Chwieje się olimpijski świat

Rosjanie mogą wystąpić na tegorocznych igrzyskach, ale niewykluczone, że zorganizują własne. Nad światem sportu wisi groźba rozłamu.

Publikacja: 23.02.2024 17:00

Thomas Bach (po lewej) przez lata szedł z Władimirem Putinem pod rękę, ale teraz stają po przeciwnyc

Thomas Bach (po lewej) przez lata szedł z Władimirem Putinem pod rękę, ale teraz stają po przeciwnych stronach barykady

Foto: getty images

Władysław Larin jest mistrzem olimpijskim w taekwondo, ale kibice mogą go znać zarówno ze sportowych aren, jak i nagrania, podczas którego apeluje o „wsparcie dla ludzi, którzy bronią ojczyzny” – także finansowe. Nie dostał przez to pozwolenia na udział w ostatnich mistrzostwach świata, ale później z powodzeniem startował już w prestiżowych turniejach Grand Prix, dzięki którym zapewnił sobie kwalifikację na igrzyska w Paryżu.

Zapaśnicy Zaurbiek Sidakow – był jako dzieciak zakładnikiem, kiedy terroryści zaatakowali szkołę w Biesłanie – oraz Zawur Ugujew także przywieźli z Tokio złote medale, a po agresji Rosji na Ukrainę prężyli pierś w pierwszym szeregu podczas prowojennego wiecu na Łużnikach. Ten pierwszy w mediach społecznościowych podpisywał się także pod postami popierającymi napaść. Obaj mają olimpijskie kwalifikacje dzięki dobrym występom podczas mistrzostw Europy w Belgradzie.

Judoka Tamierłan Baszajew był gwiazdorem wojskowego CSKA Moskwa, gdy w Tokio – startował wówczas w stopniu starszego sierżanta – pokonał największą gwiazdę dyscypliny, francuskiego czempiona Teddy’ego Rinera, za co dostał order od Władimira Putina, a już po napaści na Ukrainę pozował do zdjęć z ministrem obrony Siergiejem Szojgu. Jego kolega po fachu, chorąży Inał Tasojew, we wrześniu był gościem imprezy zorganizowanej przez partię prezydencką.

Porucznikiem jest inny judoka Michaił Igolnikow, który kilka lat temu trenował judo z samym Putinem podczas pokazówki w Soczi. Madina Tajmazowa – zdobyła w Tokio brąz – otrzymała od Szojgu medal dla Żołnierza Roku, a jeszcze w kwietniu ubiegłego roku prowadziła zajęcia sportowe dla dzieci z okupowanego Doniecka i pozowała do zdjęć na tle hasła: „Dla Putina! Dla zwycięstwa! Dla ludzi!”.

Oni mogą wystartować na igrzyskach, a nawet zamieszkać w wiosce obok sportowców, którzy chowali się w schronach oraz tracili bliskich – w ciągu dwóch lat zginęło ponad 300 ukraińskich zawodników, trenerów i działaczy – kiedy Rosjanie, także przy wsparciu Białorusinów, bombardowali ich miasta i domy. Zielone światło zapalił im bowiem Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl).

Czytaj więcej

Pocałunek Luisa Rubialesa zmienia futbol. Piłka staje się kobietą

Dziurawe sito dla wojskowych

Decyzję w sprawie Paryża podejmie zapewne Putin, choć niedawno podkreślił, że formalnie zrobią to Rosyjski Komitet Olimpijski (ROC) – pozostaje zawieszony w prawach członka MKOl, ale nie w wyniku wojny, lecz przyjęcia w poczet swoich członków organizacji z nielegalnie przejętych terytoriów Ukrainy – oraz ministerstwo sportu. Putin mówił też, że nie po to atleci trenują przez całe życie, aby później rezygnować z igrzysk. Nie musiał jednak wcale mieć na myśli akurat tych paryskich.

Na razie niemal wszystkie międzynarodowe federacje zgodziły się, żeby jego rodacy brali udział w olimpijskich kwalifikacjach i wielu z tego korzysta. Tych, którzy zapewnili sobie już bilety do Paryża, można jeszcze liczyć na palcach, ale w wielu dyscyplinach rywalizacja trwa. Rosjanie i Białorusini mogą brać udział w zawodach jako atleci neutralni – bez flagi, hymnu oraz formalnej przynależności państwowej – pod warunkiem że nie popierali wojny, nawet poprzez wpisy w mediach społecznościowych, oraz nie mają żadnych związków z resortami siłowymi.

Podobny teatr widzieliśmy już podczas igrzysk w Tokio (2021) oraz Pekinie (2022). Rosjanie nie mieli tam państwowego szyldu, hymnu ani flagi – skutecznie rekompensowali to odpowiednią kolorystką strojów – w ramach kary za manipulowanie danymi moskiewskiego antydopingowego, które miało na celu ukrycie śladów wspieranego przez państwo masowego systemu dopingowania sportowców podczas igrzysk w Soczi (2014).

Teraz różnicą są nie tylko restrykcje dotyczące wojennej propagandy oraz resortowych powiązań, ale także zakaz startu dla drużyn. Rekomendacje MKOl dotyczą bowiem jedynie występów indywidualnych. To dla Rosjan duża strata, skoro tylko w Tokio rywalizacja drużyn – a także duetów czy osad – przyniosła im 24 z 71 medali.

Weryfikacją działań oraz życiorysów zajmują się międzynarodowe federacje, bo MKOl w podobnych sytuacjach – jak wcześniej przy skandalu dopingowym, tuż przed igrzyskami w Rio de Janeiro – zrzuca odpowiedzialność, delegując ją niżej, choć według informacji Kyodo News to może się zmienić i w Lozannie powstanie drugi filtr, a więc niezależna komisja do sprawdzenia przeszłości tych Rosjan oraz Białorusinów, którzy wywalczą już olimpijskie przepustki.

Jest niezbędna, bo przykłady judoków i zapaśników pokazują, że sito zaproponowane przez organizacje zarządzające konkretnymi dyscyplinami – władze niemal każdej zapewniają, że zadanie powierzają raczej niezależnej, zewnętrznej agencji – jest dziurawe, choć jego gęstość nie zawsze koreluje ze skalą rosyjskich wpływów, co pokazała Międzynarodowa Federacja Szermiercza (FIE), gdzie przez lata tamtejsi działacze korzenie zapuścili bardzo głęboko.

Federacja, którą przez lata rządził i finansował oligarcha Aliszer Usmanow, jako pierwsza zgodziła się przywrócić Rosjan i Białorusinów do startów, ale do ich weryfikacji podeszła skrupulatnie, więc na igrzyskach zabraknie największych gwiazd, wśród których jest chociażby podwójna mistrzyni w szabli z Tokio Sofia Pozdniakowa, czyli córka przewodniczącego tamtejszego komitetu olimpijskiego.

Bywa też, że błędy federacji naprawiają kraje. Rumuni niedawno odmówili wiz siedmiu Rosjanom, którzy chcieli dotrzeć do Bukaresztu na mistrzostwa Europy. – Ich ambasada robi sobie z nas żarty – mówił prezes tamtejszej federacji Michaił Mamiaszwili, ale jego słowa niczego nie zmieniły. Gospodarze okroili skalę zwycięstwa, bo indywidualni atleci neutralni – czyli Rosjanie oraz Białorusini – w 30 kategoriach zdobyli aż 21 medali.

Miejsca na podium spośród tych pierwszych zajęli m.in. związani z CSKA Gadżymurad Raszydow, Weronika Iwanowa i Milana Dadaszewa oraz Imam Ganiszow, który wcześniej dzielił się w mediach społecznościowych zdjęciami z żołnierzami przebywającymi na okupowanych terytoriach Ukrainy. Dla Białorusinów medal zdobył zaś należący do związanego z ministerstwem spraw wewnętrznych Dynama Kirył Maskiewicz. To potwierdza, że dodatkowa weryfikacja ma sens.

Thomas Bach groził Polakom

Rosjan ani Białorusinów nie było podczas ubiegłorocznych igrzysk europejskich w Krakowie i Małopolsce, gdzie do zdobycia było kilkadziesiąt kwalifikacji olimpijskich. Szef MKOl Thomas Bach krytykował wówczas polski rząd za naruszenie autonomii sportu, a podczas pierwszego spotkania z nowym prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego (PKOl) Radosławem Piesiewiczem oznajmił podobno, że powinien wykluczyć naszą reprezentację z olimpijskiej rywalizacji w Paryżu.

Francuzi wiz Rosjanom raczej nie odmówią, co pokazały zorganizowane na początku listopada przed Montpellier mistrzostwa Europy, gdzie tamtejsi judocy przybyli szeroką ławą. Politycy w kraju gospodarza igrzysk raczej odsuwają od siebie odpowiedzialność, wskazując na MKOl. Jedną z nielicznych, która otwarcie oznajmiła, że nie życzy sobie Rosjan na igrzyskach, była mer Paryża Anne Hidalgo, ale od jej deklaracji minął rok i oficjalnie już jej nie powtórzyła.

Własną listę kilkuset sportowców oraz działaczy – ci ostatni generalnie mają zakaz wstępu na obiekty olimpijskie, choć nie wszyscy – którzy poparli wojnę, przygotowało ministerstwo młodzieży i sportu Ukrainy. Są na niej także członkowie MKOl, jak należąca do komisji zawodniczej Jelena Isinbajewa – Hiszpanie donosili niedawno, że miała zmienić front i uciec z kraju – czy Szamil Tarpiszczew.

Wiadomo, że większość rosyjskich sportowców należy do klubów policyjnych lub wojskowych – reprezentują ich barwy, zadają szyku, dostają żołd i podczas wizyt gospodarskich dumnie paradują w oficjalnych strojach. Dwa lata temu w Tokio ponad dwie trzecie medali wywalczyli olimpijczycy związani właśnie z resortami zaangażowanymi w prowadzenie wojny i gdyby wówczas zastosować dzisiejsze rekomendacje, prawo występu na igrzyska dostałby tylko co czwarty.

Głośno mówią o tym nie tylko działacze z Ukrainy, ale także najważniejsi sportowcy. Apel do prezydenta Emmanuela Macrona dotyczący wykluczenia rosyjskich wojskowych z igrzysk, którego adresatami są także Hidalgo oraz minister sportu Amélie Oudéa-Castéra, podpisali czołowi ukraińscy piłkarze, lekkoatleci i tenisiści: Mychajło Mudryk, Jarosława Mahuczich, Elina Switolina czy Marta Kostiuk. Wielu już wcześniej zabierało głos publicznie.

Rosjanie w międzynarodowym sporcie i tak są, ale nie wszyscy, bo przeciwko ich powrotowi opowiedziała się chociażby World Athletics, czyli najpotężniejsza spośród międzynarodowych federacji sportowych, gdzie przez lata byli potęgą. – Nie mieliśmy w tej sprawie wątpliwości i podczas Szczytu Olimpijskiego nie czułem żadnej presji, aby naszą pozycję zmienić – podkreśla kilka tygodni jej szef Sebastian Coe w odpowiedzi na pytanie „Rzeczpospolitej”.

Wiceminister sportu Aleksiej Morozow szacuje, że Rosjanie mogą zakwalifikować do udziału w igrzyskach nawet 100 sportowców, czyli niespełna jedną trzecią reprezentacji, która dwa i pół roku była w Tokio. Słuszne wydają się więc wątpliwości, czy tamtejsze władze skład tak kadłubowy będą w ogóle chciały na igrzyska wysłać.

Na razie najważniejsi rosyjscy dygnitarze od miesięcy snują opowieści o niesprawiedliwości, która ich dotyka. Hasła o „upokorzeniu”, „działaniach nielegalnych” i „dyskryminacji ze względu na paszport” to refren, który nie robi wrażenia. Rosjanie jednocześnie – przy pełnej aprobacie Putina – organizują alternatywny świat, bo tamtejsze reprezentacje rozgrywają mecze towarzyskie z zagranicznymi zespołami, a w planach są potwierdzone prezydenckim ukazem wielkie imprezy.

Czytaj więcej

Witalij Kliczko. Są sprawy ważniejsze niż boks

Czołgami do Paryża

Trwają chociażby e-sportowe igrzyska przyszłości, gdzie – według rządowej agencji TASS – startuje 277 drużyn ze 107 krajów. Kolejne zaplanowane na ten rok wydarzenie to BRICS Games, które dla krajów tej grupy w drugiej połowie czerwca zorganizuje Kazań. Ostatnie zaś to zaplanowane na wrzesień Światowe Igrzyska Przyjaźni w Moskwie i Jekaterynburgu, które mają kosztować 85 mln dolarów i – w optyce Kremla – wpłynąć na olimpijski układ sił.

Nazwa wydaje się nieprzypadkowa. Podobne zawody pod hasłem „sportu, przyjaźni i pokoju” Rosjanie organizowali 40 lat temu w ramach bojkotu igrzysk w Los Angeles. Większość dyscyplin rozegrano w Związku Radzieckim, choć na przykład siatkarze i pięściarze polecieli na Kubę, pingpongiści odwiedzili Koreę Północną, a w Polsce rywalizowali szermierze oraz zapaśnicy.

Udział w imprezie wzięło ponad 2 tysiące zawodników, teraz ma być ich trzykrotnie więcej. – To wielkie wydarzenie z dużymi nagrodami – zapewnia Morozow, a były ambasador Rosji w Stanach Zjednoczonych Jurij Uszakow przekonuje, że mogliby wystartować w nich także Chińczycy, choć Bach wyjaśnia, że występ na takich zawodach – o wyraźnym charakterze propagandowym, wręcz prowojennym – byłby jawnym pogwałceniem Karty olimpijskiej.

– Rosjanie oskarżają nas, że rekomendacjami łamiemy neutralność, a jednocześnie sami bezwstydnie próbują przeprowadzić upolitycznione zawody. Niedługo doczekamy się imprez organizowanych wyłącznie w politycznych blokach, uniwersalne igrzyska przestaną być możliwe – ostrzega Bach i mówi igrzyskom przyjaźni wyraźne „nie”, jakby chciał oznajmić: „Sport to ja”. Gospodarzy to nie razi, więc flirtują z sojusznikami. Jasne, Kreml może liczyć chociażby na Białorusinów. Mecze z tamtejszą reprezentacją piłkarską grały niedawno Iran, Irak, Katar, Kamerun, Kenia i Kuba, a planują – Serbia oraz Paragwaj. Mile widziani podczas igrzysk przyjaźni byliby także reprezentanci krajów z Grupy BRICS. Sportowców z Rosji już wcześniej zapraszali do siebie Azjaci – nawet na swoje igrzyska kontynentalne – więc przyjęcie rewanżu byłoby uzasadnione.

Przyjaciele to nie wszystko, formalnie Rosjanie chętnie podjęliby na stadionach w Moskwie oraz Jekaterynburgu cały świat – także ten zachodni. Niewykluczone, że ktoś mógłby się skusić. 44 lata temu na igrzyskach w Moskwie złoto i srebro zdobył przecież nazywany dziś przez szefa ROC-u Stanisława Pozdniakowa rusofobem Coe, który pojechał za żelazną kurtynę wspólnie z 218 innymi Brytyjczykami startować pod flagą olimpijską, choć na bojkot imprezy naciskała Margaret Thatcher.

Dziś inna jest jednak przede wszystkim siła argumentu MKOl, bo zawieszenie bądź wykluczenie narodowych komitetów olimpijskich za udział ich sportowców w propagandowej imprezie oznacza nie tylko utratę prestiżu, ale także zakręcenie kurka z pieniędzmi pochodzącymi z programów solidarnościowych, co może być istotną przeciwwagą dla rosyjskiej próby wykorzystania wpływów w krajach afrykańskich czy azjatyckich.

Organizacja igrzysk przyjaźni byłaby potwierdzeniem, że Putin jest dziś z władzami światowego sportu na wojnie totalnej, choć w przeszłości wielokrotnie zadawał szyku w towarzystwie Bacha czy szefującego Międzynarodowej Federacji Piłkarskiej (FIFA) Gianniego Infantino. Jako otwarcie kolejnego frontu tamtejsi działacze odczytali niedawno nawet stanowisko Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu w Lozannie (CAS), który zdecydował o dyskwalifikacji łyżwiarski Kamili Walijewej.

ROC odebrał je jako „wypowiedzenie wojny rosyjskiemu sportowi”, co współgra ze słowami szefującemu tamtejszym zapasom Mamiaszwiliego. On już jakiś czas temu zapowiedział, że niewykluczone, iż rosyjscy sportowcy będą musieli pojechać do Paryża „w czołgach”. Na razie próbują dzielić sport żelazną kurtyną, proponując alternatywne imprezy, a cios sankcjonujący rozłam mogliby faktycznie wyprowadzić Chińczycy, ale zapowiedzi Uszakowa na razie brzmią życzeniowo.

Obiecują radość z igrzysk

Prognozy dotyczące powodzenia igrzysk przyjaźni mogą wpłynąć na decyzję Rosjan dotyczącą Paryża. Pozdniakow, który kiedyś nazwał „możliwość uczestnictwa w specjalnej operacji militarnej wielkim przywilejem”, słusznie zauważa, że zgodnie z rekomendacjami MKOl jego rodacy w przypadku wzięcia udziału w niedozwolonej demonstracji, za którą zostanie zapewne uznana także wspomniana impreza, i tak stracą ewentualne medale zdobyte w Paryżu.

Oficjalnie bojkotem igrzysk nikt jeszcze w Rosji nie grozi. Decyzji nie podjęli także Ukraińcy, co minister sportu Matwiej Bidny potwierdzał na łamach „Le Monde”. Przeciwni są oczywiście sami zawodnicy. – Powinniśmy bronić naszego kraju na wszystkich możliwych polach. Nieobecność na igrzyskach tylko by nas osłabiła. Mówimy przecież o imprezie, którą ogląda cały świat – mówiła „Rz” mistrzyni świata w skoku wzwyż Jarosława Mahuczich. Wśród wielu sportowców i komentatorów wciąż mocna pozostaje wiara, że tegoroczne igrzyska olimpijskie będą jednak czasem radości. Impreza po 12 latach wraca przecież do Europy i wreszcie obejrzą ją kibice z całego świata, co będzie dla olimpizmu łykiem świeżego powietrza po zamkniętych przez pandemiczny strach igrzyskach w Tokio oraz niedostępnej dla zagranicznych fanów imprezie w Pekinie.

Organizatorzy obiecują radość oraz Paryż żyjący sportem, z dziesiątkami konkurencji wpisanych w przestrzeń miejską. Będzie ceremonia otwarcia na Sekwanie, koszykówka czy breakdance na Place de la Concorde i siatkówka plażowa pod wieżą Eiffla. Na pewno usłyszymy frazesy o szlachetnej rywalizacji atletów w aksjologicznej próżni, a podczas ceremonii znów wybrzmi „Imagine” Johna Lennona, choć wokół trwa burza. Tegoroczne igrzyska – jak słusznie zauważa „Le Monde” – znajdą się w epicentrum światowych napięć.

Paliwa kontrowersji do dyskusji o paryskiej imprezie dolewają przecież nie tylko Rosjanie i Białorusini, ale także ataki Izraela na Palestynę. Izraelczycy zakwalifikowali już na igrzyska ponad 50 sportowców i nikt nie mówi o ich wykluczaniu, co wytyka olimpijskiej społeczności chociażby rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow.

– Jako globalna organizacja musimy zarządzać złożoną rzeczywistością, a świat nie jest tylko czarno-biały, i jeżeli sport przyjmie rolę arbitra w każdym konflikcie, to będzie jego koniec – argumentował z kolei Bach, który chciałby igrzysk dla wszystkich i bez granic, więc już wcześniej krytykował niektóre rządy za „podwójne standardy” oraz fakt, że konflikty inne niż ten ukraiński im nie przeszkadzają.

Tradycyjny, odnawiany od 1993 roku projekt rezolucji Organizacji Narodów Zjednoczonych (ONZ) dotyczącej ekechejrii, czyli rozejmu olimpijskiego, tym razem po raz pierwszy przyjęto w drodze głosowania, a nie konsensusu. Stali za tym Rosjanie, którzy w jego łamaniu – co pokazały wydarzenia z 2008 roku (Gruzja) 2014 roku (Krym) oraz 2022 roku – są recydywistami. Igrzyska bez nich sobie poradzą, ale olimpijski świat może się zachwiać, jeśli spróbują podzielić go żelazną kurtyną.

Władysław Larin jest mistrzem olimpijskim w taekwondo, ale kibice mogą go znać zarówno ze sportowych aren, jak i nagrania, podczas którego apeluje o „wsparcie dla ludzi, którzy bronią ojczyzny” – także finansowe. Nie dostał przez to pozwolenia na udział w ostatnich mistrzostwach świata, ale później z powodzeniem startował już w prestiżowych turniejach Grand Prix, dzięki którym zapewnił sobie kwalifikację na igrzyska w Paryżu.

Zapaśnicy Zaurbiek Sidakow – był jako dzieciak zakładnikiem, kiedy terroryści zaatakowali szkołę w Biesłanie – oraz Zawur Ugujew także przywieźli z Tokio złote medale, a po agresji Rosji na Ukrainę prężyli pierś w pierwszym szeregu podczas prowojennego wiecu na Łużnikach. Ten pierwszy w mediach społecznościowych podpisywał się także pod postami popierającymi napaść. Obaj mają olimpijskie kwalifikacje dzięki dobrym występom podczas mistrzostw Europy w Belgradzie.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku