją, sięgnął po absolutnie przeciwne środki. Tylko tło było to samo; wyniszczona przez odwiecznych wrogów Polska. Wyjałowiona przez neoliberalizm i jego koryfeuszy, z Leszkiem Balcerowiczem na czele. Wybiedzona przez brak sprawiedliwości, podziały i państwo, które zdezerterowało ze swojej roli. Niezadowolona większość (większość jest zawsze niezadowolona) uwierzyła i pokazała przy urnach, że wizja rozsnuta przez Kaczyńskiego jest prawdziwa.