Bogusław Chrabota: Kartka z Polski dla króla Karola III

Europie potrzebna jest silna, zjednoczona Wielka Brytania. W dobie burzy nad wschodnią częścią kontynentu to wyjątkowa wartość.

Publikacja: 05.05.2023 17:00

Bogusław Chrabota: Kartka z Polski dla króla Karola III

Foto: AFP

W przeddzień koronacji Karola III na króla Wielkiej Brytanii, spytany, czy wybieram się na uroczystość, odpowiadam: „Raczej nie”. To żart oczywiście, bo nikt mnie nie zaprosił. Tyle że zaproszenie wcale nie jest potrzebne. Miliony ludzi na całym świecie, fani Windsorów, kupują bilety i pędzą do Albionu, by dotknąć palcem legendy, pooddychać tym samym powietrzem czy obcować z tym wydarzeniem choćby z perspektywy londyńskiej ulicy.

Nie odmawiam im pewnej racji, choć nie wiem, czy do końca rozumieją, iż są doskonałym produktem popkultury, wychowanym na serialach, angielskim gadżeciarstwie, tandetnej mitologii. Czy przyszłoby im do głowy podobne szaleństwo przy okazji koronacji następców króla Norwegii Haralda V czy Szwecji Karola Gustawa? Wielu z nich nie ma pewnie pojęcia nie tylko o tym, jak na imię mają głowy koronowane, a nawet gdzie leżą oba skandynawskie kraje. Nie przeszkadza im to oczywiście wiwatować na ulicach brytyjskiej stolicy z papierowymi flagami Zjednoczonego Królestwa.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Koniec miodowego miesiąca Ukraińców

Proszę czytelnika o wybaczenie tej szczypty sarkazmu, ale od lat drażni mnie neoimperialny celebrytyzm Windsorów. O ile miałem, jak większość z nas, szacunek dla osoby i roli Elżbiety II, o tyle cała kołomyja z postaciami takimi jak Sara Ferguson, ks. Andrzej, z matko-boskością Diany Spencer czy przyprawianiem rogów Karolowi i Kamili, irytowały mnie do szpiku kości. Teraz serial w nowej odsłonie ma kolejnych szwarccharakterów. Iście biblijny syn marnotrawny Harry i piekielna Meghan, przy której nawet Cruella De Mon ma więcej ludzkich cech. Albo odwrotnie; niesłusznie odsunięty od dworu czuły książę i ofiara rasistowskich uprzedzeń w tych samych osobach. Najogólniej: straszna nuda, coś jak tysiąc dwieście osiemdziesiąty pierwszy odcinek serialu „Klan”, o ile wciąż jest jeszcze na antenie. Osobiście nic o tym nie wiem.

Ale tyle sarkazmu. Mam świadomość siły popkultury i nie zamierzam z nią się spierać; jedyne, co mogę, to się od niej honorowo zdystansować. Nie włączę telewizora, nie będę oglądać transmisji, nie wyślę Karolowi III kartki pocztowej z życzeniami. A może powinienem? Bo kiedy obedrze się kwestię koronacji monarchy z całej celebry, spojrzy na Albion na poważnie, trudno nie mieć wrażenia, że dynastia, a może nawet jej ukoronowany przedstawiciel, jest nie tylko symbolem, ale i spoiwem całego porządku społecznego na Wyspach. Jego osoba to dowód historycznej ciągłości i tożsamości państwa, gwarancja tradycji, emocjonalny strażnik jedności. Można wręcz zadać pytanie, czy Wielka Brytania byłaby wciąż sobą, gdyby nie Windsorowie.

Mam świadomość siły popkultury i nie zamierzam z nią się spierać; jedyne, co mogę, to się od niej honorowo zdystansować. Nie włączę telewizora, nie będę oglądać transmisji, nie wyślę Karolowi III kartki pocztowej z życzeniami. 

Mając w pamięci całą pogmatwaną historię wysp, warto przypomnieć, że polityczna jedność Wielkiej Brytanii nie jest ani oczywista, ani niepodważalna. I ma dość krótką tradycję. Zjednoczone Królestwo łączące państwa i trony Anglii oraz Szkocji powstało ledwie w 1707 roku, a w aktualnym kształcie, z Irlandią Północną jako trzecią z części, w 1922. Wcześniej od czasów rzymskich do nowożytnych Wielka Brytania była mozaiką wpływów i bytów politycznych. Krzyżowały się tu tradycje i etnika celtycka z łacińską, germańska z nordycką, by na koniec ulec dynastii frankofońskich potomków wikingów.

To kształtowanie się państwa i narodu jest na tyle fascynujące, że Brytyjczycy poświecili mu znaczną część swojej literatury. Dziś kształtowanie się średniowiecznego państwa oglądamy pasjami w świetnych skądinąd serialach Netfliksa jak „Upadek królestwa”. Bez wątpienia właśnie ten alians kultur był jedną z ważnych przyczyn siły i mocarstwowości Wielkiej Brytanii. Witalność jej narodów, sprawczość mechanizmów demokratycznych zapoczątkowanych w XIII wieku Wielką kartą swobód, atmosfera wolności gospodarczej wyniosły wyspiarskie królestwo na czoło politycznych potęg świata. Rodzący się przemysł i kolonializm dał jej niebywałe prosperity, ale też był początkiem kolejnych wyzwań. Brytyjski militaryzm konsumował stanowczo zbyt dużą część dochodu narodowego. Migracja z kolonii zburzyła uporządkowaną etnikę Wielkiej Brytanii.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Hołd bojownikom warszawskiego getta

Dziś z tamtej światowej potęgi niewiele zostało, choć słowo „niewiele” jest wyjątkowo nieadekwatne. Kolonie zastąpił Commonwealth. Język angielski stał się współczesnym światowym lingua franca. Brytyjska kultura sformatowała światową. Politycznie też Wielka Brytania gra wciąż globalną rolę, jako mocarstwo atomowe i główny sojusznik amerykańskiej „superpower”. Wewnątrz jednak tej efektownie opakowanej przesyłki jest dużo gorzej. Niekonkurencyjna gospodarka, wywindowane standardy życia i wysokie oczekiwania socjalne. Problemy z mniejszościami i efekty niefortunnej decyzji o brexicie. Wszystko to powoduje, że ojczyznę Karola III, już koronowanej głowy państwa, czekają poważne wyzwania.

Cóż można rzec z perspektywy Warszawy? Bez wątpienia z żalem, że Zjednoczone Królestwo opuściło Unię, można tylko życzyć mu na kartce pocztowej (którą jednak wyślę), by miał przynajmniej tyle szczęścia, co jego świętej pamięci matka Elżbieta II. Europie potrzebna jest silna, zjednoczona Wielka Brytania. Suwerenna w swoich wyborach, tradycyjnie broniąca demokracji i praw człowieka. I silna siłą sojuszu militarnego, którego jest jednym z fundamentów. W dobie burzy nad wschodnią częścią kontynentu to wyjątkowa wartość.

Wybaczycie mi państwo ten sarkazm z początku tego tekstu? Wybaczcie, proszę. Kartka z życzeniami dla Karola III już z drodze.

W przeddzień koronacji Karola III na króla Wielkiej Brytanii, spytany, czy wybieram się na uroczystość, odpowiadam: „Raczej nie”. To żart oczywiście, bo nikt mnie nie zaprosił. Tyle że zaproszenie wcale nie jest potrzebne. Miliony ludzi na całym świecie, fani Windsorów, kupują bilety i pędzą do Albionu, by dotknąć palcem legendy, pooddychać tym samym powietrzem czy obcować z tym wydarzeniem choćby z perspektywy londyńskiej ulicy.

Nie odmawiam im pewnej racji, choć nie wiem, czy do końca rozumieją, iż są doskonałym produktem popkultury, wychowanym na serialach, angielskim gadżeciarstwie, tandetnej mitologii. Czy przyszłoby im do głowy podobne szaleństwo przy okazji koronacji następców króla Norwegii Haralda V czy Szwecji Karola Gustawa? Wielu z nich nie ma pewnie pojęcia nie tylko o tym, jak na imię mają głowy koronowane, a nawet gdzie leżą oba skandynawskie kraje. Nie przeszkadza im to oczywiście wiwatować na ulicach brytyjskiej stolicy z papierowymi flagami Zjednoczonego Królestwa.

Pozostało 83% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi