Apokalipsa zacznie się na Podlasiu

Nie trzeba znać osobistej historii Piotra Pazdeja, by odczuwać, że pomysły na jego „Ostatnią sarnę na ziemi” kiełkowały przy małym dostępie do światła.

Publikacja: 14.06.2024 17:00

Za debiutancki zbiór opowiadań „Ostatnia sarna na ziemi” Piotr Pazdej odebrał w maju Nagrodę Literac

Za debiutancki zbiór opowiadań „Ostatnia sarna na ziemi” Piotr Pazdej odebrał w maju Nagrodę Literacką im. Marka Nowakowskiego. Na zdjęciu podczas gali zorganizowanej przez Bibliotekę Narodową w Pałacu Krasińskich

Foto: Paweł Morawiec, Biblioteka Narodowa

Minęły cztery lata i nic, żadnej wyjątkowej książki o pandemii jak nie było, tak nie ma. Z początku wydawało się, że jeszcze wcześnie i ciągle jest na to czas, który będzie sprzyjał refleksji i pomysłom. Jednak po lutym 2022 r. okazało się, że w zasadzie jest już za późno. Potrzeba przeżycia społecznej żałoby, wspólnotowej terapii i konieczność odreagowania szoku – wszystko to w obliczu rosyjskiej inwazji na Kijów poszło w zapomnienie. Może skanalizowało się w solidarności z ukraińskimi uchodźcami? A odzyskana sprawczość pozwoliła zapomnieć o miesiącach lęku, trwogi i bezradności. Tylko co teraz mają zrobić pisarze z latami 2020 i 2021? Nawet jeśli będą mieli pomysły, to czy czytelnik będzie chciał jeszcze do tego wracać?

Czytaj więcej

Co zdarzy się w 2040 roku? Magdalena Salik we „Wścieku” kreśli nieciekawą wizję

Nagroda Marka Nowakowskiego za debiut

Dlatego intuicja Piotra Pazdeja wydaje się trafna. Po co opowiadać tylko o pandemii, skoro można opowiedzieć o pandemii i o wojnie naraz? Dodać do tego zaskakujące nas co miesiąc pogodowe anomalie i strach o koniec epoki stabilnego klimatu. A także wiszący nad Europą Środkowo-Wschodnią cień wojny nuklearnej. I już, literatura gotowa.

„Ostatnia sarna na ziemi”, czyli tom opowiadań Pazdeja, które układają się w spójny portret świata po katastrofach, wydają się pierwszą tak radykalną i literacko intrygującą próbą opowiedzenia o tych nowych czasach niekończącego się kryzysu. Może by te opowiadania nigdy nie powstały, gdyby na przesilenia globalne nie nałożył się także dramat osobisty debiutującego pisarza – w grudniu 2020 r. wylądował bowiem na miesiąc w szpitalu w Pabianicach z poważnymi problemami zdrowotnymi. Tam, odcięty epidemicznymi obostrzeniami od świata i bliskich, zaczął pisać. Debiutancką książkę wydał w 2023 r. – w końcu albo dopiero, bo jak sam 48-letni prozaik powtarza, pisać chciał od zawsze, ale zawsze też jakby przed tym się wzbraniał z uwagi na różne obawy, lęki i pomniejsze porażki. „Ostatnia sarna na ziemi”, mimo że wydana w niewielkiej oficynie Książnicy Podlaskiej im. Łukasza Górnickiego w Białymstoku, nie wpadła do studni bez echa m.in. dzięki Nagrodzie Literackiej im. Marka Nowakowskiego, którą Pazdej zdobył w maju. Nagrodzie regularnie promującej twórców z obrzeży literackiego świata, często dalekich od głównego nurtu, wydających w niewielkich oficynach, piszących bezinteresownie, z pasji, a nie dlatego, że raz do roku trzeba coś wydać.

Co się wydarzyło na Podlasiu? Bitwa, rozruchy, skażenie nuklearne?

Akcja opowiadań rozgrywa się w Pabianicach i okolicznych lasach, na bezdrożach. Dokładny rok nie jest podany, ale znajdujemy się gdzieś tak niedługo przed 2045 r. Przez Europę przeszły liczne kataklizmy: „Wojna Wschodnia, Pandemie, kryzys migracyjny, demograficzny, a teraz jeszcze klimat”. W miasta uderzają tornada, zdziesiątkowani ludzie pracują przy rozbiórce budynków i zakopywaniu ciał, internetu nie ma, bo ceny prądu poszybowały w górę. Po ulicach snują się migranci inwalidzi wojenni z Bliskiego Wschodu. Wciąż też można zarazić się dziwnym wirusem, który odbiera zdrowie i rozum, więc ludzie chodzą w maseczkach. Ochroniarze przed wejściami do budynków mierzą ludziom temperaturę, a policja legitymuje z aktualnych kart szczepień. Instytucje państwa uległy dekompozycji, rządzi naga siła – ta umundurowana albo ta anarchiczna – z nogą od krzesła w dłoni, czyhającą na przypadkowych wędrowców ze sznurem i kanistrem benzyny. Woda i żywność są niezwykle cenne, antybiotyki praktycznie nie do zdobycia. Ludzie pogrążeni w depresji i beznadziei popełniają przy zachęcie personelu szpitalnego wspomagane samobójstwa (nie ma po co marnować zasobów).

Czytaj więcej

Dwie wojny, dwaj wielcy pisarze, jeden wstręt. „Wojna” Céline'a i „Skóra” Malapartego

Trzecioosobowy narrator przechodzi od postaci do postaci, niekiedy sprawiających wrażenie tożsamych z tymi z poprzednich opowiadań, choć z drobnymi przesunięciami w wieku i sytuacji życiowej. Powracają kolejne figury ojców i synów, choćby tych z najdłuższej miniatury pt. „Ostatek”: „Przyjechaliśmy z synem kilka dni temu. Z Podlasia. Uciekliśmy z domu w środku nocy. Do lasu, na pewno słyszała pani o tym, co się tam działo”. No właśnie, co się wydarzyło na Podlasiu? Bitwa, rozruchy, skażenie nuklearne? Wszystko spowija mgła niedopowiedzenia. Ludzie nie chcą przypominać wprost o potwornościach, które widzieli – normalna sprawa. To odróżnia popową dystopię, silnie zakorzenioną w gatunku, od literatury pięknej. Cormac McCarthy też nie potrzebował niczego tłumaczyć w postapokaliptycznej „Drodze” (2006) – nie o konkretny wariant końca świata w tamtej wybitnej powieści chodziło, lecz o relacje międzyludzkie na skraju przepaści.

Debiutant umie budować nastrój, choć nie każdemu czytelnikowi będzie on odpowiadał, podobnie jak rozproszony charakter opowiadań i luźne związki pomiędzy ich fabułami. We wszystkich niezmiennie jest duszno, lepko od potu, do którego jednocześnie przykleja się wszechobecny pył i kurz. Bohaterowie są przemęczeni, niewyspani, głodni i nie mają odpowiedniej opieki medycznej. Poruszają się albo z wysiłkiem, albo ze strachem, co spotka ich za rogiem. Choć zaczyna się na pozór spokojnie – do Pabianic przyjeżdża po latach nieobecności mężczyzna w średnim wieku ze Szkocji. W Polsce nikt na niego nie czeka, a mimo to próbuje odbudować relacje z bratem, czemu na przeszkodzie stoi przeszłość i związek obydwu z jedną kobietą.

Co się rzuca w oczy – Pazdej potrafi w pół zdania uchwycić sugestywny detal. Obgryzione do krwi paznokcie. Zaklejone czarną taśmą pęknięcie na szybie. Nekrologi krzywo porozwieszane i poruszające się na wietrze. Ptaki ganiające się nad ciałami ułożonymi w rzędy pod murem kościoła.

Narrator niczego nie dopowiada i nie przesądza, nie wykrzykuje puent ani morałów. Ktoś odchodzi i znika, ktoś inny się pojawia, gdzieś dzwoni, snuje się po pustawym mieście, a w chwili samotności onanizuje się albo uprawia przygodny seks w pokoju hotelowym. Zewsząd wyziera pustka, a przecież ten świat dopiero jest na początku swojego rozpadu. Zresztą, jak czytamy – „Przecież to rok dopiero, niecały, a świat wywrócił się do góry nogami”. Czyli szybko poszło. Z każdym opowiadaniem ta dekompozycja będzie postępować, aż do końcowej noweli, gdzie ojciec i syn wędrują przez zrujnowane gospodarstwa, nie wiedząc, czy na drodze spotkają dobrych ludzi, czy bezlitosnych renegatów. Stempel McCarthy’ego jest tu bodaj najwyraźniejszy.

Czytaj więcej

Dwie książki o Bałkanach ‒ o zbrodniach wojennych i politycznych. „Winda Schindlera” i „Ohyda”

Ponad konwencję postapo, wzorem „Drogi” Cormaca McCarthy'ego

Nie jest to lektura łatwa, kolejnych stron nie przerzuca się z zachłannością. Raczej brniemy, co krok przystając oblepieni tą pabianicką czernuchą – dość chwilami monotonną, przyznajmy. Są jednak argumenty wynoszące nowele Piotra Pazdeja ponad wyestetyzowaną beznadzieję i gatunkową konwencjonalność. Po pierwsze, wspomniane zaufanie do czytelnika, poczucie, że autor nie musi wszystkiego dopowiadać i wyjaśniać. Po drugie, styl – szkicowany prostą, a zarazem sugestywną kreską. Po trzecie, mroczna psychologia postaci. Małżeństwa będące razem tylko dlatego, że apokalipsa przeżywana w samotności jest jeszcze gorsza, nieudane powroty do bliskich po latach, synowie niepotrafiący wybaczyć brutalności swoim ojcom i ojcowie, którzy nie znoszą obojętności i chłodu dzieci. No nie są to sielskie obrazki. Nie łyżka dziegciu, ale cały słoik. I po czwarte, wreszcie, słychać w tym debiucie autentyczny krzyk. Nie trzeba znać osobistej historii autora, by odczuwać, że jego pisanie kiełkowało przy małym dostępie do światła. Twórczość nie do końca pewna, czy w obliczu katastrofy nasz świat warto ratować.

„Ostatnia sarna na ziemi”, Piotr Pazdej, wyd. Książnica Podlaska im. Łukasza Górnickiego w Białymsto

„Ostatnia sarna na ziemi”, Piotr Pazdej, wyd. Książnica Podlaska im. Łukasza Górnickiego w Białymstoku

Minęły cztery lata i nic, żadnej wyjątkowej książki o pandemii jak nie było, tak nie ma. Z początku wydawało się, że jeszcze wcześnie i ciągle jest na to czas, który będzie sprzyjał refleksji i pomysłom. Jednak po lutym 2022 r. okazało się, że w zasadzie jest już za późno. Potrzeba przeżycia społecznej żałoby, wspólnotowej terapii i konieczność odreagowania szoku – wszystko to w obliczu rosyjskiej inwazji na Kijów poszło w zapomnienie. Może skanalizowało się w solidarności z ukraińskimi uchodźcami? A odzyskana sprawczość pozwoliła zapomnieć o miesiącach lęku, trwogi i bezradności. Tylko co teraz mają zrobić pisarze z latami 2020 i 2021? Nawet jeśli będą mieli pomysły, to czy czytelnik będzie chciał jeszcze do tego wracać?

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku