Bogusław Chrabota: Koniec miodowego miesiąca Ukraińców

W Kijowie cały czas się uważa, że ukraińskie przywileje są na wieczność.

Publikacja: 21.04.2023 17:00

Bogusław Chrabota: Koniec miodowego miesiąca Ukraińców

Foto: AFP

Po roku wojny zdarzyło się to, co musiało się wydarzyć. Konflikt Kijowa z Rosją spowszedniał. Dla wielu stał się wręcz uciążliwy. O ile Zachód politycznie trzyma się jeszcze jakoś starego kursu, o tyle coraz częściej dochodzą do głosu partykularyzmy. Emmanuel Macron opowiada w Chinach o „strategicznej autonomii Europy” i o ile na dłuższą metę takie myślenie naprawdę ma sens, to nagłaśnianie takiego planu przy okazji wizyty w Pekinie, i to w dobie, gdy komunistyczne Chiny deklarują partnerstwo z Putinem, jest jeśli nie zdradzieckie, to przynajmniej krótkowzroczne. Owszem, Stany mogą, a może i muszą się w przyszłości wycofać z Europy. Wtedy polityczną i wojskową odpowiedzialność za Stary Kontynent zmuszeni będziemy unieść sami, ale na razie, tu i teraz, wolna i prozachodnia Ukraina trzyma się tak dobrze w pojedynku z Moskalami tylko dzięki wsparciu Waszyngtonu i NATO. W tej kolejności, Waszyngtonu i NATO.

Gdzie w geografii tego pojedynku jest Francja? Jakie dostawy realizuje, jakiego wsparcia wywiadowczego jest gotowa udzielić, czy stać ją na rolę lidera? To pytania tak naiwne, że piszącemu musi być za nie aż wstyd. Jedyną siłą współczesnej Francji jest jej status mocarstwa atomowego, bo już samo wycofanie walczących z islamistami jednostek z Afryki Subsaharyjskiej (poniekąd strefa francuskich interesów) świadczy o kompletnym braku determinacji i konsekwencji.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Co się kryje w duszach Bosaka i Mentzena

W Paryżu mówią, że sens tej interwencji się skończył. Tak uznano, bo nie dawała efektów, była kosztowna i nie cieszyła się poparciem społecznym. Po co więc kontynuować wojnę, skoro jest bezsensowna? Wszystko prawda, tyle że, i w Paryżu świetnie to wiedzą, wszystko, co dziś dzieje się w Afryce Subsaharyjskiej, w swoim czasie odbije się echem na ulicach Marsylii czy Paryża. I to jest przykład tej samej krótkowzroczności, której dowód dał Macron przy okazji podróży do Pekinu.

Spójrzmy teraz na to oczami Kijowa; gdyby w istocie Paryż miał wolę przejęcia przewodnictwa w koalicji antyputinowskiej (a takiej woli nie ma), jaką gwarancję mieliby Ukraińcy, że Paryż i sojusznicy nie uznaliby pewnego dnia, że trzeba wycofać się z wojny, która: „nie daje efektów, jest kosztowna i nie cieszy się dostatecznym poparciem społecznym”? A wsparcie walczącego narodu musi z natury być konsekwentne, pewne i długoterminowe. Inaczej nie ma sensu.

Po co więc dziś gadać o strategicznej autonomii Europy, gdy nie ma się jej tak naprawdę nic do zaoferowania? Znów pytanie pozornie retoryczne. Bo przecież wiemy, że Macron również świetnie rozumie, że nie ma w garści żadnej realnej oferty dla Kijowa, a to, co mówi, ma służyć wyłącznie polityce nad Sekwaną. I tu wracamy do punktu wyjścia. Konfrontacja Ukrainy z Rosją spowszedniała. Dla wielu stała się wręcz uciążliwa. Należą do nich między innymi Francuzi, wymęczeni konfliktami społecznymi, etnicznymi, inflacją i socjalnymi obciążeniami gospodarki. Te ostatnie dają im względny komfort życia, ale obciążają gospodarkę rynkową, petryfikują podziały i tamują rozwój. Wiele francuskich firm nie wycofało się z Rosji (choć jeszcze więcej solidarnie uczestniczy w sankcjach). Mało tego, przy tradycyjnej sympatii Francuzów do Moskwy ciągłe obciążanie Putina za wszelkie zło związane z wojną może powodować konieczność odreagowania. Macron to wyczuwa i będąc skonfliktowanym ze związkami zawodowymi, rozdmuchuje balon narodowej dumy; chce pokazać rodakom swą siłę i znaczenie na scenie międzynarodowej, by zyskać wsparcie, którego mu brakuje wskutek decyzji na własnym podwórku.

Gdyby w istocie Paryż miał wolę przejęcia przewodnictwa w koalicji antyputinowskiej (a takiej woli nie ma), jaką gwarancję mieliby Ukraińcy, że Paryż i sojusznicy nie uznaliby pewnego dnia, że trzeba wycofać się z wojny, która: „nie daje efektów, jest kosztowna i nie cieszy się dostatecznym poparciem społecznym”? 

Zostawmy Paryż, choć analiza francuskiej polityki jest zawsze pouczająca. Dowodem, że problem, od którego zacząłem ten tekst, nabrzmiewa również nad Wisłą, jest nerwowa reakcja polskiego rządu na tzw. kryzys zbożowy. Wprowadzone całkiem nagle i politycznie bez sensu embargo na żywność z Ukrainy jest polskim echem zjawiska spowszednienia wojny na Wschodzie. Trudno założyć, że Polacy nie rozumieją, że zniesienie ceł na towary z Ukrainy jest niczym innym, tylko wsparciem walczącego z Moskwą narodu. Sprawa politycznie jest jasna i każdy sondaż wskazuje na nieprzerwane poparcie Polaków dla wysiłku zbrojnego sąsiada. Tyle że coraz częściej dochodzi do głosu przekonanie, że taka pomoc jest potrzebna i zasadna, byle nie naruszała konkretnych interesów.

Przy okazji importu płodów rolnych z Ukrainy nagle zaczął się liczyć (i nic w tym dziwnego) interes polskich rolników. Rządzący szybko pojęli, że frustracja może przerodzić się w załamanie poparcia dla PiS, co wróżyłoby wyborczą porażkę. Partia Kaczyńskiego bez sekundy zastanowienia zmieniła więc ostro proukraiński kurs i wprowadziła – ku zdziwieniu Kijowa i kosztem konfliktu z Brukselą – kagańcowe embargo. Co więcej, nie jest w tym sama. Podobne ograniczenia wprowadzili Węgrzy, nieco mniej dotkliwe Słowacy, a do podobnych ruchów szykuje się Sofia.

Czyżby wszyscy byli źli? Czyżby chcieli zostawić Ukraińców samym sobie? Ano nie. Kryzys zbożowy i polskie embargo to nic innego, jak ilustracja zjawiska spowszednienia i uciążliwości wojny. Można wyrzucać rządzącym brak solidarności, ale nie można przegapić faktu, że miesiąc miodowy europejskiej opinii publicznej z walczącą Ukrainą właśnie się skończył. Zachód zaczyna to rozumieć. Teraz czas, by pojął to Kijów. A będzie to wyjątkowo trudne, bo Zełenski i jego ekipa wciąż mają się za beniaminka wolnego świata. W Kijowie cały czas się uważa, że ukraińskie przywileje są na wieczność. Że to uczciwa zapłata za wysiłek na polu bitwy.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Kult Jana Pawła II obroni tylko prawda

Dobra koniunktura zwykle kiedyś mija. To brutalna prawda. Dlatego langsam, panie Wołodymyrze. Proszę spuścić nieco powietrza z balonu. Zadbać o dobre relacje z sąsiedzkimi narodami. Więcej pokory w relacjach z NATO (Ukraina zapowiedziała, że szczyt sojuszu w Wilnie nie zadowoli Kijowa półśrodkami).

Ukraina ma za sojuszników demokratyczne narody, a nie rządzących nimi polityków. Trzeba je zrozumieć, a ich zdanie wziąć pod uwagę. Inaczej przyjaciele rozpłyną się jak sen złoty.

Po roku wojny zdarzyło się to, co musiało się wydarzyć. Konflikt Kijowa z Rosją spowszedniał. Dla wielu stał się wręcz uciążliwy. O ile Zachód politycznie trzyma się jeszcze jakoś starego kursu, o tyle coraz częściej dochodzą do głosu partykularyzmy. Emmanuel Macron opowiada w Chinach o „strategicznej autonomii Europy” i o ile na dłuższą metę takie myślenie naprawdę ma sens, to nagłaśnianie takiego planu przy okazji wizyty w Pekinie, i to w dobie, gdy komunistyczne Chiny deklarują partnerstwo z Putinem, jest jeśli nie zdradzieckie, to przynajmniej krótkowzroczne. Owszem, Stany mogą, a może i muszą się w przyszłości wycofać z Europy. Wtedy polityczną i wojskową odpowiedzialność za Stary Kontynent zmuszeni będziemy unieść sami, ale na razie, tu i teraz, wolna i prozachodnia Ukraina trzyma się tak dobrze w pojedynku z Moskalami tylko dzięki wsparciu Waszyngtonu i NATO. W tej kolejności, Waszyngtonu i NATO.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi