Przeciw wykastrowanym powieścidłom

Kiedy rozmawiam z tłumaczką Anną Wasilewską o tym, co po sukcesie „Wojny” Louisa-Ferdinanda Céline’a trzeba jeszcze przetłumaczyć z jego dorobku, przychodzi news, ze PIW kupił prawa do wielkich powieści „Nord” i „Rigodon”.

Publikacja: 02.05.2024 17:00

Louis-Ferdinand Céline (1894–1961) Lipnitzki/Roger Viollet/Getty Images

Louis-Ferdinand Céline (1894–1961) Lipnitzki/Roger Viollet/Getty Images

Foto: Lipnitzki

"Wojna” to jedna z niewydanych książek, która dopiero w 2021 r. odnalazła się w rękopisie wraz z archiwum Céline’a po zaginięciu w 1944 roku. Poruszenie było wielkie, również dlatego, że za rękopis „Podróży do kresu nocy” zapłacono 1,8 mln euro, i to kilkanaście lat temu, zaś „Wojna” jest ewidentnie brakującym ogniwem fabuły „Podróży do kresu nocy”. To część opowieści, której brakowało. Alter ego pisarza jest na froncie i nagle pojawia się w Paryżu.

Oczekiwanie na premierę było ogromne, również dlatego, że autor uważany jest za najbardziej wpływowego francuskiego pisarza XX wieku – razem z Marcelem Proustem, ale w radykalnej kontrze do niego. Céline (1894–1961) był bowiem propagatorem odnowy literatury francuskiej w zgodzie z żywiołem języka mówionego. Zafascynował swoim pomysłem takich późniejszych gigantów, jak Henry Miller, Jack Kerouac, Jean Genet, Samuel Beckett, Philip Roth, Jean-Paul Sartre, Thomas Bernhard. Ale także naszego Witolda Gombrowicza. O tym jednak później.

„Wojna” miała francuską prapremierę w maju 2022 r. W Polsce wydał ją w przekładzie Anny Wasilewskiej Państwowy Instytut Wydawniczy. Niemal skandowane zdania, eksplodują jak bomby, których Céline padł ofiarą 27 października 1914 r. na froncie w Belgii, ranny w głowę i ramię. W głowie świstało mu do końca życia, a sądząc po karalnych czynach i poglądach, sporo też się mogło w niej poprzestawiać. Pisał jednak wściekle interesująco, opisując bagno i krew masowego zabijania, absurdy armii na froncie, seksualną orgię w wojskowym lazarecie i poza nim, rozpisaną na miłość francuską pielęgniarek, festiwal onanizmu pod kołdrami hospitalizowanych i wypady do miasta na spotkania z prostytutkami. Ot, podszewka wojny.

Celine, który zarówno na wojnę, jak i na akcję zwiadowczą, kiedy został ciężko ranny, poszedł na ochotnika, po tym, co zobaczył na froncie tak pisał w „Śmierci na kredyt”: „porywy serca stały się dla mnie czymś wielce nieprzyjemnym. Wolałem po prostu raczej odruchy lub może raczej ruchy ciała. Okropnie trzeba się wystrzegać serca, nauczono mnie tego i to jak skutecznie! Tam na wojnie”.

Czytaj więcej

Jerzy Grzegorzewski powraca jak Odys, wciąż inspiruje

Kolaborant III Rzeszy

Bardzo się cieszę, że w niełatwej sytuacji na rynku pierwsze wydanie „Wojny” Céline’a spotkało się z wyjątkowym odzewem, licznymi recenzjami i komentarzami – mówi „Plusowi Minusowi” Anna Wasilewska, tłumaczka książki. – W „Wojnie”, która została odnaleziona bez pierwszych dziewięciu rozdziałów, wątki ściśle autobiograficzne, podobnie jak w innych jego książkach przechodzą w autobiograficzną fantasmagorię. Także w drugiej zaginionej – Céline rozgłaszał, że skradzionej, i niedawno odnalezionej powieści „Londres”. „Londyn” ma się ukazać w 2025 r. nakładem PIW, już nie w moim przekładzie.

Jak dodaje Anna Wasilewska, w następnej kolejności godne przeczytania są dwie niewydane dotąd w Polsce części tzw. trylogii niemieckiej – „Nord” (1960) i „Rigodon” (1969). To absolutny kanon. Céline bezlitośnie sportretował środowisko rządu Vichy i jego współpracowników, czyli francuskich kolaborantów III Rzeszy, do których sam się zaliczał. Opisał swoją ucieczkę z Francji przed aliantami, kilka miesięcy spędzonych w zamku Sigmaringen, siedzibie Hohenzolernów, a także podróż przez bombardowane Niemcy do Danii, gdzie był internowany jeszcze przez kilka lat po wojnie.

W Polsce do tej pory ukazał się jedynie pierwszy tom: „Z zamku do zamku” z 1957 r. (w tłumaczeniu Oskara Hedemanna, nakładem Czułego Barbarzyńcy), rozgrywający się głównie w Sigmaringen. Wkrótce po rozmowie z Anną Wasilewską 24 kwietnia, otrzymałem od niej smsa pod hasłem „Wiadomość z ostatniej chwili”, informującego, że PIW kupił prawa do wydania „Nord” i „Rigodon”.

– Ta trylogia, o czym mogli przekonać się już czytelnicy „Z zamku do zamku”, jest ciekawa również ze względu na wyjątkowy, „nieliteracki” styl i język Céline’a, mówiony, oparty na kolokwializmach i krótkich zdaniach, właściwie wykrzyczanych, bardzo ekspresyjnych, opatrzonych charakterystycznymi wielokropkami – mówi Anna Wasilewska. – Tego języka nie poznamy jeszcze w pierwszych, znanych w Polsce, powieściach, „Podróży do kresy nocy” z 1932 r. i „Śmierci na kredyt” z 1936 r. Pisarz wykreował ostatecznie swój styl, pracując nad książką „Guignol’s band” (wydaną w 1944 r.), również nieprzełożoną na polski. Druga część pt. „Le Pont de Londres: Guignol’s band II” ukazała się pośmiertnie w 1964 r. Czekać na polskie tłumaczenie „Londynu” warto, ponieważ pojawiają się tam wątki, przetworzone potem i rozwinięte właśnie w „Guignol’s band” i w „Le Pont des Londres”.

Przekładu „Londynu” mają dokonać Rene Koelblen i Stanisław Waszak, znani m.in. z tłumaczenia „Zniknięć” Georges’a Pereca, za który otrzymali Nagrodę Translatorską im. Tadeusza Boya-Żeleńskiego, przyznawaną przez prezydenta Gdańska. Prace nad przekładem „Londynu” mają się zacząć w czerwcu, można się nastawić na dłuższą lekturę, tom liczy bowiem ponad 500 stron.

O sprawie odnalezienia archiwów Céline’a na łamach „Plusa Minusa” w artykule „Pisarz, który bulwersuje po śmierci” (11–12 września 2021) jako pierwszy pisał Oskar Hedemann, który dla wydawnictwa Czuły Barbarzyńca przygotował też nowe tłumaczenie „Podróży do kresu nocy”. Relacjonował wydarzenia opisane przez krytyka teatralnego Jean-Pierre’a Thibaudata, o których opowiedział on na łamach „Le Monde” z 4 sierpnia 2021 r.: „Wiele lat temu zadzwonił do mnie czytelnik »Libération« i powiedział, że chce mi przekazać jakieś dokumenty, które należały do Louisa-Ferdinanda Céline’a. Przez chwilę myślę, że to jakieś oszustwo. Nigdy nie wiadomo. Umawiamy się na spotkanie. Wyznaczonego dnia przybywa z ogromnymi torbami, w których znajdują się ręcznie zapisane kartki. Były napisane pismem Louisa-Ferdinanda Céline’a. A co z wdową po nim, Lucette? – pytam. Ale on nie chce słyszeć o rodzinie Céline’a, prawdopodobnie z powodów politycznych lub z powodu antysemityzmu pisarza. Spotkanie nie trwa długo. Ani przez chwilę nie ma mowy o pieniądzach. Przekazuje mi te dwie walizki papierów pod jednym wszakże warunkiem: nie mogę upublicznić ich przed śmiercią Lucette Destouches, bo mój rozmówca, mając lewicowe poglądy, nie chce, aby Lucette »się wzbogaciła« – wyjaśnia”.

Jak relacjonował potem Thibaudat, w torbach były tysiące stron, w okropnym nieładzie, toteż zajęło mu kilka miesięcy, żeby to wszystko uporządkować. Kontynuuje: „Przez wiele lat żyłem, pracując zrywami, nad tym niesamowitym zbiorem. Robiłem to w największej tajemnicy. Całymi nocami zgłębiałem, odszyfrowywałem setki stron, koncentrując się na tekstach niepublikowanych, żywiąc się całą literaturą Céline’a, stając się też niejako z konieczności jego uczniem. Byłem zafascynowany, oczarowany, jakby odurzony. (…) Czasem bałem się, że mój dom się spali i że wszystko pójdzie z dymem”.

Thibaudat miał naprawdę dużo czasu na swoje tajne prace, ponieważ Lucette Destouches, wdowa po pisarzu, żyła, tu trzeba użyć wielokropka lubianego przez Celine’a… aż 107 lat! Dopiero wtedy, w listopadzie 2019 r., posiadacz archiwum z pomocą adwokata skontaktował się ze spadkobiercami praw autorskich, Véronique Robert-Chovin, uczennicą Lucette, i mecenasem François Gibaultem. Thibaudat miał pecha: nie dość, że spadkobiercy nie powierzyli mu udziału w pracach nad edycjami dzieł, które rozpoczął, to jeszcze nasłali na niego policjantów z OCBC (centralne biuro do walki z nielegalnym handlem dóbr kultury), oskarżyli o paserstwo i ukrywanie skradzionego archiwum. Dramat.

Wtedy wciąż niewyjaśniona była tajemnica, co przez dekady działo się z archiwami Céline’a. Trzeba wrócić do wydarzeń w czerwcu 1944 r., kiedy po wylądowaniu aliantów w Normandii, Céline uciekał z Paryża, z wynajętego mieszkania przy rue Girardon na Montmartrze. Zostawił tam rękopisy „Wojny”, „Londynu”, „Woli króla Krogolda”, korespondencję, antysemickie „dossier żydowskie”. Zabrał ze sobą jedynie niedokończony rękopis powieści „Guignol’s band”.

Bezcenna „Literatura na Świecie”

Jego wersja przedstawiona w powieści „Z zamku do zamku” (przekład Oskara Hedemanna) brzmiała tak: „Pozbierali, każdy po trochu, moje rękopisy, jakieś notatki, bruliony, inne papierzyska wtedy, gdy plądrowano moją chałupę... a walało się to po kątach, na schodach, w śmieciach... ale wiedzieli, że kiedy odwalę kitę, fatalny moment, wszystko to nabierze natychmiast wartości!... Bylebym tylko jak najszybciej wykorkował!... Wiem przecież dokładnie, z czego mnie obłupili, listę mam cały czas w mojej łepetynie... »Casse-Pipe«... »Baśń o królu Krogoldzie«... i jeszcze dwa, trzy inne teksty... Nie, one nie zginęły tak całkiem dla potomności! Wiem o tym...”.

Przez dłuższy czas podejrzewano o przywłaszczenie archiwum Oscara Rosembly, który po wyzwoleniu Paryża, podając się za bojownika francuskiego Ruchu Oporu, plądrował mieszkania znanych powszechnie kolaborantów, za co niedługo potem skazano go na sześć miesięcy więzienia. Rosembly miał żydowskie korzenie, przyjaźnił się z Céline’em, ten zaś, choć publicznie głosił antysemickie poglądy, zlecił Oscarowi prowadzenie księgowości, kiedy zaś Niemcy weszli do Paryża, księgowy poprosił pisarza o przechowanie go. Jak wspomina Hedemann, w kilku utworach Céline’a Oscar występuje jako Alex, Żyd Aleksander albo jako Oscar. Potem w historii pojawia się córka Rosembly’ego, która mamiła poszukiwaczy archiwów pisarza pogłoskami, że ojciec miał domek na Korsyce, w którym przechowywał jakieś papiery. W wyjaśnieniu losu rękopisów Céline’a ten trop okazał się jednak ślepy. Na szczęście niejedyny. Stopniowe odkrywanie prawdy opisała Anna Wasilewska w „Literaturze na Świecie” (numer 09–10/2023) w publikacji zatytułowanej „Nie do końca tak (wokół »Wojny« Céline’a)”.

To prawdziwa groteska. Po wyzwoleniu Paryża francuski Ruch Oporu zarekwirował mieszkanie Céline’a, zaś w 1946 roku zamieszkał w nim jeden z czołowych bojowników Résistance, Yvon Morandat, związany później z gabinetem Charlesa de Gaulle’a, sekretarz stanu w ministerstwie spraw społecznych w rządzie Georgesa Pompidou. W filmie o wyzwoleniu Paryża „Czy Paryż płonie?” Morandata zagrał Jean-Paul Belmondo. Śledząc następujące potem perturbacje, sporo dowiadujemy się o charakterze Céline’a, którego, gdy przebywał w Danii, Morandat swoimi kanałami powiadomił, „że będzie mógł odzyskać oddane do depozytu meble ze swojego mieszkania po opłaceniu rachunku za ich przechowanie. Morandat ponowił tę propozycję w roku 1951, wyrażając chęć zwrócenia Céline’owi pozostawionych dokumentów i papierów” – przypomina Anna Wasilewska.

A oto co napisał Céline w 1950 r. do pośrednika: „Proszę podziękować Morandatowi. Są tam same bruliony, ukończone rękopisy sprzątnęli już czyściciele!”. To nie wszystko. W jednym z listów Céline pisze do Morandata: „Jest z pana smrodliwy gaullistowski wypierdek”. Zaś po powrocie do Francji Céline odmawia wniesienia opłaty za depozyt.

Jaki był finał? „Meble zostały sprzedane; rękopisy i dokumenty Morandat umieścił w drewnianej skrzyni. Po przeprowadzce jego rodziny do Neuilly skrzynia trafia do piwnicy i zostaje zapomniana. Morandat umiera w roku 1972. Mija dziesięć lat. W kwietniu 1982 r. jedna z jego córek, Caroline, schodzi do piwnicy, żeby odszukać kołyskę dla dziecka, i znajduje skrzynię. Yvon Morandat nie tylko niczego nie ukradł ani nie zniszczył, ale wszystko przechował i ocalił” – pisze Anna Wasilewska w „Literaturze na Świecie”. Resztę już znamy. Biblią czytelników Céline’a pozostaje niedostępny już numer „Literatury na Świecie” z grudnia 1990 roku. Jego współautorka Anna Wasilewska mówi: – Znalazło się w nim dużo ciekawych tekstów, m.in. dwa wywiady z pisarzem, „Listy do Miltona Hindusa”, „Rozmowy z Profesorem Y”, przełożony przez Oskara Hedemanna jedyny nieantysemicki pamflet napisany po powrocie z ZSSR, „Mea culpa”. To znakomity tekst. Céline bodaj jako jedyny francuski pisarz nie miał złudzeń co do ustroju radzieckiego i wszystko, co widział w ZSSR, opisał bez taryfy ulgowej. Na wznowienie pamfletów antysemickich nie zgadzał się – pewnie dlatego, że po wojnie obciążały go, nie przynosiły chluby, szkodziły. Tak jak antysemicka sztuka „L’eglise”, która nie odniosła sukcesu, za co również odpowiedzialnością obciążał wrogi sobie żydowski spisek.

Czytaj więcej

Ona i on. Inne geografie. Inne historie

Liczy się tylko styl

Anna Wasilewska podkreśla: – Wiedział, że ma oryginalny pomysł na literaturę, umiał się kreować, czuł siłę swojego geniuszu, ale był człowiekiem, którego trudno usprawiedliwić, na sumieniu zaś ma nie tylko antysemityzm werbalny, ale i wprowadzony w życie, zadenuncjował bowiem w czasie wojny kilku Żydów, co potwierdzają dokumenty. Napisał też donos na lekarza niearyjskiego pochodzenia, którego miejsce pracy chciał zająć. Po wojnie wybielał się, czuł się niewinny. Jego literacka autobiografia jest efektem mocnego przerysowania, upodobania do groteski i drapieżnej karykatury. Wiadomo, że pochodził z porządnej drobnomieszczańskiej rodziny, która miała wobec niego ambitne plany. Zapewniono mu wykształcenie, wysłano na naukę języka najpierw do Niemiec, potem do Anglii. Tymczasem każdy kto przeczytał „Wojnę”, może pomyśleć, że rodzice byli godni politowania i budzili w nim tylko obrzydzenie. A na pogrzebie ojca Céline płakał podobno jak dziecko. Tych zaś, których interesują wywiady z pisarzem, mogę odesłać do YouTube’a, gdzie są zapisy licznych rozmów, na które się chętnie zgadzał.

Z pewnością Céline w YouTubie jest łatwiej dostępny niż wspomniany numer „Literatury na Świecie”. Na fali zainteresowania pisarzem najpierw osiągał wysokie ceny na Allegro, a gdy stamtąd zniknął, zaczęły ginąć jego egzemplarze w bibliotekach. Na szczęście nie wszędzie.

Warto zwrócić uwagę na „Mea Culpa”, jest to bowiem tekst, który uzupełnia naszą wiedzę na temat „ruskiego miru”, równie bezwzględnie co „Listy z Rosji” markiza de Custine czy „Od białego caratu do czerwonego” Kucharzewskiego. Ponieważ nie wszyscy mają czas i ochotę ślęczeć w bibliotece, fragment pozwolę sobie zacytować: „To właśnie komunizm obnażył przed nami Człowieka – oto czym komunizm zachwyca i na czym polega jego olbrzymia siła. On uwolni człowieka od wszelkich »wykrętów«. Na przestrzeni wielu już dziesiątków lat Komunizm mydli nam oczy swoim cierpiętnictwem, dobrymi chęciami, złudzeniami… Stajemy się wówczas niepoprawnie marzycielscy… Aż trudno sobie wyobrazić, jak ten szuler potrafi nas omamić! Pozostanie to jego wielką tajemnicą. Zawsze dobrze utajony, zgięty nawet nie w pół, ale ćwierć, zamelinowany na swoim potężnym alibi. »Wyzysk słabszego«. Bez wątpienia… Męczennik zepsutego do cna systemu! Autentyczny Chrystus!”.

Jednak o komunizmie, o wojnie i sprawach społecznych pisało jednak wielu pisarzy. Dlatego najważniejsza pozostaje kwestia języka Céline’a, czyli jego forma wypowiedzi. To dlatego posłowie do „Wojny” Anna Wasilewska zatytułowała „LICZY SIĘ TYLKO STYL” (wielkimi literami!). I cytuje Céline’a: „Interesuje mnie tylko styl, tylko styl się liczy (…). Ale styl to rzadkość. Trafia się może jeden czy dwóch, góra trzech pisarzy na pokolenie, którzy wypracowują własny. Reszta to wyrobnicy, kopiści, bezmyślnie powielający zużyte frazy i zdania, produkujący bezwartościowe, nijakie historie. Świat jest pełen historii, wystarczy odwiedzić komisariat czy szpital. Tym, co się liczy, są doznania, emocje, towarzyszące każdemu doświadczeniu”.

Z kolei w posłowiu „Z zamku do zamku” Oskar Hedemann cytuje list Céline’a do Edmonda Jaloux z 1932 r.: „Chcę, aby odczuwano. A jest to niemożliwe, gdy stosujemy wytworny styl i język akademicki. Może on być narzędziem w relacjach, w dyskusjach, przy pisaniu listu do kuzynki, ale zawsze pozostanie sztuczny i skostniały. Nie jestem w stanie pisać powieści w klasycznym języku. Są to jedynie POMYSŁY na powieść, ale nigdy nie są to powieści (…). Nie ma w nich emocji. A tylko to się liczy. Język literacki jest martwy, tak samo martwy jak łacina”. Jedynym językiem żywym jest więc język mówiony.

A oto, co mówił w wywiadzie dla „Le Meilleur livre du Mois” pt. „Nie udało ci się Rabelais”. Warto go przeczytać również po to, by zorientować się, dlaczego Witold Gombrowicz, inspirując się ożywczą siłą gawędy szlacheckiej, był jednocześnie zafascynowany Céline’em, napisał recenzję „Podróży do kresu nocy”, a swoje powieści zaczynał frazą w stylu „Opowiem wam inną historię”, gdy „Podróż do kresu nocy” zaczyna się następująco: „A wszystko zaczęło się mniej więcej tak”.

Oddajmy głos Céline’owi w tłumaczeniu Oskara Hedemanna: „No, to jak, chcecie, żebym wam powiedział coś o Rabelais? (…) Otóż (…) z Rabelaisem, to jest tak, że mówi się zawsze nie to, co trzeba. Słyszymy zewsząd: »Rabelais – ojcem literatury francuskiej«. Potem pojawia się entuzjazm, lecą mowy pochwalne, i tak od Victora Hugo aż po Balzaka (…). Ojciec literatury francuskiej, no nieee! To nie tak… Bo tak naprawdę, to przecież Rabelais trafił kulą w płot. Tak… kulą w płot. Nie udało mu się”.

Céline przekonuje, że Rabelais chciał języka dla wszystkich, „języka prawdziwego”. „Pragnął demokratyzacji języka… to była prawdziwa batalia. Walczył z Sorboną, z doktorami. Sprzeciwiał się temu, co przyjęte, ustanowione: król, kościół, styl, ze wszystkim tym się nie zgadzał”. Ale Rabelais nie zwyciężył. „Wygrał Amyot – tłumacz Plutarcha: w ciągu stuleci, jakie nadeszły, miał on znacznie większe wzięcie aniżeli Rabelais (…) Rabelais usiłował przenieść język mówiony do języka pisanego: skończyło się klęską. Podczas gdy taki Amyot… ludzie chcą wciąż i wciąż tego Amyota i jego akademickiego stylu. Takie tam gówniane pisanie… przeraźliwie stetryczały język. (…) W efekcie, daje to kloakę misternie preperowanych zdań, wyszukanych zwrotów (…) aby broń Boże nie przerazić czytelników. Na tym właśnie polega klęska Rabelais’ego, taki zaś jest spadek po Amyocie. Prawdziwe szambo”. I dalej: „Rabelais naprawdę dążył do tego, aby język francuski był językiem bogatym, wspaniałym. Ale wszyscy inni wykastrowali ten języka tak, że stał się on całkiem płaski (…). Francuski nie jest językiem nadto artystycznym (…) nie ma poezji we Francji: wszystko jest zbyt kartezjańskie. I ma rację, rzecz jasna… Amyot – oto prekursor Kartezjusza. W taki sposób wszystko udało im się zarżnąć (…). Dziedzictwo po Amyocie, to wszystkie te wykastrowane powieścidła, które pojawiają się teraz w najlepszych wydawnictwach. Tysiące w ciągu roku. Ale takie powieści swobodnie mogę pisać z szybkością jednej na godzinę”. I pointa: „…w literaturze trzeba być nienagannym. I dlatego wstawia się dzisiaj wielokropek, jak tylko dzieje się coś istotnego. Potem zaś ciągnie się spokojnie dalej: „nazajutrz byli obydwoje zaproszeni na przyjęcie do księżnej”. Céline ten książęcy stolik z pewnością wywrócił. A po nim wywracali go wszyscy ci, którzy jego prozą się zachwycili.

P.S. Już po zamknięciu tekstu napisał do mnie Oskar Hedemann: „Kończę nowe tłumaczenie »Śmierci na kredyt« i pracuję nad biografią Celine'a. Przewiduję wydanie » Śmierci na kredyt« do końca roku, a biografii w połowie 2025 r. w Czułym Barbarzyńcy u Tomasza Brzozowskiego, który po 1937 r. jako pierwszy i długo jako jedyny wydawał teksty Celine'a”.

Czytaj więcej

Dwie wojny, dwaj wielcy pisarze, jeden wstręt. „Wojna” Céline'a i „Skóra” Malapartego

"Wojna” to jedna z niewydanych książek, która dopiero w 2021 r. odnalazła się w rękopisie wraz z archiwum Céline’a po zaginięciu w 1944 roku. Poruszenie było wielkie, również dlatego, że za rękopis „Podróży do kresu nocy” zapłacono 1,8 mln euro, i to kilkanaście lat temu, zaś „Wojna” jest ewidentnie brakującym ogniwem fabuły „Podróży do kresu nocy”. To część opowieści, której brakowało. Alter ego pisarza jest na froncie i nagle pojawia się w Paryżu.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi