Pisałem tu już nieraz, że jestem dzieckiem 4 czerwca 1989 r. Gdyby nie ta kluczowa dla mojego pokolenia data, pewnie nie byłoby całej reszty, z honorem publikowania na tych łamach na czele. Nie znaczy to wcale, że przed tą datą była pustka. Było bardzo wiele. Najpierw karnawał Solidarności, nie dla każdego nastolatka zrozumiały, dla mnie nie od razu i nie do końca. Czułem wiatr historii, pękały schematy, a na spójnej dotąd wizji świata dostrzegałem zarysowania. Ale dopiero stan wojenny dał mi poczucie, gdzie jest moje miejsce na mapie polskości.
Czytaj więcej
Europie potrzebna jest silna, zjednoczona Wielka Brytania. W dobie burzy nad wschodnią częścią kontynentu to wyjątkowa wartość.
Ta historyczna cezura zbiegła się niemal dokładnie z początkiem studiów, które prowadziły już konsekwentnie do tych najważniejszych w życiu wyborów, które spędziłem w jednej z nowohuckich komisji wyborczych jako obserwator; mąż zaufania Solidarności. Jakież to były motywujące czasy. Świat przedstawiony jawił się – jak we wczesnych filmach Polskiej Szkoły Filmowej – wyłącznie w czerni i bieli. Z jednej strony znienawidzona komuna, z drugiej rozrastająca się bezustannie strefa oporu. Samizdat, podziemne organizacje, kluby dyskusyjne, uniwersytety latające, lektura zakazanych klasyków, pierwsze publikacje, ulotki, protesty uliczne, studenckie strajki, gitara, Kaczmarski, Moczulski, Michnik, Dzielski, Kuroń, Frasyniuk. A najistotniejsze, że ta podziemna hydra miała jedną, najważniejszą wtedy, wąsatą głowę – Lecha Wałęsę. Tak, tego autorytetu nikt w latach 80. na poważnie nie kwestionował. Miał oczywiście lider Solidarności opozycję, krytyków, malkontentów, ale w tamtej dekadzie sprawa, którą usposabiał, była ważniejsza niż ludzkie małości. W 1990 r., już po wyborczym zwycięstwie Solidarności, tłumaczyłem to Amerykanom na jakimś spotkaniu w Cambridge: w latach 80. Polacy poczuli w skrzydłach wiatr historii, który zaniósł ich do wolności. Wiatr? Co za wiatr, to był istny huragan, cyklon, a może nawet tsunami.
Wszystko pięknie – powiecie, tyle że to dziś opowieści z mchu i paproci. Wydarzenia sprzed dekad, które liczyć się będą może jeszcze przez jakiś czas, ale wyłącznie jako lekcja historii w podręcznikach. Jakie jest dziś echo tamtego wiatru? Czy znów zawieje, a co jeszcze ważniejsze, co z sobą przyniesie?