Są też obrazy z matkami – „Matki, Anty-faszystki”, których tytuł może dziś nam kojarzyć się z socrealizmem (jest też na wystawie „Fajrant w Nowej Hucie”), oraz „Uwaga, nadchodzi! Nalot”, na którym matka leżąca do tej pory spokojnie z dwójką maluchów zaniepokojona podnosi wzrok w stronę nieba. Jest również „Męczeństwo matek”. I ujęcia najbardziej intymne – żony malarza Teresy, z którą po ślubie zdążył przeżyć ledwie cztery lata, miał z nią trójkę dzieci. Oglądamy opiekę na pierworodnym synem Kitkiem oraz Teresę na plaży w pozie kojarzonej z Wenus.
Największe zaskoczenie wywołują prace, które ujawniają poczucie humoru, ironię, a nawet szyderstwo powiązane z groteską. To „Komediant”, a nieopodal świdrującego nas wzrokiem zwierzęcego bohatera pracy „Koń by się uśmiał” oglądamy „Krowę na platformie”. Można ją odnieść do socrealistycznych haseł o mechanizacji rolnictwa, bo koń zaprzęgnięty do platformy, mający ciągnąć byka patrzącego w przeciwną stronę – robi wrażenie ezopowej satyry, co ciekawe w przypadku malarza oskarżanego o zainfekowanie socrealizmem. A już nie tylko koń by się uśmiał na widok akwareli „Pan Prezydent”, pokazującej powierzchowność gestów najwyższego oficjela w państwie wobec szeregu żołnierzy. Kafkowski charakter ma „Kulawy”: idący o lasce, w czarnych okularach – może i niewidomy, ma przed sobą coraz większe schody i zero szans, żeby się nie przewrócić.
Nad wszystkim unosi się jednak cień śmierci – łączący tematy, okresy malarskie i formy. To czaszki, nagrobki czy hiperboliczny „Obraz na temat okropności wojennych, (Ryby bez głów)” oraz „Cień Hiroszimy”, a także „Człowiek rozdarty I” z ciętymi ranami.
Pisze o tym w „Exhibiting”, w eseju „Moje »depresje« Andrzeja Wróblewskiego”, Mira Marcinów, nawiązując do „Pamiętnika samobójcy” malarza. Podejmuje wątki choroby padaczkowej i coraz częściej podnoszonej kwestii depresji, jakiej ślady znajdujemy w obrazach i zapiskach malarza. „Andrzej Wróblewski malarz który wyszedł / w białą okolicę śniegu i nie wrócił” – jak poetycko o jego śmierci pisał Tadeusz Śliwiak – bywa też podejrzewany o samobójstwo. Wersja oficjalna mówi, że w Tatrach, 23 marca 1957 r., artysta w wieku 29 lat najprawdopodobniej zasłabł i upadł podczas napadu padaczkowego, w wyniku którego zmarł na hipotermię.
Mira Marcinów przypomina, że tytuły obrazów związane z rozdarciem nadała pośmiertnie matka Krystyna. Jak nazwałby swój stan artysta?
Martin Pollack i Adam Boniecki. Dwa ważne komentarze do Wróblewskiego
Nie da się ukryć, że naznaczenie wojną łączy wystawę Wróblewskiego z tymi prezentacjami w Wenecji, które za najważniejszy temat uznają wojną w Ukrainie – w narodowych ekspozycjach Polski i Ukrainy czy Fundacji Pinczuka, ukraińskiego oligarchy.
W „Exhibiting” otrzymujemy dwa ważne komentarze. Wybitny austriacki pisarz Martin Pollack w autobiograficznym „Szkicu do rozstrzelań” przypomina, jak będąc austriackim studentem na polonistyce w Warszawie, nie znając jeszcze przeszłości swojego ojca, zetknął się z obrazami Wróblewskiego w Muzeum Narodowym w 1968 r. Pokazał mu je Wolf Wasner i wpisał w tradycje „Okropności wojny” Goi. „Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem prace z cyklu »Rozstrzelania«, nie wiedziałem jeszcze, że mój rodzony ojciec, Gerhard Bast, wysoki rangą urzędnik Gestapo i sturmbannführer SS, a także dowódca Sonderkommando grupy interwencyjnej w 1944 r. brał wraz ze swymi ludźmi udział w tłumieniu Powstania Warszawskiego. Uczestniczył również w egzekucjach”.
I przeciwstawna perspektywa księdza Adama Bonieckiego, który w tekście „Rozstrzelanie z chłopczykiem” napisał: „Na serię »Rozstrzelań« nie potrafię patrzeć tak, jak na inne prace Andrzeja Wróblewskiego. »Rozstrzelanie z chłopczykiem«, (»Rozstrzelanie V«) jest mi bliskie dlatego, że w chłopczyku żywym (może to jednak cień – a więc nieżyjącym, bo nieżyjący u Wróblewskiego są błękitni) rozpoznaję siebie. Rozstrzelanie mam wpisane w podświadomość. Rozstrzelanie z całym ładunkiem grozy przekraczającej ludzką wytrzymałość”.
Ojciec Bonieckiego uniknął rzezi w Katyniu, przebrany w mundur szeregowca. Wpadł jednak w ręce Gestapo. „Ojciec został zabity w wyniku egzekucji, podczas której Niemcy rozstrzelali dwieście pięćdziesiąt osób (…). Miałem wtedy prawie dziesięć lat i wiedziałem, że rozstrzelanie oznacza, że on nie żyje (…) Rozumiałem, a jednocześnie nie byłem w stanie objąć umysłem tego, że ktoś jest obecny, bardzo intensywnie jest i po kilku dniach już nie jest, nie istnieje. Że można tak sobie jednym strzałem unicestwić czyjeś istnienie, serdeczność, mądrość, wszystko… I samo rozstrzelanie. Całe tygodnie, noc w noc, śniłem rozstrzelanie. W tych snach rozstrzeliwano mnie. To było jednocześnie jego rozstrzelanie. Ja byłem nim i jednocześnie byłem sobą. Noc w noc przeżywałem potworny strach człowieka prowadzonego na egzekucję i potem oczekiwanie na strzał. O tych snach nikomu nie mówiłem, ale coś musiało być widać, musiałem zachowywać się jak chory, pamiętam skoro, jak pamiętam, miałem stan podgorączkowy. W końcu mama zaprowadziła mnie do sławnego doktora Stankiewicza na Kopernika. Żadnej choroby nie znalazł”.
Ale to przecież nie znaczy, że świat wciąż nie choruje na wojnę.
„Exhibiting” jest zresztą zbiorem wielu tekstów poszerzających nasz odbiór Wróblewskiego. A już niedługo wystawa z dziełami artysty w Sybinie w Rumunii.