Po roku wojny zdarzyło się to, co musiało się wydarzyć. Konflikt Kijowa z Rosją spowszedniał. Dla wielu stał się wręcz uciążliwy. O ile Zachód politycznie trzyma się jeszcze jakoś starego kursu, o tyle coraz częściej dochodzą do głosu partykularyzmy. Emmanuel Macron opowiada w Chinach o „strategicznej autonomii Europy” i o ile na dłuższą metę takie myślenie naprawdę ma sens, to nagłaśnianie takiego planu przy okazji wizyty w Pekinie, i to w dobie, gdy komunistyczne Chiny deklarują partnerstwo z Putinem, jest jeśli nie zdradzieckie, to przynajmniej krótkowzroczne. Owszem, Stany mogą, a może i muszą się w przyszłości wycofać z Europy. Wtedy polityczną i wojskową odpowiedzialność za Stary Kontynent zmuszeni będziemy unieść sami, ale na razie, tu i teraz, wolna i prozachodnia Ukraina trzyma się tak dobrze w pojedynku z Moskalami tylko dzięki wsparciu Waszyngtonu i NATO. W tej kolejności, Waszyngtonu i NATO.
Gdzie w geografii tego pojedynku jest Francja? Jakie dostawy realizuje, jakiego wsparcia wywiadowczego jest gotowa udzielić, czy stać ją na rolę lidera? To pytania tak naiwne, że piszącemu musi być za nie aż wstyd. Jedyną siłą współczesnej Francji jest jej status mocarstwa atomowego, bo już samo wycofanie walczących z islamistami jednostek z Afryki Subsaharyjskiej (poniekąd strefa francuskich interesów) świadczy o kompletnym braku determinacji i konsekwencji.
Czytaj więcej
Obaj liderzy Konfederacji odwołują się do haseł wolności gospodarczej, wsparcia prywatnych przedsiębiorców, ograniczenia fiskalizmu, skończenia z najprymitywniejszymi formami transferów socjalnych etc. To ważne i niezagospodarowane hasła w polskiej polityce.
W Paryżu mówią, że sens tej interwencji się skończył. Tak uznano, bo nie dawała efektów, była kosztowna i nie cieszyła się poparciem społecznym. Po co więc kontynuować wojnę, skoro jest bezsensowna? Wszystko prawda, tyle że, i w Paryżu świetnie to wiedzą, wszystko, co dziś dzieje się w Afryce Subsaharyjskiej, w swoim czasie odbije się echem na ulicach Marsylii czy Paryża. I to jest przykład tej samej krótkowzroczności, której dowód dał Macron przy okazji podróży do Pekinu.
Spójrzmy teraz na to oczami Kijowa; gdyby w istocie Paryż miał wolę przejęcia przewodnictwa w koalicji antyputinowskiej (a takiej woli nie ma), jaką gwarancję mieliby Ukraińcy, że Paryż i sojusznicy nie uznaliby pewnego dnia, że trzeba wycofać się z wojny, która: „nie daje efektów, jest kosztowna i nie cieszy się dostatecznym poparciem społecznym”? A wsparcie walczącego narodu musi z natury być konsekwentne, pewne i długoterminowe. Inaczej nie ma sensu.