Kolejny raz powołuję się na Wojciecha Młynarskiego. Powinnam może poszukać cytatów innego autora, ale nic nie poradzę na to, że od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie jego piosenka „Wojna zawsze jest bardzo blisko”. Może zdziwię teraz czytelników, ale od jakiegoś czasu trudno mi się z tą tezą zgodzić. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że im bliżej wojna się toczy, tym dalej jest od naszej świadomości, codziennych rozmów i myśli. Dlaczego? Bo człowiek ma „prawo do szczęścia”, czyli do korzystania z wolności, co jest zawarte i w artykułach konstytucji, i w prawach człowieka. Im bliżej więc toczy się wojna, tym bardziej zdajemy sobie sprawę z tego, że u nas wojny nie ma i póki ten stan rzeczy trwa, każdego dnia doceniamy ciszę naszego nieba.
Czytaj więcej
Czy ekologiczny ruch Ostatnie Pokolenie to tylko przejaw radykalnego aktywizmu czy też jest realną koniecznością? Warto przeanalizować kontrowersje wokół Ostatniego Pokolenia oraz możliwe scenariusze przyszłości
Mamy prawo odsuwać od siebie lęki, żyć w kontrze do oficjalnych przewidywań. Co z empatią? Teraz czas na cytat z Młynarskiego: „Jak bolesne szkło pod powieką, kaleczące źrenicę bystrą – wojna nigdy nie jest daleko, wojna zawsze jest bardzo blisko. Blisko skroni i blisko serca, blisko mózgu, blisko sumienia, blisko myśli, co mózg przewierca: Gdzie jest rada, gdy rady nie ma?”. To są właśnie słowa o podświadomej empatii, która towarzyszy każdemu wrażliwemu człowiekowi. A jak to jest w niepoetyckiej rzeczywistości? Wojnę widzimy na ekranie. Taka wojna nie ma zapachu, dym nie wchodzi w oczy, a ściana domu na nas nie spadnie. Taką wojnę można przełączyć na inny program.
Im bliżej więc toczy się wojna, tym bardziej zdajemy sobie sprawę z tego, że u nas wojny nie ma i póki ten stan rzeczy trwa, każdego dnia doceniamy ciszę naszego nieba.
W tym sensie słowa Młynarskiego nabierają nowego wymiaru. Wojna jest blisko sumienia właśnie dlatego, że ją od siebie odsuwamy. Być może, pisząc te słowa, piszę po prostu o sobie, a czytelnicy żyją inaczej, nie wypierając wojny z „serca i rozumu”. Może. Napiszę więc, jak wojna zbliżyła się do mnie, jak nie mogłam już zatrzeć jej w codziennych sprawach. Po prostu przyszła do mnie pani Wala. Jest Ukrainką, pracującą tu na swoją rodzinę, z różnymi powikłaniami jak operacja serca wnuczki, jak sprowadzanie kolejnych bratowych, synowych, nie zawsze chętnych do pracy. Pani Wala uwija się, jak może i gdzie może, więc nie ma czasu na żale. Pewnego dnia zobaczyłam jej podkrążone oczy i osłabienie. Co się stało? Syn pojechał na front. Bachmut. Pani Wala nie chce za dużo mówić, czyści, szoruje, czasem sięga po chusteczkę i wyciera nos. Nie pytam i prawdę mówiąc, jeszcze to wszystko do mnie nie dociera. Słyszę słowa przecież. „Front”. „Bachmut”. Jakiś czas potem widzę panią Walę znowu. W ręku trzyma plastikową torebkę z nadrukiem apteki, a w niej kilka opakowań bandaży, buteleczek środków dezynfekujących. „To na front” – mówi. Dużo pomocy z organizacji nie dochodzi, gdzieś znikają po drodze. Chłopakom brakuje lekarstw. Proszą o pomoc. „Jutro Andrzej tam jedzie, to dowiezie”. Patrzę na te kilka bandaży i dopiero teraz jestem blisko wojny. Ja, medialna odbiorczyni informacji, wiem o tym, jak bardzo potrzeba broni, amunicji, samochodów i wszystkich wojennych narzędzi. Wiem, że trzeba walczyć, inaczej wojna dotrze na nasze granice. Wiem, co w USA blokują republikanie, obawiam się o wybory i o zwycięstwo Trumpa. Wiem o dronach szturmowo-rozpoznawczych, rakietach bezzałogowych, wiem o trafionych celach, wojnie hybrydowej. Wiem też, że świat narzędzi wojny i mój świat tak się mają do siebie jak żelazo do miękkiej poduszki.