Sportowa pralnia

Dyktatorzy z Bliskiego Wschodu wykorzystują sport, żeby wybielić wizerunek. Formuła 1 wjechała już do Kataru i Zjednoczonych Emiratów Arabskich, a teraz debiutuje w Arabii Saudyjskiej. Futbol w coraz większym stopniu jest na łasce szejków.

Publikacja: 03.12.2021 10:00

Kierowcy Formuły 1 w listopadzie tego roku pierwszy raz odwiedzili Katar. – Zdajemy sobie sprawę z p

Kierowcy Formuły 1 w listopadzie tego roku pierwszy raz odwiedzili Katar. – Zdajemy sobie sprawę z problemów, jakie są obecne w takich miejscach. My jako sportowcy mamy obowiązek o tym mówić – oznajmił mistrz świata Lewis Hamilton, ale nie doczekał się wielu głosów wsparcia

Foto: EPA/NOUSHAD THEKKAYIL/pap

Walka o tytuł mistrzowski to w tym roku pojedynek Maxa Verstappena i Lewisa Hamiltona, co przypomina batalie Ayrtona Senny z Alainem Prostem i Nikiego Laudy z Jamesem Huntem. Finał sezonu to jednak – inaczej niż przed laty – podróż po krajach bez sportowej tradycji i dziedzictwa, które wykorzystują Formułę 1 do politycznej gry.

Kibice żyją rywalizacją, która rozstrzyga się na torach Losail (Katar – wygrał Hamilton), Jeddah (Arabia Saudyjska – 5 grudnia) i Yas Marina (Zjednoczone Emiraty Arabskie – 12 grudnia). Zawody organizują kraje, które depczą prawa człowieka, a finał sezonu to modelowy przykład sportwashingu, czyli poprawiania wizerunku poprzez sport.

Skromny opór świata

Termin „sportwashing" trafił do powszechnego użytku niedawno, kiedy o dobre imię dzięki organizacji Igrzysk Europejskich walczyli Azerowie. Polityczne zyski płynące z wielkich sportowych wydarzeń już wcześniej poznali Rosjanie i Chińczycy, choć w ich przypadku istotniejsze od wybielania wizerunku wobec świata mogło być ugruntowanie pozycji władzy wśród własnych obywateli. Pierwsi usiłowali sprzedać nową wersję Rosji przy okazji piłkarskiego mundialu (2018) i zimowych igrzysk w Soczi (2014), które okazały się dopingowym przekrętem. Drudzy gościli olimpijczyków w 2008 roku, a za chwilę – przy okazji przyszłorocznej imprezy w Pekinie – stolica Chin zostanie pierwszym miastem, które organizowało zarówno igrzyska letnie, jak i zimowe.

Chińskie władze prześladują muzułmańską mniejszość Ujgurów i mieszkańców Hongkongu, ale dyplomatyczny bojkot imprezy na razie obiecali tylko Brytyjczycy. Dziennikarze „New York Timesa" pytali ostatnio: „Czy świat sportu wciąż potrzebuje Chin?", ale odpowiedź nie ma znaczenia, skoro na tamtejszym rynku zależy ponadnarodowym gigantom biznesu.

Pieniądz znaczy więcej niż wartości. Opór jest skromny – chlubny wyjątek to tenisowa WTA, która od lat budowała w Chinach wpływy, ale teraz jest gotowa je porzucić, jeśli tamtejsze władze nie pozwolą na niezależne śledztwo w sprawie tenisistki Shuai Peng, która oskarża byłego wicepremiera Chin o gwałt.

Kolejka chętnych do wybielania reputacji dzięki sportowi rośnie. Dziś dominują na tym rynku satrapowie z Bliskiego Wschodu. Arabski kapitał wspiera organizacje sportowe z całego świata, a najlepszym dowodem jego wpływów jest piłkarska Premier League, do której płyną zresztą pieniądze ze wszystkich zakątków globu.

Nie ma na Starym Kontynencie innych rozgrywek, które tak mocno przyciągają obcy kapitał. Obecnie tylko co piąty właściciel klubu Premier League jest Anglikiem. Pierwsze miejsce na liście wpływów zajmują Amerykanie, ale w krwiobiegu tamtejszych klubów krzyżują się strumienie pieniędzy z Chin, Rosji, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Tajlandii, Iranu czy Egiptu.

Czytaj więcej

Sportowcy kontra szczepienia. Djoković nie jest sam

Wygrał pragmatyzm

Nowym graczem w najbogatszej futbolowej lidze świata są Saudyjczycy. Droga do inwestycji w Newcastle United była długa, bo tamtejsze władze porwały się na medialną wojnę hybrydową, wspierając piracką platformę nadawczą BeoutQ, która kradła sygnał katarskiej stacji beIN Sports, czyli jednego z kluczowych partnerów Premier League, oferując go tanio i w całym regionie, co spowolniło przejęcie klubu.

Klamka zapadła kilka tygodni temu, mimo protestów. Amnesty International przestrzegała przed wpuszczaniem do Premier League kapitału, który ma wybielić wizerunek kraju łamiącego prawa człowieka. Kluby przyznawały się do obaw, że saudyjskie pieniądze będą jak sterydy, na których wyrośnie im kolejny rywal o nieograniczonych zasobach.

Wygrał pragmatyzm. Nowym właścicielem Newcastle za 300 mln funtów został Fundusz Inwestycyjny Arabii Saudyjskiej, czyli podmiot, który teoretycznie nie ma żadnych powiązań z rodziną królewską. Wymyślił go jednak wielbiciel myśli politycznej Niccoli Machiavellego, następca tronu Muhammad ibn Salman, który od kilku lat przebudowuje saudyjskie państwo.

Jako dzieciak uwielbiał gry komputerowe i fast foody, ale odkleił łatkę rozpieszczonego potomka rodziny królewskiej. Nie chciał skończyć jak ojciec, który przez całe życie jedynie konsumował fortunę. Interesował się przemysłem petrochemicznym oraz giełdą. Fascynowali go Steve Jobs i Bill Gates, spotkał się z Markiem Zuckerbergiem. Szukał też inwestorów w Dolinie Krzemowej.

Szybko nauczył się, że warto słuchać mądrzejszych. Rządzi twardą ręką – nie minęło pół roku od momentu, gdy został księciem koronnym, a już rozsadził saudyjski establishment, zamykając w hotelu-więzieniu ponad trzystu biznesmenów i polityków podczas akcji ochrzczonej „szejkdownem" – ale próbuje kierować się rozumem.

Zdarzają mu się oczywiście książęce kaprysy. Sześć lat temu wydał kilkaset milionów euro na XVII-wieczny pałac, uznany później za najdroższy dom świata. Wygrał też prestiżową licytację i zapłacił pół miliarda za obraz Leonarda da Vinci. Zatrudnił legion doradców, którzy wypracowali program „Wizja 2030" mający uniezależnić saudyjską gospodarkę od ropy i gazu.

Postawił się piewcom wahabizmu, czyli ultrakonserwatywnej odmiany islamu, której przedstawiciele od lat nadawali ton życiu Saudyjczyków. To był rewolucyjny ruch i dowód zuchwałości. Zapowiedział powrót do islamu umiarkowanego i czasów sprzed 1979 roku, gdy po ataku na Wielki Meczet rząd dusz przejęli w państwie islamscy ekstremiści.

Policja polityczna zniknęła z ulic, kobiety usiadły za kierownicą, w kawiarniach znów gra muzyka, po latach otwarto kina. Pierwszym od dawna filmem, który pokazano na saudyjskiej ziemi, była „Czarna Pantera", czyli – w dużym skrócie – komiksowa opowieść o synu władcy, który po śmierci ojca wraca do ojczyzny, żeby objąć tron.

Specjaliści od ochrony praw człowieka podkreślają, że te ruchy to wciąż fasada dla autorytarnej polityki. Walka o wpływy w regionie z Iranem sprawiła, że książę bez wahania zaangażował swój kraj w konflikt zbrojny w Jemenie, podczas którego zginęło już ponad ćwierć miliona ludzi. Szacuje się, że było wśród nich kilkanaście tysięcy dzieci.

„Ludzie walczący o prawa kobiet wciąż siedzą w więzieniu, demokraci oraz przedstawiciele mniejszości seksualnych są torturowani, trwają bombardowania w Jemenie, Dżamal Chaszukdżi pozostaje martwy, a jego mordercy nadal rządzą krajem" – alarmuje organizacja Grant Liberty, która przygotowała raport opisujący, jak Saudyjczycy polerują swój wizerunek sportem.

Chaszukdżi był opozycyjnym dziennikarzem, który zginął podczas wizyty w saudyjskiej ambasadzie w Stambule. Wyrok na politycznego wroga miał wydać sam Muhammad. Bradley Hope i Justin Scheck w książce „Ropa i krew" opisują, jak Chaszukdżi został otruty, a jego ciało poćwiartowano. Niektórzy inicjały księcia – MBS – zaczęli tłumaczyć jako „Mister Bone Saw", czyli „Pan Piła".

Sport ma zakryć te wstydliwe karty. Kiedy tamtejszy fundusz inwestycyjny – powstał dzięki zyskom z emisji akcji koncernu paliwowego Aramco – kupił Newcastle, kibice świętowali na ulicach. Wielu fanów sportu już teraz kojarzy arabskie państwo z futbolem, boksem albo rajdami, a nie zamykaniem wrogów politycznych, morderstwem dziennikarza i wojną w Jemenie.

Sportwashing przeprogramowuje głowy. Newcastle to tylko najnowsza inwestycja Saudyjczyków. Grant Liberty policzyła, że tamtejsze władze zainwestowały w retusz wizerunku za pośrednictwem sportu 1,5 mld dolarów. Ad-Dirijja gościła hit bokserskiej wagi ciężkiej, czyli starcie Andy'ego Ruiza i Anthony'ego Joshui, a w ubiegłym roku na tamtejszej ziemi zadebiutował Rajd Dakar.

Niedawno w Arabii Saudyjskiej wystartowała piłkarska liga kobiet, a Niemka Monika Staub buduje drużynę narodową, choć dopiero w 2018 roku paniom pozwolono wejść na trybuny. Kraj był gospodarzem meczów o Superpuchar Hiszpanii i Włoch.

Pierwszym aktem saudyjskiej ekspansji były wyścigi Formuły E, do których doszło w Rijadzie dwa miesiące po śmierci Chaszukdżiego. Tor wyścigowy zdobiły banery „Wizji 2030". Rywalizacji elektrycznych bolidów towarzyszył koncert Enrique Iglesiasa, wśród kibiców VIP był słynny brytyjski piłkarz Wayne Rooney. Minęły trzy lata i na saudyjską ziemię zawitała Formuła 1 – królowa motorsportu.

Czytaj więcej

Dawid Tomala: Chód sportowy? Najdoskonalsza forma spaceru

Pajęcza sieć

Humans Right Watch organizację wyścigu F1 na saudyjskiej ziemi nazwała cyniczną, a Amnesty International – haniebną. – Jesteśmy pewni, że robimy postępy w zakresie ochrony praw człowieka. Przyjedźcie i przekonajcie się sami– odpowiada szef Saudyjskiej Federacji Samochodowej i Motorowej, książę Khalid Bin Sultan al-Faisa.

Kierowcy F1, dwa tygodnie przed wizytą u Saudyjczyków, pierwszy raz odwiedzili Katar. – Zdajemy sobie sprawę z problemów, jakie są obecne w takich miejscach. Katar wydaje się jednym z najgorszych w tej części świata. My jako sportowcy mamy obowiązek o tym mówić – oznajmił mistrz świata Lewis Hamilton, ale nie doczekał się wielu głosów wsparcia.

Wyścigi F1 odbywają się w Rosji, Chinach i na Bliskim Wschodzie, trwa arabska kolonizacja wielkiej piłki, zdominowanie Ligi Mistrzów przez kluby napędzane bliskowschodnim kapitałem wydaje się kwestią czasu. Manchester City i Paris Saint-Germain i od niedawna Newcastle to dziś kluby uzbrojone w budżet bez dna.

Zespół z Manchesteru (mistrz Anglii) zdobywa trofea dzięki łasce szejka Mansoura z Abu Zabi. „Sukces klubu pomógł wypromować na świecie pewien rodzaj wizerunku tego arabskiego państwa: postępowego, otwartego na biznes i przyjaznego Zachodowi" – wyjaśnia w książce „Klub miliarderów" James Montague.

– Kupno drużyny gwarantuje tanią przestrzeń reklamową oraz jest kartą przetargową w relacjach z mediami, które potrzebują dostępu do zawodników i stadionu. To pozwala odciągnąć uwagę od praw człowieka – mówi Nicholas McGeehan z organizacji Human Rights.

Paris Saint-Germain napędzają petrodolary z Kataru, który od lat jest liderem sportu w regionie. Szejkowie troszczą się nie tylko o teraźniejszość, próbują dbać o dziedzictwo. Właśnie dlatego wznieśli luksusową Aspire, która jest najbogatszą sportową akademią świata. Otwierali ją Maradona i Pele. Tamtejsi sportowcy mogą właściwie nie opuszczać klimatyzowanego mikroświata, bo mają pod ręką obiekty treningowe, szkołę i centrum handlowe.

Ekspansja zaczęła się od kolarstwa. Zgodnie z legendą o genezie katarskiej miłości do sportu emir podczas pobytu na Lazurowym Wybrzeżu zobaczył kolorową grupkę kolarzy. – Cóż to takiego? – zapytał podobno jednego z członków swojej świty. – Tour de France – usłyszał i z miejsca oznajmił: – Musimy mieć coś takiego u siebie!

Tour of Qatar był uwerturą. Później nad Zatoką Perską odbywały się mistrzostwa świata w tenisie stołowym, podnoszeniu ciężarów, kolarstwie i piłce ręcznej oraz prestiżowe turnieje tenisowe i golfowe. Gospodarze nie mają tradycji, ale budują drużyny. Srebro podczas mistrzostw świata szczypiornistów zdobyła ekipa złożona niemal w całości z najemników.

Kolejnym odcinkiem opowieści o wielkim sporcie nad Zatoką Perską będzie piłkarski mundial, ale Katarczykom marzą się także igrzyska olimpijskie. Seria mistrzowskich zawodów sprawiła, że już dziś większość obiektów jest gotowa i czeka na sportowców.

Gospodarze mundialu 2022 budują swoje marzenia rękami robotników z krajów Trzeciego Świata. Reporterzy „Guardiana" i działacze Humanity United policzyli, że przy tworzeniu mundialowej infrastruktury zginęło 6,5 tys. robotników. Tamtejsze władze zdelegalizowały niewolniczy system kafala, ale podwykonawcy wciąż płacą robotnikom minimalne stawki – nieco ponad euro za godzinę.

Katarczycy są krytykowani najczęściej, bo porwali się na organizację mundialu. Problem wykorzystywania cudzoziemców jest jednak obecny także w innych krajach. Robotnicy z Bangladeszu, zaczynając pracę na terenie Zjednoczonych Emiratów Arabskich, często muszą oddać paszport. Śpią w obozach pracy, dostają głodowe pensje, a próby protestów kończą się zazwyczaj deportacją lub aresztem.

Reputację za petrodolary można budować jawnie i skrycie. Wśród 22-osobowych władz FIFA, które decydowały o przyznaniu mundialu Katarowi, większość ma korupcyjne zarzuty lub siedzi za kratkami. Karty rozdawali też politycy, skoro szef Europejskiej Federacji Piłkarskiej (UEFA) Michael Platini spotkał się przed głosowaniem z emirem Kataru i prezydentem Francji Nicolasem Sarkozym, po czym zagłosował za kandydaturą gazowego potentata.

Podobno właśnie podczas kolacji w Paryżu szejkowie zdecydowali się na inwestycję w PSG, syn Platiniego zapewnił sobie pracę u katarskiego producenta odzieży sportowej Burrda, a telewizja beIN Sports podpisała lukratywny kontrakt na transmisje meczów francuskiej Ligue 1. Siatkę zależności Katarczycy tkali jak pajęczą sieć. Qatar Airways była już na koszulkach Romy i Boca Juniors. Petrodolarom nie oparły się nawet władze Barcelony, plamiąc trykoty, które przez ponad 100 lat wzbraniały się przed jakimkolwiek komercyjnym logotypem, aż wreszcie przyjęły UNICEF. Później przyszedł czas na reklamodawców znad Zatoki Perskiej.

Czytaj więcej

Kimmi Raikkonen. Kolorowy ptak Formuły 1 odleciał

Niemieccy kibice walczą

Nawet Bayern Monachium, uchodzący przez lata za stolicę rozsądku i zrównoważonego rozwoju, podpisał kontrakt z katarskimi liniami lotniczymi. Szejkowie z pewnością musieli głęboko sięgnąć do portfela, żeby nabyć bawarską duszę. Przypadek ten wciąż jest jednak szczególny, bo – w przeciwieństwie do cynicznej radości fanów Newcastle – niemieccy kibice wyrazili sprzeciw.

Jesienią podczas jednego z meczów ligowych wywiesili transparent z wizerunkiem prezesa klubu Oliviera Kahna, który stoi obok zakrwawionej pralki i trzyma katarską szatę oraz wypchaną dolarami walizkę. Wcześniej podobne nieprzyjemności spotkały inne klubowe legendy: Karla-Heinza Rummenigge i Uli Hoenessa. To oni zgodzili się na pięcioletnią umowę za 20 mln euro rocznie.

Władze Bayernu próbują usprawiedliwiać się w oczach kibiców, tłumacząc, że dzięki związkom z futbolem sytuacja pracowników najemnych w Katarze uległa poprawie, a klub bez tych pieniędzy nie będzie w stanie nawiązać walki z europejskimi rywalami – napędzanymi zagranicznymi pieniędzmi i gigantycznym kontraktem telewizyjnym ekipami Premier League czy żyjącym z petrodolarów Paris Saint-Germain.

Relacje Bawarczyków z Katarem mają oczywiście szerszy zakres, umowa to tylko kolejny krok. Bayern regularnie organizuje piłkarzom zgrupowania nad Zatoką Perską, władze klubu wysyłały tam nawet drużynę kobiet. Fani protestują, a w niemieckim futbolu trybuny faktycznie mają głos: większościowymi udziałowcami klubów są stowarzyszenia kibiców. Domagają się oni zerwania umowy z Katarczykami, skandując: „My jesteśmy Bayernem, a nie wy", i domagając się dymisji władz bawarskiego klubu.

Mogą jednak protestować i krzyczeć, ale biznesowy oportunizm sprawia, że wielu, nie tylko kibiców, już dziś kojarzy Katar czy Arabię Saudyjską z futbolem, a nie łamaniem praw człowieka. Fani mistrzów Niemiec są przykładem trzeźwości, która w dzisiejszym sporcie jest niezwyczajna. Będzie jej coraz mniej.

Walka o tytuł mistrzowski to w tym roku pojedynek Maxa Verstappena i Lewisa Hamiltona, co przypomina batalie Ayrtona Senny z Alainem Prostem i Nikiego Laudy z Jamesem Huntem. Finał sezonu to jednak – inaczej niż przed laty – podróż po krajach bez sportowej tradycji i dziedzictwa, które wykorzystują Formułę 1 do politycznej gry.

Kibice żyją rywalizacją, która rozstrzyga się na torach Losail (Katar – wygrał Hamilton), Jeddah (Arabia Saudyjska – 5 grudnia) i Yas Marina (Zjednoczone Emiraty Arabskie – 12 grudnia). Zawody organizują kraje, które depczą prawa człowieka, a finał sezonu to modelowy przykład sportwashingu, czyli poprawiania wizerunku poprzez sport.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi