Bogusław Chrabota: Prigożyn obnażył Putina

Prigożyn, niezależnie od groteskowości swojego „marszu na Moskwę”, pokazał, jak słaba jest konstrukcja zbudowana przez Putina.

Publikacja: 30.06.2023 17:00

Jewgienij Prigożyn

Jewgienij Prigożyn

Foto: AFP

W pierwszych chwilach kryzysu wydawało się, że szef wagnerowców Jewgienij Prigożyn zachowuje się, nie przymierzając, jak Juliusz Cezar. Rzuca kośćmi gdzieś na wysokości Rostowa i na czele zbuntowanych legii, przekraczając mętne nurty Donu, pędzi na Woroneż i dalej do Moskwy. W Moskwie zaś już wiedzą, że zbliża się większy kryzys; Pompejusz w osobie Władimira Putina pakuje się do samolotu i zmyka do Petersburga. A w ślad za nim skorumpowani senatorowie, nędzna oligarchia, lokaje systemu i sługusy władzy. Tylko jeden dzielny Brutus wraca moskwiczem do Moskwy – to propagandysta Putina Władimir Sołowjow. Lamentując przy tym na Telegramie nad Rosją i modląc się, by Prigożyn zawrócił.

Jeśli kogoś groteskowość tego porównania rozśmieszyła (dziś nie da się na to patrzeć inaczej), to proszę o chwilę powagi. Okazało się bowiem, że modły Sołowjowa były skuteczne. Ruski Bóg nie opuścił swoich prawosławnych wiernych. Główny wagnerowiec zdezerterował na przedpolach stolicy i czmychnął na Białoruś do Aleksandra Łukaszenki. Żaden z niego więc większy Cezar.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Koniec wiary w iluzję Kaczyńskiego i spółki

Czy mogło być inaczej? Bez wątpienia. Powtarzają to zresztą kremlinolodzy na całym świecie. Jak do tego mogło dojść, że groźny, ale dysponujący ledwie kilkunastoma tysiącami ludzi watażka przeszedł w ciągu niecałej doby niemal nieniepokojony ponad 700 kilometrów? Przecież nie można ryzykować tezy, że Kreml go zlekceważył. Kreml był cały w strachu, gdy oddziały Wagnera przejmowały kontrolę nad milionowym Rostowem i niewiele mniejszym Woroneżem. Te miasta zajęto pod bronią!

W Moskwie zaś już wiedzą, że zbliża się większy kryzys; Pompejusz w osobie Władimira Putina pakuje się do samolotu i zmyka do Petersburga. A w ślad za nim skorumpowani senatorowie, nędzna oligarchia, lokaje systemu i sługusy władzy. 

Gdzie byli ich obrońcy? Dlaczego oddziały regularnej armii nie stawiły oporu? Nie broniły rogatek miast? Gdzie była artyleria, która powinna ustawić zaporę ogniową przed wagnerowcami? Gdzie lotnictwo bombardujące kolumny wroga? Czyżby w rosyjskich siłach zbrojnych panowały tak kapitulanckie nastroje, że nawet po przemówieniu Putina nikt (czy prawie nikt) nie podniósł lufy do góry? Co więcej, oddziały Prigożyna zestrzeliły samolot sił zbrojnych. Zginęli ludzie. Polała się krew. I nawet wtedy nikt w Moskwie nie wydał rozkazu o próbie obrony przed buntownikami? Co musiałoby się wydarzyć, żeby taki rozkaz wydano? Ilu ludzi musiałoby zginać, by wyrwać Siergieja Szojgu i jego ludzi z odrętwienia?

Konstantin Eggert, były korespondent BBC w Moskwie, częsty gość w Warszawie, zwraca uwagę na to, jak nieprawdopodobnie pasywnie zachowali się Rosjanie w miastach kontrolowanych przez Prigożyna. Na ulicach witano oddziały Wagnera z ciekawością i raczej bez strachu. Żegnano oklaskami. Co to mówi o współczesnych Rosjanach? Czy to aby nie ludzie, dla których nie ma znaczenia, kto nimi rządzi?

Z jednej strony w sondażach dają dowody masowego wsparcia dla reżimu Putina. Z drugiej, gdy po władzę sięga byle bandyta, biją mu brawo. Czyż to nie jakieś kompletne zdeprawowanie zidiociałego narodu, który przekonano, że władza jest władzą niezależnie od tego, kto ja sprawuje? Jeśli tak jest, to w istocie ta sama władza leży w Rosji na ulicy, może ją podnieść byle kto i ogłosić swój mandat. Raj dla uzurpatorów.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Koniec miodowego miesiąca Ukraińców

Za sprawą Prigożyna kryje się tyle zagadek, że aż ręce wypada załamać z ich nadmiaru. Trudno bronić tezy, że współczesna Rosja to jeszcze integralne, skonsolidowane państwo. Raczej quasi-republika, gdzie toleruje się mogące wyrwać się w ciągu chwili spod kontroli prywatne armie. Rzekomo jest władza centralna, jakieś główne dowództwo, administracja. Tyle że pryska to wszystko jak bańka mydlana, gdy taki Prigożyn ma tylko na to ochotę.

Paradoksalnie, Cezar, przekraczając Rubikon i obalając przeciwników, tak bardzo wzmocnił Rzym, że ten przetrwał jeszcze pół tysiąca lat. Prigożyn, niezależnie od groteskowości swojego „marszu na Moskwę”, pokazał, jak słaba jest konstrukcja zbudowana przez Putina. Jak nikczemne jej morale. Jak gliniane są nogi kolosa. Właśnie dlatego nie należy jedynie śmiać się z tej groteski. A szefa wagnerowców, niezależnie od tego, czy to większy czy mniejszy bandzior, wypada uznać za fantastycznego recenzenta systemu, przeciw któremu się zbuntował. I to największe kuriozum w całej tej historii.

W pierwszych chwilach kryzysu wydawało się, że szef wagnerowców Jewgienij Prigożyn zachowuje się, nie przymierzając, jak Juliusz Cezar. Rzuca kośćmi gdzieś na wysokości Rostowa i na czele zbuntowanych legii, przekraczając mętne nurty Donu, pędzi na Woroneż i dalej do Moskwy. W Moskwie zaś już wiedzą, że zbliża się większy kryzys; Pompejusz w osobie Władimira Putina pakuje się do samolotu i zmyka do Petersburga. A w ślad za nim skorumpowani senatorowie, nędzna oligarchia, lokaje systemu i sługusy władzy. Tylko jeden dzielny Brutus wraca moskwiczem do Moskwy – to propagandysta Putina Władimir Sołowjow. Lamentując przy tym na Telegramie nad Rosją i modląc się, by Prigożyn zawrócił.

Pozostało 86% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi