Marzenie LeBrona i innych ojców

Pewnie każdy sportowiec marzy, żeby wystąpić na profesjonalnym boisku razem z własnym dzieckiem, ale trzeba być LeBronem Jamesem, żeby mieć na to szansę.

Publikacja: 31.05.2024 17:00

LeBron James deklaruje, że zrobi wszystko, aby zagrać w jednej drużynie razem z synem. Takiej histor

LeBron James deklaruje, że zrobi wszystko, aby zagrać w jednej drużynie razem z synem. Takiej historii w NBA jeszcze nie było

Foto: Matthew Stockman/Getty Images/AFP

Wczoraj podczas treningu Bronny James doznał zatrzymania akcji serca. Sztab medyczny odpowiednio się nim zajął i zabrał go do szpitala. Obecnie jest w stanie stabilnym, opuścił oddział intensywnej terapii. Prosimy o uszanowanie prywatności rodziny Jamesów. Będziemy informować media, gdy pojawią się nowe informacje w tej sprawie. LeBron i Savannah chcieliby publicznie wyrazić głębokie podziękowania i podziw wobec sztabu medycznego i atletycznego USC [University of Southern California – red.] za ich wspaniałą pracę i oddanie dla bezpieczeństwa zawodników” – tak brzmiał pierwszy komunikat po dramatycznym wydarzeniu z udziałem najstarszego syna LeBrona 24 lipca ubiegłego roku.

W tamtym momencie, kiedy 18-letni Bronny upadł na parkiet, cała jego przyszłość, wszystkie sportowe plany i marzenia, stanęły pod znakiem zapytania i ustąpiły miejsca pragnieniu, żeby w ogóle przeżył. Na szczęście już dzień później opuścił oddział intensywnej terapii, a lekarze jego stan określili jako stabilny. Okazało się, że młody koszykarz ma wrodzoną wadę serca. Medycy wykonali konieczny zabieg. Już pięć miesięcy później syn LeBrona Jamesa wrócił do gry.

Ostatnio zgłosił się wstępnie do draftu NBA, a panel medyczny ligi potwierdził, że nie ma przeciwskazań zdrowotnych do gry. Niektórzy eksperci i kibice przekonują, że kluby będą chciały go pozyskać głównie po to, aby sprowadzić do siebie także ojca, który deklarował, że zrobi wszystko, aby zagrać w jednej drużynie z synem. Później złagodził ton, mówiąc, że będzie też zadowolony, jeśli zagra przeciwko niemu. Może stało się tak pod wpływem syna, bo pytany o tę kwestię Bronny odpowiada, że występy w jednej drużynie były marzeniem ojca, ale nie jego samego. Ten scenariusz jest jednak prawdopodobny. Spekuluje się bowiem, że po nastolatka sięgną Los Angeles Lakers, czyli obecny klub LeBrona.

Historia takich sportowych rodów – nie tylko koszykarskich – jest długa i obejmuje także naprawdę znane nazwiska, lecz LeBron James, czyli czterokrotny mistrz ligi, rekordzista w łącznej liczbie zdobytych punktów, a dla wielu najlepszy koszykarz wszech czasów – stawiany nawet ponad Michaelem Jordanem – który starzeje się jak wino (prawie, bo może nie jest coraz lepszy, ale ciągle bardzo dobry w wieku 40 lat), byłby pierwszym zawodnikiem w historii NBA, który zagrałby ze swoim synem, a więc znów osiągnąłby coś wyjątkowego.

Czytaj więcej

Ogień zapłonął w Japonii

James Gang

Bronny niedawno wziął udział w Draft Combine w Chicago. Młodzi zawodnicy prezentowali tam swoje talenty i przechodzili rozmaite testy, a z trybun przyglądali im się przedstawiciele ekip NBA. Była to zatem swoista „wystawa” przed draftem, podczas którego kluby wybierają najlepszych młodych graczy. Tegoroczny odbędzie się 26 czerwca i wiele wskazuje na to, że Bronny do niego przystąpi. Amerykańskie media donoszą, że syn legendy pokazał się z bardzo dobrej strony i jego szanse wzrosły.

Młody James na University of Southern California spędził rok. W barwach tamtejszych Trojans zaprezentował się w 25 meczach, notował średnio 4,8 pkt, 2,8 zbiórki i 2,1 asysty – to skromne osiągnięcia. Nie ma imponujących warunków fizycznych, bo mierzy 188 cm. Ma jednak inne atuty i nie chodzi tylko o nazwisko – jest ponoć świetnie przygotowany fizycznie i bardzo dobrze spisuje się w defensywie. Dobrze panuje nad piłką oraz dużo widzi na boisku. Eksperci dostrzegają więc w nim raczej człowieka od zadań specjalnych, a tacy też są w NBA potrzebni.

Syn sławnego ojca starał się dotąd żyć normalnie i wychodziło mu to całkiem nieźle – prawie nie udzielał wywiadów i nie był zbyt aktywny w mediach społecznościowych, mimo że ma ponad 7,5 mln obserwujących na Instagramie. Zapewne przyczynił się do tego LeBron, mądrze prowadząc dorastającego syna. Zrobił wszystko, żeby zapewnić mu zupełnie inne dzieciństwo niż to, które było jego udziałem – nigdy nie poznał ojca, najpierw wychowywały go mama i babcia, a po śmierci tej drugiej zostali z mamą sami. Pomieszkiwali kątem u różnych znajomych, LeBron opuszczał szkołę i nieraz cierpiał przez głód, aż wreszcie dobrze zapowiadającego się sportowca – grał w koszykówkę i futbol amerykański – wziął do domu jeden z trenerów.

LeBron i Savannah poznali się w liceum i poza Bronnym mają jeszcze dwoje dzieci – Bryce’a, który ma 17 lat i też gra w koszykówkę (obecnie jest w liceum) i dziewięcioletnią Zhuri. Dzieci zawsze mogą na niego liczyć. Tata pojawiał się na meczach Bronny’ego wśród innych rodziców, ściągając na siebie uwagę wszystkich w hali. Prawie wszędzie tam, gdzie media łapią LeBrona na pozaboiskowych aktywnościach – w kinie, parku czy centrum handlowym – jest z rodziną. Nazywa ich „James Gang”. Zarazem stara się jednak chronić ich prywatność na tyle, na ile to możliwe. Sam podkreślał wielokrotnie, że rodzina jest dla niego najważniejsza, ważniejsza od koszykówki.

Byli z Savannah nastolatkami, kiedy urodził się pierworodny syn. Nazwali go LeBron James Jr., ale od początku wszyscy zwracali się do niego Bronny. Gdy miał dziesięć lat, tata opowiadał dziennikarzom, że „uwielbia grać w koszykówkę i w gry wideo oraz odrabiać lekcje i tylko to się liczy”. Kiedy pojawiały się głosy, że już próbują rekrutować go przedstawiciele college’ów, LeBron zapewniał, że jego syn „będzie dzieckiem tak długo, jak to tylko możliwe”.

Uczył się w Sierra Canyon High School w Los Angeles, a kiedy zdecydował się na studia, ojciec nie krył dumy z pierwszego reprezentanta familii na uniwersytecie (sam LeBron został wybrany do NBA prosto ze szkoły średniej). – Gratuluję mojemu synowi kolejnej podróży i wyboru świetnej uczelni. Jestem z niego dumny. To niesamowita sprawa. Oczywiście jego tata nie chodził do szkoły, mama nie poszła na studia. USC ma świetnego dzieciaka. Jest tam, żeby grać w koszykówkę, ale będą bardzo zaskoczeni, jakim wspaniałym jest dzieckiem – zapewniał. A chłopak ponoć faktycznie pozostał skromny i kulturalny. Wszystko szło zgodnie z planem aż do dramatycznego zdarzenia sprzed niespełna roku. Dziś wygląda na to, że tamten epizod pozostanie tylko koszmarnym wspomnieniem.

Odziedziczył rzut za trzy

Golden State Warriors w 2009 r. wybrali w drafcie z numerem siódmym Stephena Curry’ego, gdy fani NBA wciąż dobrze pamiętali jego ojca. Dell Curry był solidnym zawodnikiem, choć nie gwiazdą. Zapewne niewielu przewidywało, że jego syn – mimo wysokiego numeru w drafcie – zostanie idolem, koszykarzem uznawanym dziś za najlepszego rzucającego w historii NBA, i poprowadzi klub z Oakland – a potem San Francisco – do czterech tytułów mistrzowskich.

Stephen nie od razu objawił talent, jego pierwsze sezony w NBA nie były oszałamiające. Nawet fizycznie nie wyglądał na gotowego, bo niewiele się zmienił od liceum, a autor jego biografii stwierdził malowniczo, iż prezentował się jak „dziecko przebrane w strój koszykarza z okazji Halloween”. Nic dziwnego, że później przylgnęło do niego określenie „zabójca o twarzy dziecka”.

Curry w ósmej klasie, gdy jako 12-latek chodził do szkoły w Toronto (jego ojciec reprezentował wtedy Toronto Raptors), grał jednocześnie w halowego hokeja, piłkę nożną, siatkówkę oraz koszykówkę. Miał się od kogo uczyć i gdy tylko była taka możliwość, towarzyszył tacie w treningach lub na przedmeczowej rozgrzewce, a podczas meczów razem z bratem Sethem (też zrobił karierę w NBA, choć mniej imponującą) ćwiczył na salce obok głównego parkietu. Na zdjęciach z tamtych czasów mały dzieciak drybluje obok rozgrzewających się koszykarzy. Dopiero po pierwszym roku szkoły średniej w Charlotte ojciec zapytał syna, czy poważnie traktuje koszykówkę. Do tej pory Dell Curry podchodził do tego raczej z rezerwą. Po usłyszeniu twierdzącej odpowiedzi wziął się więc za ostre trenowanie.

Dell został wybrany w drafcie z numerem 15. przez Utah Jazz. Po roku przeniósł się do Cleveland i w nieodległym Akron urodził się Stephen (w tym samym szpitalu cztery lata wcześniej na świat przyszedł LeBron James, poród odbierał ten sam lekarz). Potem jego ojciec zmienił drużynę na Hornets. W Charlotte czuli się z żoną bardzo dobrze – oboje pochodzili wszak z niedaleka, z północnej Wirginii. W drużynie też szło mu dobrze. Zdobywał średnio po kilkanaście punktów na mecz, dał się poznać jako świetny strzelec za trzy punkty, a do zespołu wkrótce dołączyli zawodnicy, którzy zyskali status gwiazd: Alonzo Mourning i Larry Johnson. Dell natomiast w sezonie 1993/1994 zdobył nagrodę dla najlepszego rezerwowego w lidze.

W sumie podczas 16 lat gry na parkietach NBA trafił ponad 1200 rzutów za trzy. „Każdy, kto widział kiedykolwiek, jak gra – czy to w trakcie trwania jego kariery, czy potem na filmikach – może zidentyfikować korzenie stylu Stephena. Kiedy widzimy, jak rzuty ojca idealnie trafiają do kosza, mamy wrażenie, że młody Curry był skazany na to, by stać się najlepszym strzelcem w historii NBA. To Dell uformował rzut za trzy punkty, który odmienił NBA” – pisze autor książki „Stephen Curry. Potrójne oblicze”. Syn wprowadził rzuty za trzy punkty na inny poziom. Był czołowym sprawcą rewolucji w grze, która dokonała się na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat i wywróciła dotychczasowy system, w którym „trójki” były rzadko stosowaną sztuczką. Dziś są najważniejszą częścią koszykówki, a Stephen trafiał i wciąż trafia seryjnie, jakby nie sprawiało mu to żadnej trudności. Czasami można odnieść wrażenie, że im dalej stoi, tym lepiej. Kibice często przychodzą na mecze wcześniej, żeby zobaczyć jego rzuty z najdalszych odległości podczas rozgrzewki.

Jego ojciec zakończył karierę w 2002 roku. Rodzina przeniosła się z powrotem do Charlotte, bo tam państwo Curry czuli się najlepiej. Stephen, tak jak ojciec, jest małomówny i życzliwy. Nie odmawia autografów, chętnie udziela się w akcjach charytatywnych. Sporo odziedziczył też po mamie, która była świetną siatkarką, ale zarzuciła karierę, by poświęcić się życiu rodzinnemu. To ona jest nieustępliwa, twarda i ma swój charakterek, ale pozostaje też bardzo religijna – podobnie jak Stephen. To ona zostawała w domu z dziećmi, kiedy jej mąż podróżował po całych Stanach Zjednoczonych na rozgrywane niemal bez przerwy mecze. Sama otworzyła chrześcijańską szkołę Montessori, której pierwszymi uczniami były jej dzieci.

Czytaj więcej

Ja Morant macha bronią. NBA i Ameryka mają problem

Być numerem jeden

Historia Kobe Bryanta jest doskonale znana – w przeciwieństwie do jego ojca. Joe „Jellybean” Bryant dorastał w Filadelfii. Był wychowankiem ulicy, gdzie sześć dni w tygodniu spędzał na graniu w koszykówkę. Jeden musiał poświęcić na kościół, do czego zmuszała go babcia. Ulice Filadelfii nie były spokojnym miejscem do życia, bo w mieście działało wtedy 106 gangów, które werbowały kolejnych członków spośród młodocianych mieszkańców miasta. Całkiem prawdopodobne, że koszykówka uratowała Joego Bryanta i gra w jednej z miejskich drużyn dawała ochronę przed półświatkiem. Mierzył aż 205 cm, był chudy jak patyk, ale nie został tylko zawodnikiem podkoszowym, jak inni gracze o podobnych warunkach. Mógł grać na wszystkich pozycjach. Potrafił nie tylko dominować pod koszem, ale też rozgrywać, bo świetnie panował nad piłką. Dziś nie jest to już takie nadzwyczajne, ale w tamtych czasach stanowiło ewenement.

Został wybrany w drafcie NBA z numerem 14. przez Golden State Warriors, ale nigdy tam nie zagrał. Ku radości rodziny pozostał w Filadelfii, żeby występować dla miejscowych 76ers. Zderzenie z zawodową ligą okazało się bolesne. Ulubieniec miejscowych grał mało, większość czasu spędzał na ławce. Nie spodziewał się tego, był więc sfrustrowany. Mimo wszystko wierzył, że kariera, którą mu wróżono, jeszcze będzie jego udziałem. Któregoś wieczoru zażył kokainę – wtedy była wśród koszykarzy NBA powszechna – wsiadł w swojego datsuna 280Z, nie zatrzymał się na żądanie policji, a ucieczkę zakończył na barierkach. Zaczął uciekać, ale dopadł go policjant. Sądził wówczas, że jego kariera dobiegła końca i czeka go więzienie, ale upiekło mu się – magia koszykarza NBA najwyraźniej zadziałała.

Dwa lata później, w 1978 r., do dwóch córek państwa Bryant, które były już na świecie, dołączył syn. Rodzice nadali mu imię Kobe – podobno dlatego, że w czasie, kiedy Pam była w ciąży, zjedli wyjątkowo smaczną wołowinę w japońskiej restauracji. Widać obojgu nie brakowało fantazji, choć mocno się różnili: on obdarzał wszystkich szerokim uśmiechem i ciągle żartował, ona – jak odnotował autor biografii syna – bywała lodowata. Od kogo Kobe, który wychowywał się w filadelfijskiej hali Spectrum, wziął więcej? „Jeśli chodzi o poziom mojego entuzjazmu do gry, miłość do koszykówki, przypominam ojca. Ale na parkiecie jestem podobny do mamy. Bo ona jest bardziej jak pitbull” – mówił Kobe.

Joe Bryant spędził w Filadelfii cztery nieudane lata. Potem trafił do San Diego Clippers. Za miedzą, w drużynie Lakers, właśnie gwiazdą zostawał Magic Johnson. Trener Bryanta, pytany wiele lat później o to, czy Joe mógł być taki jak Magic, zaprzeczył. „Kiedy mówimy o Magicu, to jednak mówimy o jednym z najlepszych koszykarzy w historii. Joemu z pewnością daleko było do takiego poziomu”. Roland Lazenby, autor biografii Kobego, konstatuje: „Nigdy numerem jeden – to zdanie prześladowało Joe Bryanta przez całą karierę, ale to również ono motywowało jego syna, który pragnął, żeby w jego przypadku było odwrotnie.” – Chcę być numerem 1 – mówił Kobe Bryant od początku swojej przygody z koszykówką.

Jego ojciec odrodził się dopiero we Włoszech, do wyjazdu namówił go przyjaciel. Zdobywał ponad 30 punktów w każdym meczu, był gwiazdą, a kibice śpiewali o nim piosenki. Jerry West, kiedyś wybitny koszykarz, a potem budowniczy sukcesów Los Angeles Lakers i człowiek, którego sylwetka widnieje w logo NBA, powiedział potem, że Joe zmarnował karierę. Możliwe, że największy wpływ miała na to łatka zabawnego faceta i szalonego koszykarza, który – kiedy tylko może – podaje za plecami albo popisuje się inaczej. Taki był Joe Bryant.

Czytaj więcej

Brittney Griner – długa droga z rosyjskiego więzienia na koszykarskie parkiety

Kobe, choć też okazał się showmanem (nawet jego biografia nosi właśnie taki tytuł), był inny. „Kiedy grał, zawsze był poważny. Zero uśmiechu. Był bardzo zdeterminowany” – wspominał kolega, który grał z nim we Włoszech, kiedy byli chłopcami. Chciał zawsze wygrywać, był dużo lepszy od rówieśników, a nawet starszych graczy i wielu podejrzewa, że to właśnie w tym tkwiły korzenie jego lekceważenia słabszych partnerów z drużyny, które potem okazywał podczas w NBA. Od małego był skoncentrowany na koszykówce – choć ćwiczył też karate i balet – a kiedy nie grał, oglądał kasety z akcjami najlepszych zawodników NBA. Szczegółowo analizował grę poszczególnych graczy, szczególnie Magica Johnsona. Kiedy tata miał czas, robili to razem. Przez wiele lat Kobe był z rodzicami blisko, aż nagle całkowicie zerwał kontakt – podobno dlatego, że nie zaakceptowali wybranki serca, która została jego żoną.

Sportowa historia rodziny Bryantów powinna trwać: wielki talent do koszykówki przejawiała też bowiem córka Koby’ego Gianna, nazywana Gigi. Miała plany: najpierw Uniwersytet Connecticut, a potem WNBA. Zginęła z ojcem i siedmioma innymi osobami w katastrofie śmigłowca, który rozbił się cztery lata temu w kalifornijskim Calabasas. Miała 13 lat.

Kobe Bryant i Stephen Curry, synowie koszykarzy NBA, zrobili kariery i zostali gwiazdami. Bronny chce pozostać sobą i pisać własną historię, ale dziennikarze i kibice zawsze będą widzieć w nim syna sławnego ojca. Jak sobie z tym poradzi? Na razie eksperci przewidują, że zostanie wybrany w drugiej rundzie draftu, gdzieś około 50. numeru.

Autor jest dziennikarzem „Kroniki Beskidzkiej”

Bronny James jeszcze niedawno mógł zakończyć przygodę ze sportem, a dziś jest blisko NBA

Bronny James jeszcze niedawno mógł zakończyć przygodę ze sportem, a dziś jest blisko NBA

Ezra Shaw/Getty Images/AFP

Wczoraj podczas treningu Bronny James doznał zatrzymania akcji serca. Sztab medyczny odpowiednio się nim zajął i zabrał go do szpitala. Obecnie jest w stanie stabilnym, opuścił oddział intensywnej terapii. Prosimy o uszanowanie prywatności rodziny Jamesów. Będziemy informować media, gdy pojawią się nowe informacje w tej sprawie. LeBron i Savannah chcieliby publicznie wyrazić głębokie podziękowania i podziw wobec sztabu medycznego i atletycznego USC [University of Southern California – red.] za ich wspaniałą pracę i oddanie dla bezpieczeństwa zawodników” – tak brzmiał pierwszy komunikat po dramatycznym wydarzeniu z udziałem najstarszego syna LeBrona 24 lipca ubiegłego roku.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku