Bogusław Chrabota: Koniec epoki nadchodzi niepostrzeżenie

Finały wielkich epok czy imperiów przychodzą w sposób niezapowiedziany i jakby mimochodem.

Publikacja: 30.12.2022 17:00

Bogusław Chrabota: Koniec epoki nadchodzi niepostrzeżenie

Foto: Fotorzepa, Maciej Zieniewicz

Oto zapala się i szybko gaśnie jakaś iskierka, często niedostrzegalna, która jest zapowiedzią zmiany. Na pozór iskra przepada, szybko ginie; żar jednak, który z niej wychodzi, płomień, jaki inicjuje, powoli i skutecznie wypala żagiew dziejów, po czym już tylko popiół i spalona ziemia. Wiele czasu minie, zanim coś na niej wyrośnie. Zanim powstanie, o ile powstanie, jakiś nowy ekosystem.

Kiedy myślę o końcu epok, zapewne to sprawa osobistych fascynacji, proszę darować, często wracam do średniowiecznych krucjat. Czasów wielkiego napięcia, żaru, skłębionych emocji. To, co się wydarzyło w ciągu dwóch setek lat, odmieniło na zawsze Europę, ale dało też nową emocję, a nawet nowy sens historii całemu Bliskiemu Wschodowi. Dziedzicami tej emocji, dobrej czy złej, jesteśmy po dziś dzień. Podobnie jak wciąż trwa spór historyków, czy dzieje krucjat to kronika nienawiści czy podręcznik religijnej gorliwości. I co po nich zostało.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Gdy w Ukrainie ucichną już armaty

Kiedy zaczął się koniec epoki krucjat? Tu nie ma zgody, choć osobiście uważam, że początkiem wszelkiego zła był fatalny sojusz templariuszy z jedną z najgorszych postaci epoki krzyżowców – Renaldem z Châtillon. Naturalną tego konsekwencję stanowił sojusz zakonu z jego protektorem, królem Gwidonem z Lusignan. A ten tuż po przyjęciu korony popełnił błąd życia. Kompletnie ignorując wiedzę i doświadczenie ludzi urodzonych w Outremer, poprowadził armię pod Hittin, co skończyło się wielką klęską i utratą stołecznej Jerozolimy.

Fakt, to nie był jeszcze finał, zdarzały się później zwycięstwa, odzyskano nawet na kilka lat grób Chrystusa, ale od tamtej klęski żar krucjat powoli wygasał, aż 100 lat później zawalona wielka wieża komandorii templariuszy w Akce pogrzebała Królestwo Jerozolimskie wraz z ostatnimi obrońcami i tysiącami atakujących Saracenów na zawsze. Rycerze bronili się, mimo że mogli odpłynąć. Ponoć były gwarancje muzułmanów. Tyle że taka rejterada nie godziłaby się z ich rozumieniem rycerskiej czci i godności kobiet, które musieli zostawić w murach Akki. Wybrali śmierć. Jednak nie wszyscy zginęli. Jednym z ocalonych był Jakub de Molay. Rychło wybrany mistrzem templariuszy. Człowiek, który życie poświęcił idei powrotu do Ziemi Świętej.

To, co się wydarzyło w ciągu dwóch setek lat, odmieniło na zawsze Europę, ale dało też nową emocję, a nawet nowy sens historii całemu Bliskiemu Wschodowi. Dziedzicami tej emocji, dobrej czy złej, jesteśmy po dziś dzień. 

Jakub de Molay to właśnie jeden z tych liderów, którzy nie zauważyli zmierzchu historii, przegapili moment, kiedy wypala się żagiew. De Molay całe lata poświęcił na namawianie europejskich monarchów na kolejną wyprawę krzyżową. Pisał traktaty, przekonywał, bywał posłańcem na dworach Aragonów, Plantagenetów, a nawet znalazł posłuch u Filipa Pięknego, który nie wykluczył wyprawy, acz tylko pod swoim przywództwem. W roku 1300 wielki mistrz Jakub de Molay mógł mieć przez chwilę wrażenie, że jego modlitwy zostały wysłuchane, a polityczny plan zaczął pracować. Późną jesienią połączone hufce sił Lusignanów z Cypru i templariuszy zdobyły wysepkę Arwad koło Tortosy, ledwie kilka mil od Ziemi Świętej, by stamtąd próbować wrócić na ląd. Ale było to ostatnie zwycięstwo rycerzy Chrystusa.

Broniąc się, wytrwali dwa lata bez czyjejkolwiek pomocy. W końcu zabrakło im broni i chleba, a 16 mameluckich galer przywiozło armię, która przełamała mury. Ale i wtedy nie odłożyli broni. Walczyli dalej, do momentu kiedy mamelucy zaproponowali układy. Komendant, brat Hugon z Dampierre, zgodził się oddać twierdzę za prawo powrotu reszty załogi na Cypr. Kiedy jednak muzułmanie przejęli twierdzę, umowy nie dochowali. Czeladź, rzemieślników puścili wolno. Wspierających templariuszy łuczników i chrześcijan z Syrii ścięto, a braci obrócono w niewolników. Kiedy skuci łańcuchami płynęli na ląd, na horyzoncie dane im było jeszcze zobaczyć flotyllę z Famagusty na Cyprze, która płynęła z odsieczą. Było jednak za późno. Ostatni chrześcijański skrawek Ziemi Świętej przeszedł w ręce Saracenów.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Korea – od traumy do skoku cywilizacyjnego

To był ten właściwy finał. Moment, kiedy zamyka się księga, a żagiew ostatecznie gaśnie. Co było później, przeszło do legendy. Najpierw atak siepaczy Filipa na Zakon Świątyni 13 października 1307 roku. Potem, po siedmiu latach, stos na cyplu wyspy Cite, na którym spalono Jakuba de Molay. To był koniec templariuszy, choć nie ostateczny finał epoki krzyżowej. Bo krzyżowcami zdążyli się jeszcze nazwać walczący z Maurami na Półwyspie Iberyjskim trzebiciele Jadźwingów i Prusów nad Bałtykiem, a nawet ci, co pod berłem Władysława Warneńczyka próbowali wygnać Turków z Bałkanów. Tyle że było to już zaledwie żałosne echo dawnych, chwalebnych czasów. Żagiew dawno zgasła. Została spalona ziemia.

Po co o tym wszystkim piszę? Bo próbuję, myśląc o tej tragicznej wojnie u naszych granic, wyłapać moment początku końca dziejów agresywnego imperium, którego przywódcy są sprawcami całego zła. Można, rzecz jasna, wsłuchiwać się w imperialne pienia Miedwiediewa i jemu podobnych. Wierzyć jak patriarcha Cyryl, że Moskwa jest wieczna i zawsze zwycięża. Słowa nie mogą jednak zasłonić owej iskry, która jest początkiem historycznej zmiany. Gdzie bowiem, w jakiej ewangelii napisano, że imperium Romanowów przetrwa wiecznie? Skąd pewność, że moskiewski projekt imperialny nie dobiega właśnie końca? Nie takie imperia upadały. Pod ciężarem wojen, kryzysów, własnej pychy. Rosja wyczerpuje swoje zasoby. Rosja walczy ze sprzyjającymi jej koniunkturami. Rosja zabija swoje dzieci. Trzeba być ślepym, by tego nie widzieć. Czemu więc tak wielu w świecie tego nie dostrzega?

Oto zapala się i szybko gaśnie jakaś iskierka, często niedostrzegalna, która jest zapowiedzią zmiany. Na pozór iskra przepada, szybko ginie; żar jednak, który z niej wychodzi, płomień, jaki inicjuje, powoli i skutecznie wypala żagiew dziejów, po czym już tylko popiół i spalona ziemia. Wiele czasu minie, zanim coś na niej wyrośnie. Zanim powstanie, o ile powstanie, jakiś nowy ekosystem.

Kiedy myślę o końcu epok, zapewne to sprawa osobistych fascynacji, proszę darować, często wracam do średniowiecznych krucjat. Czasów wielkiego napięcia, żaru, skłębionych emocji. To, co się wydarzyło w ciągu dwóch setek lat, odmieniło na zawsze Europę, ale dało też nową emocję, a nawet nowy sens historii całemu Bliskiemu Wschodowi. Dziedzicami tej emocji, dobrej czy złej, jesteśmy po dziś dzień. Podobnie jak wciąż trwa spór historyków, czy dzieje krucjat to kronika nienawiści czy podręcznik religijnej gorliwości. I co po nich zostało.

Pozostało 85% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi