4 czerwca chyba jest świętem narodowym. Bez względu na to, czy potwierdzono to ustawą i zapisano w oficjalnym kalendarzu. Nie jestem też do końca przekonany, że taki proces powinno się przeprowadzić. Bo kanonizacja tego święta, siłowe wbicie go w jedną oficjalną interpretację, może mu tylko zaszkodzić. Co więcej, spowodować, że wyrośnie wokół niego fałszywa mitologia. Niepotrzebna, kiedy to święto wciąż żywe i wciąż dzielące. Na jakich liniach? Przeróżnych. Przede wszystkim nie jest i nigdy nie było świętem narodowej jedności. Podobnie zresztą jak mające dużo dłuższą tradycję święto majowej konstytucji. Bo tak jak wówczas, 3 maja 1791 roku, ustawa rządowa była uchwalana w atmosferze zamachu stanu i pod nieobecność licznej reprezentacji krytyków głębokich reform, tak i wybory w 1989 roku raczej dzieliły, niż łączyły. Owszem, były triumfem solidarnościowych elit związanych z Lechem Wałęsą, ale stanowiły zarazem porażkę całkiem licznej grupy ludzi ówczesnego reżimu. To nie był wąski krąg działaczy, ale miliony ludzi poprzedniego systemu, którym pokazano, jak bardzo ich świat, ich wartości, ich wizja Polski się zdewaluowała.
Czytaj więcej
Czego do cholery uczą młodzież związkowi pedagodzy? Że efekt cieplarniany to bujda na resorach? Że pogoda się nie zmienia, nie trzeba chronić klimatu, a węgiel to energetyczna przyszłość planety?
Komuniści jesienią 1988 roku, kiedy szykował się Okrągły Stół, byli ślepi i głusi
Świetnie pamiętam polityczne nastroje ludzi ówczesnych elit rządowych sprzed owej, feralnej dla nich daty i potworne rozczarowanie po ogłoszeniu wyników głosowania. Nie tak to miało wyglądać. Nikt nie myślał o realnym oddaniu władzy; kompromis z częścią opozycji miał być tylko listkiem figowym. Rozładowującą nastroje społeczne sztuczką, dzięki której dałoby się dalej rządzić z „realnym” poparciem narodu.
Wyszło inaczej. Co więcej, jestem pewien, że gdyby partyjni liderzy potrafili przewidzieć, że wskutek ich błędnych kalkulacji kostki domina posypią się tak szybko, nigdy by się na te wybory nie zdecydowali. Cóż, komuniści jesienią 1988 roku, kiedy szykował się Okrągły Stół, byli ślepi i głusi. Nie znali kontrolowanego przez siebie społeczeństwa i– co jeszcze dziwniejsze – nie byli zainteresowani uruchomieniem instrumentarium, które taką wiedzę by dało. Na własną szkodę, a na naszą korzyść.