Młodzi fascynują, starzy decydują

Wygląda to tak, jakby nasza fascynacja młodością, mediami społecznościowymi, pędem w kierunku nowych form rozrywki była tylko obrazem tego świata, który najbardziej rzuca się w oczy – bo charakteryzuje go dynamizm. Ale ten dynamizm to może tylko fasada, pod którą decydującą rolę odgrywa siła wieku i doświadczenia.

Publikacja: 24.03.2023 17:00

Rys. Mirosław Owczarek

Rys. Mirosław Owczarek

1

Co jest ważniejsze od życia? Trudno powiedzieć. To jedno z tych pytań fundamentalnych, na które odpowiedź zawsze jest trudna. I zawsze jest na nią za wcześnie. Jedno natomiast jest pewne: im bliżej starości, tym to pytanie wybrzmiewa dotkliwiej, tym bardziej boli, tym odpowiedź wydaje się okrutniejsza. Pojąłem to po raz pierwszy, kiedy koledzy z redakcji poprosili mnie o napisanie tego eseju. „Chodzi o tekst w opozycji do narracji o kulcie młodości – umownie, hasłowo – o sile starości” – napisał mi kolega, jeden z redaktorów „Plusa Minusa”.

Dlaczego ja? – pomyślałem. No tak, któżby inny? Wiek mówi sam za siebie. Ale PESEL wszystko tłumaczy tylko pozornie. Bo o ile, dajmy na to, w czasach krucjat mój wiek byłby uznawany za starczy (król francuski Ludwik IX, umierając w Tunisie w wieku lat 56, odchodził jak Matuzalem), o tyle w dzisiejszych czasach ludzie, którzy nie przekroczyli szóstego krzyżyka, są wciąż w wieku średnim. Bez wątpienia na przestrzeni stuleci pojmowanie starości zasadniczo się zmieniło. Przeciętny Grek w czasach starożytnych przeżywał 28 lat, życie Rzymianina zamykało się w przedziale 20–30 lat. Jeszcze na początku XX wieku mieszkaniec naszej planety żył przeciętnie 31 lat.

Rewolucja wydarzyła się później. Pod koniec XX wieku. To wtedy w bardziej higienicznych i zamożniejszych częściach świata zaczęliśmy dożywać lat 80 i więcej. Dość powiedzieć, że mój ojciec, w skądinąd niezłej formie, kończy w tym roku lat 89, a mama, nie tracąc ani fizycznej werwy, ani możliwości umysłowych, przekroczy 80. Ktoś powie – dobre geny. Odpowiem: tak i nie. Bo prócz dobrych genów w indywidualnych przypadkach, dobrej opieki medycznej, jakościowej żywności i świadomości tego, że pewna doza dyscypliny służy długowieczności, cała reszta jest niczym innym, tylko światową tendencją. W dzierżącym prymat w długości życia Monako kobiety żyją średnio 93,5 roku, mężczyźni 85,6. W Japonii kobiety 88,3, a mężczyźni 81,4 roku. Koszmar – ktoś powie. Koszmar?

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Kult Jana Pawła II obroni tylko prawda

2

W jakimś sensie tak. Bo za taką średnią musi się ciągnąć przekonująca wizja zgrzybienia ludzkości. Świat jako permanentna geriatria. Wielomiliardowa społeczność marudzących, gubiących myśl, średnio orientujących się w czasie i przestrzeni stukaczy laską o chodnik. Gubiąca wigor i potrzebę zmiany społeczność ludzi popadających w stopniowy imbecylizm. Kilka miliardów domagających się obsługi z zewnątrz pasażerów wózków inwalidzkich i popychaczy balkoników. Tysiące milionów konsumentów różnokolorowych pigułek.

Czyż nie łatwiej byłoby się ich po prostu pozbyć? Uwolnić przestrzeń dla tego, co młode i twórcze? Pewnie tak. Tyle że nie pozwala na to etyka. To ważne: nie moralność jako taka. Ta chroniąca starość etyka, wsparta imperatywem pomocy, ma swoje korzenie w prawie naturalnym. Sięga do samych trzewi człowieczeństwa, jest tożsama z jakimś fundamentalnym sensem trwania naszego gatunku. Nie tylko zresztą naszego; w wielu gatunkach starość jest pod ochroną. Co więcej, w przypadku homo sapiens (nie przepadamy za nim, ale to my) jest naturalnym komponentem społecznym o charakterze kreatywnym. Zmusza bowiem młode pokolenia do wiecznego kombinowania, jak sobie ze starością (najpierw cudzą, a potem własną) poradzić. To jedna z najważniejszych sprężyn postępu. Nie tylko w obszarze farmakologii, techniki, technologii, również w dziedzinach społecznych. Rozwiązywanie problemu starości wiąże się z prawem pozytywnym, rozwojem instytucji socjalnych, rozbudową infrastruktury ochrony zdrowia etc.

Gdyby wprowadzić w życie – toutes proportions gardées – pomysł XIX-wiecznego rosyjskiego anarchisty Nieczajewa o przymusowej eliminacji każdego, kto przekroczył 26. rok życia (dla N. tacy starcy byli już wyłącznie obciążeniem dla rewolucji), ludzkość pewnie przestałaby się rozwijać. Nie byłyby potrzebne wynalazki. Co więcej, rewolucyjna młodzież wyrżnęłaby się szybko i skutecznie, bo społeczeństwom brakłoby nagle balastu namysłu, refleksji i doświadczenia.

3

Pojawiają się różni Nieczajewowie co jakiś czas. Może nie aż tak ekstremalni w swoich pomysłach, ale życia, zwłaszcza tego dojrzałego, nie lubią. Dżentelmeni z tytułami naukowymi, jak niejaki Wouter Basson, południowoafrykański kardiolog zarządzający rządowym projektem „Project Coast” z Pretorii. Reżim dawał mu nieograniczone środki na eksperymenty z bronią bakteriologiczną i chemiczną, którymi to planowano zwalczać przeciwników apartheidu. Basson miał kasę i pełne możliwości działania. Nie sprzyjała mu za to historia; apartheid upadł i znany kardiolog musiał się zająć handlem narkotykami.

Więcej przestrzeni miał nieżyjący już Jack Kevorkian. Światowy rzecznik eutanazji, który przeszedł do historii powiedzonkiem „dying is not a crime” (umieranie to nie zbrodnia). Przyznał się do uczestniczenia w 130 przypadkach eutanazji, dla której szukał i znajdował – we własnym przekonaniu – uzasadnienia etyczne. Był zbyt natrętnym apostołem nowego, nawet w postępowej Ameryce, więc skończył z wyrokiem. Ale umarł na wolności, gdy przyrzekł sędziemu, że nikogo już nie uśmierci.

Kevorkian odszedł, ale ma wielu następców. Eutanazja jest coraz bardziej dostępna, popularna. Aniołowie śmierci pracują na coraz większych obrotach i coraz częściej zapominając, że do przeprowadzenia aktu eutanazji potrzebna jest jasno wyrażona wola pacjenta. A co, jeśli starzec jest rośliną? Albo „nie rozpoznaje znaczenia słów i czynów”? Wtedy zabiera głos rodzina, domagając się skrócenia jego mąk doczesnych, a ów dobroczynny i humanitarny akt przybiera formę kryptanazji. Jest o tym spora literatura.

A skoro o książkach, to chcę polecić w tym miejscu jedną z moich ulubionych, „Mapę i terytorium” Michela Houellebecqa. Nie znam dzieła, ani pisarza, które lepiej by się rozprawiło z pseudoetycznym bełkotem uczniów Kevorkiana, którzy na uwalnianiu świata od starców zarabiają miliony. Nieczajew w swoim anarcho-komunistycznym niebie pewnie aż puchnie z wściekłości i dumy.

Czytaj więcej

Złamane atomowe tabu

4

Starość to obciach, niestety. Jeden z moich wiekowych przyjaciół, wybitny pisarz i dziennikarz Jerzy Surdykowski lubi powtarzać, że „starość Bogu się nie udała”. Co się niby udało? Pytam go czasem i obaj mamy zgrzyt. PiS się udał? Macierewicz? Kaczyński? Zbyszek Ziobro? Trudne kwestie, fundamentalne pytania. A może Stwórca stwarza bez refleksji o sensie swojego stworzenia? Czyni stworzenie samo dla siebie, a nie dla głębszych sensów? Chyba jednak nie, bo starość w większości kultur ma swoje godne miejsce. W takim Egipcie starcy na tronie doczekiwali się najgodniejszych pogrzebów, a na potrzebę ich unieśmiertelnienia stworzono całą doktrynę, z „Księgą umarłych”, mastabami, piramidami i Doliną Królów na zachodnim brzegu Nilu. W Egipcie starcy byli w cenie. Także w Grecji, gdzie zasiadali w Geruzji (Sparta) czy Aeropagu (Ateny). Ceniono ich u Fenicjan i w Rzymie.

Jest jeden tylko wyjątek. Jedna, upadła dawno temu, dość infantylna cywilizacja, która pozostawiła po sobie fotografię absolutnego kultu młodości. To sztuka kreteńska z drugiego tysiąclecia przed Chrystusem. Freski odkryte przez Arthura Evansa w Knossos i na wyspie Thira uderzają doskonałością ludzkich postaci. Może to tylko złudzenie, które rodzi się z niewielkiej ilości zachowanych przedstawień, ale trudno się oprzeć wrażeniu, że zarówno ocalałe (odtworzone?) na terenie pałacu freski, jak i wszystkie eksponaty w muzeum w Heraklionie aż emanują kultem młodości. Właściwie poza nim nic w tej sztuce się nie liczy. Starość nie istnieje. Szczupłe sylwetki paziów, młodzieńców w procesjach, młodzi wirujący w tańcu z bykami, słynna „Paryżanka”; na żadnej z tych postaci nie ma ani cienia stygmatu upływającego czasu. Kobiety z wybujałą, zawsze odkrytą piersią. Mężczyźni z talią jak u osy. Pełna adoracja młodzieńczego piękna. Oszałamiająca, egoistyczna i rozpychająca się doskonałość estetyczna.

To jedyny precedens, jedyni prekursorzy naszych czasów. Oczywiście, szaleństwo kreteńskiej estetyki minęło przysypane zgliszczami historii.

5

Upadło, by obudzić się całkiem niedawno. I zgasnąć chwilę temu. Najpierw się jednak obudziło. Kiedy to było? Lata 50., 60. minionego stulecia. Po koszmarze wojny nagła eksplozja kultu młodości. Powiedzmy, że jego symbolem stała się młoda Brigitte Bardot z filmu „I Bóg stworzył kobietę” Rogera Vadima. Film jest legendarny; ubóstwił młodość i nieokiełzaną urodę. Nienachalny erotyzm i delikatną, ale magiczną kobiecość. Był początkiem rewolucji seksualnej w kinie i szerzej – w sztuce.

Po nim przyszły następne. Każdy z kontynuatorów Vadima szedł o krok dalej. Odsłaniał więcej. Zarówno w sferze psychiki, jak i ciała; zdejmując kolejne części bielizny u pań i panów. Coraz bliżej dzikiej, rozpasanej, nieznającej ograniczeń biologii.

W późnych latach 60. do tej detabuizacji ludzkiej intymności dołączyła jeszcze rewolucja seksualna. Człowiek na chwilę przestał być tajemnicą. Stał się przejrzysty; jak poprzecinana żyłami i tętnicami szklana struktura. Nie tylko uwierzyliśmy w to, że ludzkie ciało winno być odsłonięte, ale również, że musi być doskonałe. A czymże jest doskonałość, jeśli nie wieczną młodością? Myśl estetów z minojskiego Knossos zyskała nowe oblicze. Na wyścigi zaczęliśmy dbać o doskonałość nieprzemijającej estetyki. Operacje plastyczne, implanty, kosmetyki, siłownie, solaria, nóż chirurga i ostre kalifornijskie słońce – wszystko sprzyjało przekonaniu, że udało się zatrzymać czas, a starość pokonać na zawsze.

Kiedy myślę o źródłach tego niespotykanego w historii świata (na taką skalę) fenomenu, znajduję tylko jedno wyjaśnienie. Ten zachwyt cielesnością, życiem, młodością, seksualizmem był jedyną możliwą reakcją na koszmar dwóch światowych wojen. Nie dało się inaczej. Wahadło dziejów, które z takim impetem uderzyło w istotę życia i fundamenty człowieczeństwa, zabierając setki milionów istnień, musiało się z czasem wychylić w drugą stronę. Po strasznych wojnach życie i młodość musiały się stać Bogiem. Zastępując przy okazji samego Stwórcę. Czy na zawsze? Zdania są podzielone.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Koniec epoki nadchodzi niepostrzeżenie

6

Początek trzeciej dekady przyniósł jednak zasadniczą odmianę. A początkiem była iskra… Ano właśnie wtedy, całkiem niedawno, głośne „nie” powiedziała Elżbieta. Królowa Elżbieta z rodu Windsor. Rzecz miała – dla pełnej jasności – czas i miejsce w Wielkiej Brytanii w okolicach 8 września 2022 roku. Cały świat zatrzymał się na chwilę. Zastygł w szacunku i żalu. Elżbieta była prawdziwą „królową ludzkich serc”. Wzorcem przyzwoitości i godności. Czy ktoś miał w tej sprawie choć ziarno wątpliwości? Nie, choć śmierć królowej była tylko kropką nad „i”. Bo światowy płacz po stracie wiekowej monarchini był gromkim echem triumfalnie powracającej na swoje miejsce starości. Swego rodzaju prekursorem Elżbiety II w tym dziele była piosenkarka Patti Smith. Z prawdziwym zastygającym w gardle wzruszeniem słuchałem jej śpiewającej w Sztokholmie podczas uroczystości noblowskiej dla równie wiekowego Boba Dylana jego pieśń „A Hard Rain’s A-Gonna Fall”. Smith bez makijażu, bez retuszu, smutna w tej swojej beznadziejnej starości była prawdziwa i piękna. Nawet gdy się pomyliła, dostała oklaski. Cóż, starość nie wybiera. Jej okrucieństwo, które jest okrucieństwem mijającego czasu, pozwala zapominać słowa. Ale czy treść?

Patti Smith nie jest jedyna. Nie wstydzą się wieku inne wielkie gwiazdy. Joni Mitchell. Francuska ikona urody Françoise Hardy, piękniejsza niż kiedykolwiek. Błyszczą wielkim talentem wielcy twórcy malarstwa, muzyki. Czy ktoś ma McCartneyowi, Jaggerowi czy Gilmourowi za złe, że są starzy? Światem rządzą wiekowi Biden, Xi, Modi i Lula. W Polsce zderzają się niezbyt już młodzi Tusk i Kaczyński. Wszystkich to wkurza, ale co z tego? Gdzie są następcy? Gdzie młodzi liderzy? Zapraszamy. Do urn wyborczych pójdziemy też w sposób bardziej zdyscyplinowany niż pokolenie TikToka i Instagramu. I w jakimś stopniu będziemy uczestniczyć w tym dziele przekazywania władzy i porządkowania świata dla młodych przynajmniej przez jakiś czas. I na własnych, wkurzających warunkach. Czy odpowiedziałem: co jest ważniejsze od życia? Jaki jest sens starości? I po co jej wyglądać? Chyba nie. Pytania te więc jeszcze wciąż przede mną.

Co jest ważniejsze od życia? Trudno powiedzieć. To jedno z tych pytań fundamentalnych, na które odpowiedź zawsze jest trudna. I zawsze jest na nią za wcześnie. Jedno natomiast jest pewne: im bliżej starości, tym to pytanie wybrzmiewa dotkliwiej, tym bardziej boli, tym odpowiedź wydaje się okrutniejsza. Pojąłem to po raz pierwszy, kiedy koledzy z redakcji poprosili mnie o napisanie tego eseju. „Chodzi o tekst w opozycji do narracji o kulcie młodości – umownie, hasłowo – o sile starości” – napisał mi kolega, jeden z redaktorów „Plusa Minusa”.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi