Minęły cztery lata i nic, żadnej wyjątkowej książki o pandemii jak nie było, tak nie ma. Z początku wydawało się, że jeszcze wcześnie i ciągle jest na to czas, który będzie sprzyjał refleksji i pomysłom. Jednak po lutym 2022 r. okazało się, że w zasadzie jest już za późno. Potrzeba przeżycia społecznej żałoby, wspólnotowej terapii i konieczność odreagowania szoku – wszystko to w obliczu rosyjskiej inwazji na Kijów poszło w zapomnienie. Może skanalizowało się w solidarności z ukraińskimi uchodźcami? A odzyskana sprawczość pozwoliła zapomnieć o miesiącach lęku, trwogi i bezradności. Tylko co teraz mają zrobić pisarze z latami 2020 i 2021? Nawet jeśli będą mieli pomysły, to czy czytelnik będzie chciał jeszcze do tego wracać?
Czytaj więcej
Jak to w dobrym science fiction, Magdalena Salik we „Wścieku” nie projektuje tylko fantazyjnego „co by było, gdyby...”, lecz przygląda się współczesności. Zastanawia się, czy jest szansa, byśmy zeszli z drogi prowadzącej nas w stronę globalnego feudalizmu technologicznego.
Nagroda Marka Nowakowskiego za debiut
Dlatego intuicja Piotra Pazdeja wydaje się trafna. Po co opowiadać tylko o pandemii, skoro można opowiedzieć o pandemii i o wojnie naraz? Dodać do tego zaskakujące nas co miesiąc pogodowe anomalie i strach o koniec epoki stabilnego klimatu. A także wiszący nad Europą Środkowo-Wschodnią cień wojny nuklearnej. I już, literatura gotowa.
„Ostatnia sarna na ziemi”, czyli tom opowiadań Pazdeja, które układają się w spójny portret świata po katastrofach, wydają się pierwszą tak radykalną i literacko intrygującą próbą opowiedzenia o tych nowych czasach niekończącego się kryzysu. Może by te opowiadania nigdy nie powstały, gdyby na przesilenia globalne nie nałożył się także dramat osobisty debiutującego pisarza – w grudniu 2020 r. wylądował bowiem na miesiąc w szpitalu w Pabianicach z poważnymi problemami zdrowotnymi. Tam, odcięty epidemicznymi obostrzeniami od świata i bliskich, zaczął pisać. Debiutancką książkę wydał w 2023 r. – w końcu albo dopiero, bo jak sam 48-letni prozaik powtarza, pisać chciał od zawsze, ale zawsze też jakby przed tym się wzbraniał z uwagi na różne obawy, lęki i pomniejsze porażki. „Ostatnia sarna na ziemi”, mimo że wydana w niewielkiej oficynie Książnicy Podlaskiej im. Łukasza Górnickiego w Białymstoku, nie wpadła do studni bez echa m.in. dzięki Nagrodzie Literackiej im. Marka Nowakowskiego, którą Pazdej zdobył w maju. Nagrodzie regularnie promującej twórców z obrzeży literackiego świata, często dalekich od głównego nurtu, wydających w niewielkich oficynach, piszących bezinteresownie, z pasji, a nie dlatego, że raz do roku trzeba coś wydać.
Co się wydarzyło na Podlasiu? Bitwa, rozruchy, skażenie nuklearne?
Akcja opowiadań rozgrywa się w Pabianicach i okolicznych lasach, na bezdrożach. Dokładny rok nie jest podany, ale znajdujemy się gdzieś tak niedługo przed 2045 r. Przez Europę przeszły liczne kataklizmy: „Wojna Wschodnia, Pandemie, kryzys migracyjny, demograficzny, a teraz jeszcze klimat”. W miasta uderzają tornada, zdziesiątkowani ludzie pracują przy rozbiórce budynków i zakopywaniu ciał, internetu nie ma, bo ceny prądu poszybowały w górę. Po ulicach snują się migranci inwalidzi wojenni z Bliskiego Wschodu. Wciąż też można zarazić się dziwnym wirusem, który odbiera zdrowie i rozum, więc ludzie chodzą w maseczkach. Ochroniarze przed wejściami do budynków mierzą ludziom temperaturę, a policja legitymuje z aktualnych kart szczepień. Instytucje państwa uległy dekompozycji, rządzi naga siła – ta umundurowana albo ta anarchiczna – z nogą od krzesła w dłoni, czyhającą na przypadkowych wędrowców ze sznurem i kanistrem benzyny. Woda i żywność są niezwykle cenne, antybiotyki praktycznie nie do zdobycia. Ludzie pogrążeni w depresji i beznadziei popełniają przy zachęcie personelu szpitalnego wspomagane samobójstwa (nie ma po co marnować zasobów).