Małgorzata Rejmer: W książce „Ciężar skóry” tylko raz dałam się namówić na happy end

Pamiętam rzeczywistość sprzed komórek, wiem, jak świat Instagrama i TikToka potwornie bije w naszą samoocenę. Młodym często brakuje osoby, która by powiedziała: „Słuchaj, ale to wszystko jest nieprawda” - mówi Małgorzata Rejmer, pisarka, reportażystka.

Publikacja: 22.03.2024 10:00

Małgorzata Rejmer: W książce „Ciężar skóry” tylko raz dałam się namówić na happy end

Foto: ArtService/ArtService/Forum

Plus Minus: Po książkach reporterskich wróciła pani do prozy i wydała zbiór opowiadań „Ciężar skóry”. Miała pani już dosyć prawdziwych historii?

Otak. Miałam poczucie, że konwencja reportażu i związana z nim dyscyplina ograniczają tę część mnie, która odpowiada za wyobraźnię i pragnienie, żeby czasem oderwać się od ziemi. Pisząc swoje książki reporterskie „Bukareszt: kurz i krew” oraz „Błoto słodsze niż miód. Głosy komunistycznej Albanii”, próbowałam przesuwać granice gatunku i eksperymentować z formą. Dlatego jeden z tekstów miał formę dramatu, by uchwycić kakofonię rumuńskich głosów o rewolucji 1989 r., inny opowiadał biografię Nicolae Ceausescu w formie bajki. Z kolei, żeby napisać esej o słynnej pasterskiej balladzie Miorita, przeczytałam wszystkie dostępne ballady rumuńskie, szukając w nich słów kluczowych, których potem użyłam we własnym tekście. Stosowałam zatem typowe sztuczki literackie. Kiedy słucham moich bohaterów, myślę przede wszystkim jak pisarka, poszukiwaczka opowieści, skupiam się na punktach zwrotnych i momentach przełomowych. Szukam wrażliwych ludzi, którzy mieli niezwykłe, bogate życie i potrafią o tym opowiadać. Te historie są pełne piękna i grozy, ale zawsze mają początek i koniec wyznaczany biografią bohatera.

Jednocześnie po napisaniu „Błota słodszego niż miód” zaczęłam się zastanawiać nad kategorią traumy, by w pełni zrozumieć, czego doświadczyli moi bohaterowie, jak sobie radzili z brakiem sprawczości, z więzieniem, z torturami. Zastanawiałam się też nad kategorią traumy wtórnej, to znaczy na ile te historie odłożyły się we mnie. Przeczytałam wiele książek z dziedziny psychologii, psychotraumatologii i psychopatologii. Zafascynowało mnie to, jak nasze ciało reaguje na problemy psychiczne, jak doświadczenia traumatyczne odbijają się w ciele i jak często ciało jest pierwszym sygnalistą tego, że dzieje się coś złego w naszym życiu, podczas gdy my sami jeszcze tego nie czujemy albo nie chcemy się z tym zmierzyć.

Czytaj więcej

Alejandro Aravena: Budownictwo socjalne to lekcja pokory dla architekta

Po reportażu o Albanii „Błoto słodsze niż miód” temat traumy nie dawał mi spokoju

Jak to się przełożyło na pisanie prozy?

Opowiadania z „Ciężaru skóry” wynikały zatem z mojej potrzeby oddania przestrzeni wyobraźni i przekroczenia konwencji gatunkowych typowych dla reportażu, po prostu pójścia w fikcję i w baśniowość. Te teksty z jednej strony są naturalistyczne, ale z drugiej bardzo często, gdy dochodzi w nich do kumulacji tragedii, nieszczęść, ta rzeczywistość – pyk – pęka i zaczyna się dziać coś z pogranicza magii, wkracza realizm magiczny. Oczywiście, można to interpretować dosłownie: bohater zmienia postać i staje się innym bytem, ale można też na to spojrzeć w ten sposób, że psychika już nie jest w stanie wytrzymać cierpienia i tworzy obraz dysocjacji, czyli wyjścia poza ciało czy wyjścia poza realizm doświadczenia. Chciałam, żeby czytelnik mógł sobie wybrać własną interpretację w zależności od tego, czego w danej chwili potrzebuje, jak się czuje, co w życiu przeżył. Ktoś, kto ma zaplecze psychoterapeutyczne, wyczuje, że w warstwę literacką włożyłam różnego rodzaju teorie dotyczące traumy, a ktoś, kto po prostu chce dać się porwać literaturze samej w sobie, odczyta fabułę dosłownie i wyobrazi sobie sytuację magiczną.

W reportażu czerpie się z historii prawdziwych, ale wiąże się to z odpowiedzialnością za to, co piszemy. Tworząc fikcję, wyzwala się pani od tej odpowiedzialności.

W opowiadaniach na poziomie etycznym nie mam żadnej odpowiedzialności za bohatera. Mogę go doprowadzić na krawędź po to, by coś pokazać czytelnikowi, poruszyć go, zaniepokoić czy doprowadzić do katharsis. Wchodzę w relację jedynie z czytelnikiem, zastanawiając się, co i dlaczego mu opowiadam. Bohater jest w moich rękach narzędziem całkowicie plastycznym i mogę go nawet skrzywdzić, żeby pokazać coś ważnego. Natomiast przy reportażu jest wielka odpowiedzialność za bohatera i jego historię. Muszę przemyśleć, w jaki sposób ją opowiadam, czy bohater będzie z niej zadowolony, czy wywoła w nim trudne emocje. Potem zawsze jest pytanie, na ile udało mi się napisać tę historię, tak jak bohater ją sobie wyobrażał, bo przecież to ja montuję opowieść. Często nie opowiadam jej chronologicznie, czasem traktuję materiał biograficzny jak materiał na scenariusz, składam sceny, zaplatam wątki i wydobywam z nich coś głębszego niż to, co zostało mi opowiedziane. Jak widać, jest mnóstwo dylematów, z którymi musiałam się zmierzyć. I dlatego opowiadania były dla mnie przestrzenią absolutnej wolności, brawury, radykalizmu. Potrzebowałam tego. Również dlatego, żeby mieć poczucie, że te teksty od początku do końca wychodzą ze mnie.

Tym, co przykuwa uwagę w „Ciężarze skóry”, jest literackie dopracowanie tekstu. To koronkowa robota.

Uwielbiam rytm w opowiadaniu. To dlatego, że zawsze kochałam poezję i jako dziecko miałam genialną pamięć do wierszy. Uczyłam się ich błyskawicznie, a one potem dudniły mi w głowie – „dum dudum”. Bardzo rytmicznym poetą jest choćby Stanisław Grochowiak, którego znałam niemal w całości na pamięć od dziecka. Zdarzało się, że gdy jechałam tramwajem albo szłam i myśli gdzieś odpływały, natychmiast wypełniały mi głowę frazy z Grochowiaka i dudniły, dum dudum. Dlatego „Toksymia”, moja debiutancka powieść z 2009 r., była pełna fraz zaczerpniętych z Grochowiaka i innych poetów. Dla mnie to było wyrzucenie z siebie wszystkich rytmów poezji, które słyszałam w sobie. Zresztą w opowiadaniu „Mój księżyc ma zielone oczy” używam kilku kryptocytatów z moich ulubionych wierszy, które tak we mnie dudniły, gdy byłam nastolatką.

W przypadku każdego opowiadania bardzo ważny był rytm i to, w jakim rytmie myśli postać. Wszystko zaczynało się od rytmu i od melodii, według których bohater myśli. Mniej więcej wiedziałam, co mu się wydarzy i kim jest, ale musiałam go usłyszeć w głowie – bohater musiał zacząć do mnie mówić. Gdy słyszałam jego monolog ze wszystkimi zawahaniami, pauzami, powtórzeniami i emocjami, to oznaczało, że postać jest na tyle dobrze zbudowana we mnie, że mogę zacząć zapisywać to, jak ona myśli.

Pamiętam jeszcze rzeczywistość sprzed smartfonów, Instagrama i TikToka

Czyli wchodziła pani w postać poprzez jej język?

Tak. Oraz poprzez to, w jaki sposób emocje postaci przekładają się na rytm jej myślenia. Bo gdy jesteśmy w bardzo neurotycznym momencie, to nasze myśli mają inny rytm, a gdy jesteśmy obciążeni gniewem – jeszcze inny. Złapanie rytmu myślenia bohatera było złapaniem głównej emocji, która mu towarzyszy. To było niezwykle ważne w opowiadaniach „Mój księżyc ma zielone oczy”, „Czarcie bydlę”, „Techniki wegetatywne”. Tych bohaterów usłyszałam tak mocno w sobie, że miałam wrażenie, jakby we mnie mieszkali.

W „Mój księżyc ma zielone oczy” odczuwalna jest wręcz transowość.

Ten tekst napisałam w ciągu trzech dni. Słuchałam Wilczycy i pisałam błyskawicznie, bo ona była tak głęboko we mnie, tak wyraźna. Jej język się zmienia, na początku jest bardzo agresywny, brutalny, wulgarny, bo Wilczyca jest samicą alfa w klasie i jest wściekła. A potem, pod wpływem zauroczenia i rosnącego poczucia kolejnego odrzucenia, straszliwie słabnie. Fascynacja koleżanką, poczucie odtrącenia i samotność ją wykańczają, a jej język staje się liryczny, zagmatwany i transowy, jak z poematu miłosnego.

W tym opowiadaniu widać, jak dobrze potrafi pani wczuć się w świat nastolatków, w ich problemy, fascynacje, traumy.

Ale to nie przyszło samo z siebie. Żeby napisać ten tekst, zapisałam się na grupy dla nastolatek na Facebooku, w które nigdy bym nie wdepnęła. Oglądałam też patostreamerów. To było dla mnie porażające doświadczenie, obserwować, jak wiele jest nienawiści w języku, jak publiczność ogląda te postacie, a jednocześnie tak strasznie chce je zniszczyć. Oglądałam np. patostreamera Majora Suchodolskiego, który potem popełnił samobójstwo. Widzowie atakowali go słowami, jakby chcieli dźgać go nożem.

Zarazem mam poczucie, że młodzi ludzie są straszliwie osamotnieni, zagubieni w swoich smartfonach. Pamiętam jeszcze rzeczywistość sprzed komórek, wiem jak świat Instagrama, TikToka i tych wszystkich platform potwornie bije w naszą samoocenę i w samoocenę młodych. Często też brakuje im osoby, która by powiedziała: „Słuchaj, ale to wszystko jest nieprawda. To jest fikcja, to jest iluzja, w którą wciąga cię kapitalizm”.

Bije z tego jakaś wielka pustka.

Nie chcę generalizować, ale mam wrażenie, że w życiu młodych brakuje realnej obecności dorosłych, a przez to brakuje im też poczucia bezpieczeństwa. Z tej intuicji wzięła się moja nastoletnia bohaterka. W opowiadaniu ani razu nie pojawia się fizycznie jej matka, która kontaktuje się z córką tylko poprzez komunikatory. Podobnie jest z jej koleżankami, które rozmawiają ze sobą na różnego rodzaju portalach społecznościowych, ale fizycznie spotykają się tylko w szkole. Moja bohaterka jest cały czas sama w domu i ma przed sobą tylko ekrany komórki i laptopa. Bardzo chciałam, żeby wybrzmiała ta jej wielka, bezgraniczna samotność, która prowadzi do tragedii.

Tytułowe opowiadanie „Ciężar skóry” napisałam dla przyjaciółki lesbijki

Dlaczego interesuje cię właśnie ta strona życia – trauma? Zmagają się z nią, niosą je w sobie niemal wszyscy bohaterowie „Ciężaru skóry”.

Myślę, że w pewnym momencie wpadłam w pułapkę swojego zawodu i tego, że od dziesięciu lat rozmawiam z ludźmi o ich cierpieniu. Przez długi czas nie miałam żadnych narzędzi, żeby sama się przed tym doświadczeniem chronić. Często wykonywałam, mniej lub bardziej świadomie, pracę terapeutów, nie mając narzędzi czy tzw. superwizora, który czuwałby nad tym procesem. „Ciężar skóry” jako historie o traumie jest próbą literackiego opowiedzenia o tym, czego ja jako pisarka i jako człowiek doświadczyłam w ostatnich dziesięciu latach. Napisałam książkę będącą zbiorem opowieści o głębokim ludzkim cierpieniu, o byciu w pułapce, o najtrudniejszych momentach życiowych, gdy nie ma się też kontroli nad własnym życiem. A oprócz tego przez sześć lat mieszkałam w Albanii, kraju, który jest bardzo patriarchalny i w którym trudno jest być kobietą. Rozmawiałam z osobami, które doświadczały przemocy na różnych poziomach. Mój krąg przyjaciół w Tiranie to są albo feministki, które walczą z przemocą i z zabójstwami kobiet, albo osoby ze środowiska LGBT, które doświadczają przemocy, czasem nawet na ulicy, fizycznie. Zdarza się, że są bite przez swoich sąsiadów, bo dokonują coming outu, idąc ze swoim partnerem nawet nie za rękę, ale obok niego. I to już wystarczy, żeby zostać pobitym. To są historie inspirowane światem rzeczywistym ludzi, którym brakuje narzędzi, by się bronić przed przemocą.

Czy są tutaj takie opowieści, których wysłuchałaś podczas zbierania materiałów do swoich reportaży? Przerobione albo wzięte z życia?

„Serce syreny” jest całkowicie wymyślone, ale człowiek, z którego wszyscy się śmieją w wiosce, bo zmywa naczynia w domu, to jest realna postać, o której usłyszałam w wielkiej tajemnicy, że jest w Albanii taki mężczyzna (śmiech). W „Złej baletnicy” jest scena w sex shopie, do którego bohaterka idzie, żeby kupić przedmioty seksualnego użytku, a za ladą stoi dziewczynka, niemal dziecko, które nawet nie wie, co sprzedaje. Ta sytuacja wydarzyła się bliskiej mi osobie, a gdy ją usłyszałam, nie mogłam przestać o tym myśleć. Postanowiłam napisać opowiadanie, w którym ta scena będzie sceną finałową. Tytułowe opowiadanie „Ciężar skóry” napisałam dla mojej przyjaciółki lesbijki. Kiedyś w Tiranie poszłyśmy na przedstawienie teatralne, monolog transseksualnej artystki, która na końcu popełnia samobójstwo. Potem moja przyjaciółka powiedziała: „Boże, to zawsze się tak kończy, że ci homoseksualni bohaterowie umierają w samotności albo się rozstają ze swoimi partnerami. Jak ja bym chciała wreszcie przeczytać coś dobrego, co się skończy happy endem!”. Powiedziałam: „Napiszę taką historię specjalnie dla ciebie. Obiecuję, że się dobrze skończy”.

To chyba jedyna opowieść w tym zbiorze, która ma takie zakończenie.

Tak, bo powstała na zamówienie. Powiedziałam moim albańskim przyjaciółkom, że piszę love story z amerykańskim żołnierzem i albańskim kelnerem, a one na to: „O nie, znowu amerykański żołnierz? Zawsze przychodzi jakiś Amerykanin, by nas oświecać i zbawiać. Niech to będzie polski żołnierz albo czeski!”. Potem napisał do mnie mój przyjaciel: „Nie uwierzysz! Spotkałem w Tiranie amerykańskiego żołnierza i albańskiego kelnera, oni są gejami i są parą! Przysięgam ci, spotkałem bohaterów twojego opowiadania!”. Oczywiście, musiałam ich poznać. Koniec końców postaci z „Ciężaru skóry” nie mają nic wspólnego z tymi z rzeczywistości, ale w opowiadaniu znalazła się sytuacja, która mi się przydarzyła – w środku nocy, na plaży zostałam werbalnie zaatakowana przez grupę albańskich chłopców. I to przebiegło mniej więcej tak jak w opowiadaniu, a ja poczułam niepokój, że w ich agresji jest jakaś groza, która będzie promieniowała na ich dalsze życie.

Czytaj więcej

Jurij Andruchowycz: Mam pewność, że Ukraina tę wojnę wygra

Centrum Tirany zamienia się w kokainowe królestwo

Czy w takim razie napisanie tej książki uwolniło panią od balastu historii, wysłuchanego zła i tego, że musiała pani pełnić poniekąd funkcje terapeutki?

Mam wrażenie, że „Ciężar skóry” to jest literacki appendix do „Błota słodszego niż miód”. To jest moja próba przepracowania emocji, które miałam w sobie, słuchając bohaterów, literacka opowieść o tym, co robią z nami przemoc i trauma. W „Błocie...” nie było miejsca na moje emocje. Całą przestrzeń tekstu zajmują bohaterowie. Niektóre opowiadania z „Ciężaru skóry” zainspirowały sytuacje, które w reportażu nie mogłyby się znaleźć, ale są na tyle mocne, że mogą być punktem wyjścia do zupełnie nowej, fikcyjnej opowieści. Dlatego ten zbiór ma więcej wspólnego z „Błotem…” niż z moją debiutancką prozą „Toksymią”. Bardzo mi zależało, żeby czytelnik rozumiał moich bohaterów. I żeby sam mógł sobie dopowiedzieć, jak potoczy się ich los. Bo ja często robię coś niewygodnego dla czytelnika: ucinam historię w takim momencie, że nie wiadomo do końca, co się dalej zdarzy. Puentę każdy może dopisać sobie sam, kierując się własną wrażliwością i życiowym doświadczeniem.

Czy podchodzi pani do tego, co robi metodycznie: teraz zbieram siły na kolejny reportaż, więc dla wytchnienia napiszę fikcję?

Dokładnie tak to wygląda (śmiech). Pisanie reportaży to są gigantyczne straty energetyczne na spotkania, które nie wejdą do zbioru. Przyjeżdżam do Albanii, przeprowadzam bardzo dużo rozmów i wiem, że na pięć z nich w najlepszym wypadku jedna trafi do książki. Mam swoje wyobrażenie o reportażu o współczesnej Albanii, który właśnie piszę, ale wszyscy wokół chcą ode mnie, żebym zrobiła śledztwo dziennikarskie i wyciągnęła na wierzch wszystkie afery korupcyjne rządu, ze szczególnym uwzględnieniem podziemia kokainowego.

Tego oczekują inni, a co interesuje panią?

Mnie najbardziej interesuje ta gigantyczna zmiana, która się dokonała w albańskim społeczeństwie w ciągu ostatnich 30 lat. Oczywiście, są obszary, w których Albania wykazuje regres, niektóre tendencje są alarmujące, jak skala emigracji młodych ludzi albo zapaść systemu edukacji. Jednak jeśli spojrzymy na jednostkowe zjawiska, chociażby na dyskurs na temat osób LGBT w roku 1992 i w roku 2023, to różnica i postęp są kolosalne. Albo zjawisko „zemsty krwi”, krwawych porachunków między rodzinami, bez uwzględniania wymiaru sprawiedliwości, które rzeczywiście w latach 90. były problemem, a teraz są postrzegane jako najbardziej jałowe i straszliwe doświadczenie, jakie można zgotować bliskim. Poza tym, tak jak i w Polsce, coraz więcej osób chodzi na terapie, dyskurs psychologiczny pojawia się w telewizji, w związku z czym ludzie mają więcej narzędzi, żeby rozmawiać o przemocy, mobbingu w pracy, o tym, jakie spustoszenie czyni hierarchiczność społeczeństwa, ciągła dominacja silnych nad słabszymi.

A jednocześnie centrum Tirany zamienia się w kokainowe królestwo, miasto wyobrażone, fasadę z Instagrama, pełne nowej, brawurowej architektury, która powstała dzięki praniu narkotykowych pieniędzy. Wątków jest mnóstwo. To jest wielka fascynująca opowieść.

Małgorzata Rejmer (ur. 1985) debiutowała w 2009 r. powieścią „Toksymia” (nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia), a następnie wydała w 2013 r. reportaż „Bukareszt. Kurz i krew” (m.in. Nagroda Literacka dla Autorki Gryfia i nominacja do Nagrody Literackiej NIKE), a w 2018 r. „Błoto słodsze niż miód. Głosy komunistycznej Albanii”, za który zdobyła Paszport „Polityki” i Nagrodę Fundacji im. Kościelskich. Pod koniec 2023 r. opublikowała tom opowiadań „Ciężar skóry” (Wydawnictwo Literackie). Mieszka w Warszawie i Tiranie

Aldona Łaniewska-Wołłk jest dziennikarką Programu 2 Polskiego Radia.

Plus Minus: Po książkach reporterskich wróciła pani do prozy i wydała zbiór opowiadań „Ciężar skóry”. Miała pani już dosyć prawdziwych historii?

Otak. Miałam poczucie, że konwencja reportażu i związana z nim dyscyplina ograniczają tę część mnie, która odpowiada za wyobraźnię i pragnienie, żeby czasem oderwać się od ziemi. Pisząc swoje książki reporterskie „Bukareszt: kurz i krew” oraz „Błoto słodsze niż miód. Głosy komunistycznej Albanii”, próbowałam przesuwać granice gatunku i eksperymentować z formą. Dlatego jeden z tekstów miał formę dramatu, by uchwycić kakofonię rumuńskich głosów o rewolucji 1989 r., inny opowiadał biografię Nicolae Ceausescu w formie bajki. Z kolei, żeby napisać esej o słynnej pasterskiej balladzie Miorita, przeczytałam wszystkie dostępne ballady rumuńskie, szukając w nich słów kluczowych, których potem użyłam we własnym tekście. Stosowałam zatem typowe sztuczki literackie. Kiedy słucham moich bohaterów, myślę przede wszystkim jak pisarka, poszukiwaczka opowieści, skupiam się na punktach zwrotnych i momentach przełomowych. Szukam wrażliwych ludzi, którzy mieli niezwykłe, bogate życie i potrafią o tym opowiadać. Te historie są pełne piękna i grozy, ale zawsze mają początek i koniec wyznaczany biografią bohatera.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS