Witalij Kliczko. Są sprawy ważniejsze niż boks

Obroną ukraińskiej stolicy dowodzą prezydent kraju – aktor, oraz mer Kijowa – bokser. Witalij Kliczko mógłby leżeć na amerykańskiej plaży, bo zarobił w ringu miliony dolarów, ale trzyma gardę wysoko i walczy z rosyjskim najeźdźcą.

Aktualizacja: 20.03.2022 15:29 Publikacja: 18.03.2022 10:00

Mer ukraińskiej stolicy Witalij Kliczko (z prawej) i jego brat Władimir oglądają skutki jednego z ro

Mer ukraińskiej stolicy Witalij Kliczko (z prawej) i jego brat Władimir oglądają skutki jednego z rosyjskich ataków na Kijów. 14 marca 2022 r.

Foto: AFP

Witalij jest starszym z braci-pięściarzy. Ma 51 lat, ale wciąż imponuje sportową sylwetką, jeszcze niedawno chował muskulaturę pod koszulą z krawatem. Zakończył sportową karierę, żeby wejść do politycznego ringu, ale i tak codziennie – zanim przekroczył próg merostwa i powitał uściskiem żelaznej dłoni kolegów urzędników – meldował się o szóstej na siłowni.

Dziś stoi na barykadzie. Jeszcze przed rozpoczęciem inwazji zorganizował szkolenie rezerwistów obrony terytorialnej, która miała duży udział w odparciu pierwszych ataków na Kijów.

– Już jako dzieciak żyłem przekonany, że prędzej czy później będę musiał bronić mojego kraju przed Amerykanami, którzy chcieli przejąć kontrolę nad całym światem – wyznał w 2011 r. Pomylił się jedynie przy wyborze przeciwnika. Wychowany wśród Sowietów, podróżując za ojcem – oficerem Armii Radzieckiej – od garnizonu do garnizonu, pielęgnował przekonanie o groźnym Zachodzie. Przyznawał później, że przeszedł pranie mózgu. Dopiero gdy sam doświadczył Zachodu, przejrzał na oczy.

Witalij Kliczko oraz prezydent Wołodymyr Zełenski to dziś twarze oporu przeciwko rosyjskiej agresji. Obaj proszą świat, by przyszedł z pomocą Ukrainie, która marzy o Europie i nie chce wracać do rosyjskiej strefy wpływów.

Pięściarz nie ma już koszuli ani krawata. Jest moro, czasem kamizelka kuloodporna, często karabin w ręku, choć przecież w 2012 r. obiecywał na łamach brytyjskiego „Guardiana", że po zakończeniu kariery nigdy nie użyje siły poza ringiem. Dowodzi obroną stolicy jako mer Kijowa. Nie było innej możliwości. Starszy z braci Kliczków już dawno zauważył, że są w życiu sprawy znacznie ważniejsze niż boks.

Czytaj więcej

Jak świat sportu bojkotował rasistów i agresorów

Polityczny ring

Był listopad 2004 r. Wiktor Janukowycz, protegowany Kremla i obrońca oligarchów, pokonał w drugiej turze wyborów prezydenckich Wiktora Juszczenkę. Opozycja nie uwierzyła w uczciwość głosowania. Demonstranci zaczęli gromadzić się w centrum Kijowa, Julia Tymoszenko zachwycała warkoczem i nawoływała do walki o przejęcie władzy.

Wybuchła pomarańczowa rewolucja. Pierwsze polityczne ciosy wyprowadził także Kliczko, który chciał nawet przerwać przygotowania do walki z Dannym Williamsem i lecieć do Ukrainy, ale odwiódł go od tego brat, który sam wybrał się do Kijowa. – Czasem życie stawia cię przed wyborem tego, co ważne. Jestem sportowcem, a nie politykiem, ale w moim kraju dzieją się kluczowe sprawy. Chcę, aby Ukraina zmierzała w kierunku demokracji – wyjaśniał Witalij.

Kiedy w połowie grudnia bronił pasa mistrza świata WBC, miał pomarańczową chustę przy spodenkach. Posyłał Williamsa na deski tak, jak Ukraińcy Janukowycza. Sędzia zakończył walkę po ósmej rundzie, a Kliczko zadedykował zwycięstwo ukraińskiej demokracji. Kilkanaście dni później Juszczenko wygrał powtórzone wybory. Został prezydentem, zaproponował Kliczce pozycję doradcy. Ich drogi wkrótce się jednak rozeszły, bo pierwszy flirt Ukrainy z prawdziwą demokracją był trudnym doświadczeniem. – Korupcja jest większa, niż była. Zamiast z nią walczyć, Juszczenko i Tymoszenko toczyli swoją prywatną wojnę, bo najważniejsze były ich interesy, ich egoizm – wyjaśniał później Kliczko na łamach „Rzeczpospolitej".

Wszedł do polityki wbrew żonie. Chciał zostać merem Kijowa, ale w pierwszej próbie – podjął ją w 2008 roku – lepszy był Łeonid Czernowecki. Nie rzucił jednak ręcznika, poszedł za ciosem. Wziął na sztandary walkę z korupcją, demokratyzację kraju oraz sprawiedliwość społeczną i założył własną partię, Ukraiński Demokratyczny Alians na rzecz Reform (UDAR – „cios"). Minęły dwa lata i był już w parlamencie. Podobno wydał na kampanię 2,8 mln euro, czyli ułamek fortuny.

Niektórzy po Euromajdanie, gdzie przeciwstawił gołe pięści strzelcom z Berkutu, widzieli w nim nawet kandydata na prezydenta – sondaże wróżyły mu zwycięstwo nad Janukowyczem w drugiej turze – ale ostatecznie poparł Petra Poroszenkę. Sam startując, skazałby się na sądowe batalie, bo – pomieszkując przez wiele lat za granicą – stracił bierne prawo wyborcze. Tak przynajmniej wynikało z reformy wykreowanej przez administrację Janukowycza, nazywanej „ustawą Kliczki".

W ringu 41 z 45 wygranych walk kończył przed czasem. Miał czteroletnią przerwę w karierze – męczyły go kontuzje, zerwał więzadło krzyżowe – ale wrócił na szczyt. Posyłał rywali na deski, podnosił pasy, aż wreszcie odłożył rękawice i sięgnął po władzę. Został w 2014 r. merem stolicy. Szybko przekonał się, że szermierka na pięści nie ma jednak nic wspólnego z brudnymi regułami politycznej gry. – Zasady w sporcie są jasne, każde ich złamanie powoduje dyskwalifikację. Polityka w Ukrainie to bójka bez reguł. Liczy się wyłącznie to, ile masz pieniędzy i jaką pozycję zajmujesz – wykładał, obiecując starcie wagi ciężkiej z nepotyzmem i korupcją.

Dzieciak z karabinem

Pamiętam, jak upadał Związek Radziecki. Wszyscy marzyliśmy o demokratycznym społeczeństwie w nowoczesnym kraju. Minęło kilkanaście lat, niewiele się zmieniło. Ale ja zawsze lubiłem powtarzać: „Jeśli chcesz, żeby coś zostało zrobione, to sam się tym zajmij" – opowiadał na łamach „Guardiana".

Postawił na transparentność. Każdy obywatel mógł obejrzeć posiedzenie miejskiej komisji i przyjrzeć się budżetowi. Podkreślał, że boks nie tylko dał mu siłę, ale też nauczył pracy zespołowej. – Ktoś na początku kariery powiedział mi, że jeśli chcę być najlepszy na świecie, to muszę mieć najlepszego trenera, promotora, menedżera i prawnika. Teraz jest tak samo. Wielkie mięśnie nie wystarczą. Potrzebuję wokół siebie dobrej drużyny – tłumaczył.

Kiedy wchodził na polityczną scenę, bywał lekceważony. Francuski „Le Monde" pisał, że podczas Euromajdanu wielu wciąż miało go za związanego z władzą dyletanta, który spotyka się na Florydzie z oligarchą, szefem administracji Janukowycza Siergiejem Ławoczkinem.

„Jaki tam z niego polityk? Niech zostanie wójtem i nauczy się rządzić. Powinien zacząć od czegoś małego, a nie pchać się od razu tam, gdzie sobie nie poradzi" – kpił były premier Mykoła Azarow. Pierwsze doświadczenia polityczne Kliczko zebrał jednak nie na wsi, ale jako członek Rady Miejskiej Kijowa. Właśnie z tej pozycji dwukrotnie atakował w wyborach na mera stolicy Czernoweckiego. Udało się za trzecim razem.

Nazwisko Kliczki zawsze otwierało w Ukrainie wszystkie drzwi. Uchodzi za jedynego ukraińskiego milionera, który zdobył majątek uczciwie. Właśnie dlatego szefowania w stolicy nie rozpoczął od rozdzielania wśród znajomych przywilejów i synekur.

Witalij oraz jego brat Władimir zawsze łamali stereotypy – także ten o prostych mięśniakach okładających ludzi po twarzach. Zdobyli w karierze wiele tytułów: nie tylko mistrzowskich, także doktorskich. Witalij studiował naukę o sporcie oraz filozofię na Uniwersytecie Kijowskim, Władimir – metodykę treningu sportowego w Sankt Gallen, gdzie później został adiunktem. Pierwszy poszedł w politykę, drugi zajął się biznesem.

Uprawiali nie tylko szermierkę na pięści, grali też w szachy – jak przystało na ambitnych młodzieńców ze Związku Radzieckiego. Władimir, już jako mistrz boksu, mierzył się z Garrim Kasparowem. Wytrzymał 25 ruchów, ale arcymistrz przyznał: – Nie chciałem cię znokautować w pierwszej rundzie.

Edukacji braci pilnowała mama. Nie podobało się jej, że boksują. Widziała raczej w synach przyszłych akademików, intelektualistów. Kiedy Witalij wrócił do domu z podbitym okiem, próbował ją przekonać, że zasnął nad szachownicą i uderzył o kant stołu. U ojca zarobił na burę. Usłyszał, że Kliczkowie zawsze oddają, a już na pewno nie wracają do domu z płaczem.

Urodził się na kirgiskiej wsi, gdzie stacjonował ojciec, generał lotnictwa. Wędrówka od garnizonu do garnizonu była twardą szkołą. – Musiałem go nauczyć, jak się bronić – opowiadał później tata. Witalij już jako 12-latek umiał strzelać z karabinu. – Biegaliśmy po okopach z granatami, słuchaliśmy wykładów o strategii wojennej. Kiedy opowiadałem o tym chłopakom w Kalifornii, robili wielkie oczy. Oni w tym wieku oglądali w Disneylandzie Myszkę Miki – opowiadał po latach.

Podobno zdarzało się, że wrzucali do ogniska amunicję i granaty znalezione w okolicach garnizonu. Obaj dostali lanie, kiedy schowali ojcu pod łóżkiem minę przeciwpancerną. Później w filmie dokumentalnym Sebastiana Dehnhardta żartowali, że nigdzie indziej nie było na nią miejsca.

Ojciec Kliczków, Witalij Rodionowicz, po uzyskaniu przez Ukrainę niepodległości został oficerem tamtejszej armii. Był generałem majorem sił powietrznych, później trafił na placówkę dyplomatyczną do Niemiec. Pracował jako attaché wojskowy przy Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego (NATO). Zmarł w 2011 r., prawdopodobnie przez chorobę popromienną.

25 lat wcześniej był wśród tych, którzy latali gasić elektrownię atomową w Czarnobylu. Kliczkowie mieszkali wówczas w bazie pod Kijowem. Wracał i z wody po myciu kombinezonów z radioaktywnego pyłu powstawały ogromne kałuże. Bracia puszczali w nich łódki. Witalij miał 15 lat, a Władimir – 10. Młodszego wkrótce ewakuowano. Starszy został z ojcem i widział, jak w kolejnych miesiącach umierali kolejni ojcowie jego kolegów.

Czytaj więcej

Szachy na sterydach. Plaga oszustw w królewskiej grze

Kompania braci

Boks nawet w młodości nie był dla nich wszystkim. Witalij – zafascynowany filmami z Bruce'em Lee – ćwiczył karate, choć praktykowania wschodnich sztuk walki w Związku Radzieckim zakazano. Bracia bywali w Polsce. Witalija kick-boxingu w Warszawie uczył Andrzej Palacz. Czasem sparował z Przemysławem Saletą. Władimirem, który na początku lat 90. stoczył kilka walk w barwach stołecznej Gwardii (zarabiał 200–250 dolarów za każdą), zajmował się Paweł Skrzecz.

Jerzy Kulej opowiadał po latach, że obaj lali polskich chłopaków, aż miło. Witalij, zanim został zawodowcem, był wicemistrzem świata wagi superciężkiej w boksie amatorskim. Rok później miał zdobyć złoto na igrzyskach w Atlancie (1996), ale miał pozytywny wynik testu antydopingowego. Podobno zawinił lekarz, który przepisał mu zakazany lek. Mistrzem olimpijskim został Władimir. To były pierwsze igrzyska, na których pojawiła się flaga Ukrainy.

Ich kariery trudno rozdzielić. Weszli do boksu zawodowego w 1996 r. Chciał ich wziąć pod skrzydła Don King, ale trafili do niemieckiej grupy Universum, gdzie jedną z gwiazd był Dariusz Michalczewski. Tak miał doradzić Wiktor Rybałko, czyli jeden z ośmiu „ojców chrzestnych" Kijowa, który na początku kariery rzekomo wspierał Kliczków. – Zadecydowała odległość.

Z Hamburga do Kijowa jest znacznie bliżej – prostował jednak kilka lat temu w rozmowie z „Rz" Witalij.

Większość kariery spędzili w Niemczech. Witalij wygrał 45 z 47 zawodowych walk. Miał szczękę z granitu. Gdyby nie kontuzje, prawdopodobnie zszedłby z ringu niepokonany. Walkę z Chrisem Byrdem, w której prowadził na punkty, poddał po dziewiątej rundzie przez uraz barku. Bitwę z Lennoxem Lewisem – krwawą wojnę w Los Angeles, może najwspanialsze starcie wagi ciężkiej XXI wieku – przerwali mu sędziowie przez rozbity łuk brwiowy, na który potem lekarze założyli 60 szwów.

Pierwszy pas – organizacji WBO – zdobył w 1999 r., nokautując Herbiego Hide'a. Rok później stracił tytuł na rzecz Byrda. Mistrzem WBC został w 2004 r. po zwycięstwie nad Corriem Sandersem. Po powrocie z emerytury odzyskał go w walce z Samuelem Peterem.

Kliczkowie w latach 2008–2012 mieli wszystkie najważniejsze pasy mistrzowskie, królowali w wadze ciężkiej. Władimira nazywano „Doktorem Stalowy Młot", a Witalija – „Doktorem Żelazna Pięść". Dotrzymali obietnicy złożonej matce i nigdy nie walczyli przeciwko sobie, choć oferowano im za to dziesiątki milionów dolarów. – Kiedy wchodzisz do ringu, to chcesz znokautować rywala, ale jak mógłbyś chcieć zrobić to własnemu bratu? – pytał Witalij.

On nie ma wątpliwości, że Władimirowi nie dałby rady. – Jest młodszy, szybszy, lepiej wyszkolony. Ma talent, którym Bóg mnie nie obdarzył, a jemu dał w prezencie. Potrafi przyśpieszyć jak mało kto, jest w ringu zwinny jak kot. Ja jestem sztywny i już się nie zmienię – mówił.

Witalij po raz drugi i ostatni zakończył karierę w 2012 r. Władimir bił się w ringu trzy lata dłużej. Jego panowanie zamknęły porażki z ówczesnymi młodymi wilkami królewskiej kategorii wagowej: Tysonem Furym (2015) oraz Anthonym Joshuą (2017) i choć nie brakowało w ostatnich miesiącach plotek o przygotowaniach do wielkiego powrotu, to inwazja Rosji na Ukrainę sprawiła, że prawdopodobnie już nigdy się to nie wydarzy.

Władimir był najlepszy przez blisko dziesięć lat. Dłużej od niego w wadze ciężkiej panował tylko legendarny Joe Louis. Nawet Muhammad Ali był na szczycie krócej.

Czytaj więcej

Sportowa pralnia

Dają przykład

Obaj bracia bronią dziś Kijowa, choć zarobili w ringu kilkadziesiąt milionów dolarów i mogli wybrać spokojną emigrację. To obywatele świata, mówiący płynnie po niemiecku i angielsku. Dzięki szerokim horyzontom mogą swobodnie i wiarygodnie relacjonować Europie wydarzenia w Ukrainie.

Nie tylko oni w świecie sportu chwycili za broń. Trener piłkarzy FC Sheriff Tyraspol Jurij Wernydub wstąpił jako ochotnik do ukraińskiej armii, zdjęcie w hełmie i mundurze pokazał niedawno mistrz świata w biatlonie (2019) Dmytro Pidruczny. Rękawice na karabiny zamienili wybitni pięściarze Wasyl Łomaczenko oraz Ołeksandr Usyk. „Rosjanie, nie musicie nas uwalniać! Jesteśmy w domu i będziemy wolni, ponieważ to nasza ziemia. Nie potrzebujemy was" – napisał ten ostatni.

– Naszą największą siłą jest pragnienie życia w wolnym kraju. Jesteśmy państwem europejskim. Chcemy społeczeństwa, w którym panują ukraińskie wartości. Nikt nie będzie decydował za nas, jak mamy żyć – mówi Witalij. – Wierzę w mój naród i w to, że powstrzymamy inwazję.

Podobno – jak ujawnił brytyjski „The Times" – obaj bracia są na czarnej liście Putina. To 24-osobowa lista ludzi „do odstrzału", którą otwiera prezydent Zełenski. Miała się nimi zająć grupa najemników, która dotarła do Ukrainy jeszcze przed rozpoczęciem inwazji, ale ludzie o żelaznych pięściach wciąż bronią Kijowa i będą bronić dalej. Pokazali w ringu, że choć da się ich pokonać, to nie można ich złamać. Taki przykład dają Ukrainie.

Witalij jest starszym z braci-pięściarzy. Ma 51 lat, ale wciąż imponuje sportową sylwetką, jeszcze niedawno chował muskulaturę pod koszulą z krawatem. Zakończył sportową karierę, żeby wejść do politycznego ringu, ale i tak codziennie – zanim przekroczył próg merostwa i powitał uściskiem żelaznej dłoni kolegów urzędników – meldował się o szóstej na siłowni.

Dziś stoi na barykadzie. Jeszcze przed rozpoczęciem inwazji zorganizował szkolenie rezerwistów obrony terytorialnej, która miała duży udział w odparciu pierwszych ataków na Kijów.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi