Witalij jest starszym z braci-pięściarzy. Ma 51 lat, ale wciąż imponuje sportową sylwetką, jeszcze niedawno chował muskulaturę pod koszulą z krawatem. Zakończył sportową karierę, żeby wejść do politycznego ringu, ale i tak codziennie – zanim przekroczył próg merostwa i powitał uściskiem żelaznej dłoni kolegów urzędników – meldował się o szóstej na siłowni.
Dziś stoi na barykadzie. Jeszcze przed rozpoczęciem inwazji zorganizował szkolenie rezerwistów obrony terytorialnej, która miała duży udział w odparciu pierwszych ataków na Kijów.
– Już jako dzieciak żyłem przekonany, że prędzej czy później będę musiał bronić mojego kraju przed Amerykanami, którzy chcieli przejąć kontrolę nad całym światem – wyznał w 2011 r. Pomylił się jedynie przy wyborze przeciwnika. Wychowany wśród Sowietów, podróżując za ojcem – oficerem Armii Radzieckiej – od garnizonu do garnizonu, pielęgnował przekonanie o groźnym Zachodzie. Przyznawał później, że przeszedł pranie mózgu. Dopiero gdy sam doświadczył Zachodu, przejrzał na oczy.
Witalij Kliczko oraz prezydent Wołodymyr Zełenski to dziś twarze oporu przeciwko rosyjskiej agresji. Obaj proszą świat, by przyszedł z pomocą Ukrainie, która marzy o Europie i nie chce wracać do rosyjskiej strefy wpływów.
Pięściarz nie ma już koszuli ani krawata. Jest moro, czasem kamizelka kuloodporna, często karabin w ręku, choć przecież w 2012 r. obiecywał na łamach brytyjskiego „Guardiana", że po zakończeniu kariery nigdy nie użyje siły poza ringiem. Dowodzi obroną stolicy jako mer Kijowa. Nie było innej możliwości. Starszy z braci Kliczków już dawno zauważył, że są w życiu sprawy znacznie ważniejsze niż boks.