Jak świat sportu bojkotował rasistów i agresorów

Rosjanie po inwazji na Ukrainę trafili na margines świata sportu. Międzynarodowe federacje dojrzewały do tej decyzji w różnym tempie i stylu. Jednak rzadko w historii były tak zjednoczone, jak obecnie.

Aktualizacja: 20.03.2022 15:37 Publikacja: 11.03.2022 16:00

Szef FIFA Gianni Infantino (z lewej) zadbał, żeby Władimir Putin poczuł się pełnoprawnym członkiem m

Szef FIFA Gianni Infantino (z lewej) zadbał, żeby Władimir Putin poczuł się pełnoprawnym członkiem międzynarodowej społeczności

Foto: Owen Humphreys/PA Images/Forum

Był ciepły, czerwcowy wieczór, gdy Benito Mussolini w loży honorowej uścisnął dłoń Ivana Eklinda. Może dziękował sędziemu, że tydzień wcześniej przymknął oko, gdy Enrique Guaita wepchnął piłkę do siatki razem z bramkarzem Peterem Platzerem, a może dawał mu do zrozumienia, że wdzięczność za pomoc gospodarzom mundialu wyrazi po finale. Nie zawiódł, a gospodarze po dogrywce zostali mistrzami świata. Nawet polski tygodnik „Raz dwa trzy" pisał później, że „Eklind miał włoskie oczy".

Mecz z Czechosłowacją odbył się na Stadionie Narodowej Partii Faszystowskiej w Rzymie. Był rok 1934. Symbole polityczne nie ominęły oficjalnych turniejowych plakatów, znaczków pocztowych, a nawet papierosów. Jasne było, kto gospodarzy mundialowi. Mussolini pojawiał się na trybunach, piłkarze salutowali i oddawali mu cześć, a nad organizacją imprezy czuwała rządowa komisja.

Stawką finału były dwa puchary – nie tylko Złota Nike Julesa Rimeta, która kilka lat później miała spędzić wojnę w pudełku po butach pod łóżkiem teściowej jednego z włoskich działaczy, ale także potężny, podobno aż sześciokrotnie większy Puchar Duce. Piłkarze dali podczas mundialu twarz politycznej propagandzie, a sam Mussolini kilka dni po zakończeniu turnieju spotkał się w Wenecji z Adolfem Hitlerem. Obaj obiecali sobie wówczas wzajemne wsparcie.

Minęły dwa lata, a olimpijczyków pozdrawiał już sam Hitler. Joseph Goebbels przekonywał, że narodowy socjalizm to idea zdolna porwać cały świat, a najlepszą drogą do jego doświadczenia będzie odwiedzenie Berlina przy okazji igrzysk. Pewnie nie spodziewał się, że kanclerz Rzeszy będzie musiał przełknąć pozdrowienia od czterokrotnego złotego medalisty, amerykańskiego biegacza Jesse'a Owensa, choć sam uważał ciemnoskórych za „potomków mieszkańców dżungli".

Jeszcze przed rozpoczęciem igrzysk nie brakowało głosów nawołujących do bojkotu. – Ani Amerykanie, ani reprezentanci żadnego innego kraju nie powinni brać udziału w imprezie organizowanej przez nazistowskie Niemcy, aby sprzeciwić się pogardzie wobec fair play oraz wykorzystywaniu sportu w plugawych celach – grzmiał Ernest Lee Jahncke, za co został wyrzucony z MKOl-u. Zastąpił go Avery Brundage, który wiele lat później został szefem organizacji.

Czytaj więcej

Szachy na sterydach. Plaga oszustw w królewskiej grze

Przyjaźń zamiast igrzysk

Dzieje światowego sportu pełne są brudnych kart, bo zawsze współistniał z polityką, skoro już pierwsze edycje nowożytnych igrzysk służyły za tubę dyktatorom. Kiedyś ruch olimpijski zaprzedał duszę Hitlerowi. Dziś największą sportową imprezę otwierają Władimir Putin (Soczi, 2014) czy Xi Jinping (Pekin, 2022). Rosja gościła niedawno piłkarski mundial, a nowo powstałe igrzyska europejskie legitymizowały władze Azerbejdżanu (2015) i Białorusi (2019).

Polityzacja wielkiego sportu niejednokrotnie prowadziła do protestów, wykluczeń oraz bojkotów. Igrzyska w Antwerpii (1920) – pierwsze, podczas których zobaczyliśmy flagę z pięcioma kołami i usłyszeliśmy przysięgę olimpijską – odbyły się bez Węgrów, Austriaków, Bułgarów, Turków oraz Niemców, których obwiniono o rozpętanie konfliktu zbrojnego. Tych ostatnich do rywalizacji dopuszczono dopiero osiem lat później, przy okazji imprezy w Amsterdamie.

Okrojone o agresorów były także zimowe igrzyska w St. Moritz, pierwsze po drugiej wojnie światowej. Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) nie zaprosił tam Niemców ani Japończyków. Wśród uczestników znaleźli się za to Włosi, którzy w 1943 dołączyli do wojsk alianckich po odsunięciu od władzy Mussoliniego. Sportowców na igrzyska nie wysłali za to Sowieci, którzy postawili na przygotowania do kolejnej imprezy, w Helsinkach.

NRD w 1952 roku odmówiła wysłania swoich reprezentantów na igrzyska, bo MKOl oczekiwał jednej reprezentacji pod niemiecką flagą – na to wschodnie Niemcy nie mogły się zgodzić. Cztery lata później olimpijską rywalizację zignorowały Irak, Kambodża, Liban i Egipt, bo Izrael, Wielka Brytania oraz Francja przeprowadziły agresję na Kanał Sueski, a także Holandia, Szwajcaria i Hiszpania – w proteście przeciwko inwazji wojsk radzieckich na Węgry.

Naczelny przykład splotu sportu z polityką to zimnowojenne igrzyska w Moskwie (1980) i Los Angeles (1984). Udział w tych pierwszych wzięło tylko 80 reprezentacji – najmniej od 1956 roku – bo ze względu na sowiecką interwencję w Afganistanie bojkot imprezy zarządzili Amerykanie. Apelował o niego sam prezydent Jimmy Carter. Skończyło się imprezą kadłubową. Część uczestników bojkotu wystartowała w tym samym czasie w Liberty Bell Classic, które zorganizowano w Filadelfii.

Cztery lata później przyszedł czas na rewanż. Reprezentanci krajów bloku wschodniego nie polecieli za ocean, biorąc w tym samym czasie udział w konkurencyjnych zawodach „Przyjaźń-84". Oficjalnie bojkot to jednak nie był – na takie brudne zagrywki mógł sobie pozwolić tylko wrogi Zachód. Sojusznicy Sowietów odmówili wyprawy do Los Angeles w obawie o bezpieczeństwo sportowców, którym w kraju nieprzestrzegającym Karty Olimpijskiej groziły antyradzieckie siły i ekscesy.

Polityczną bitwę z MKOl-em wszczęli przed laty nawet Chińczycy. Wszystko zaczęło się jeszcze w 1949 roku, kiedy 19 z 26 członków tamtejszego komitetu olimpijskiego po wojnie domowej uciekło na Tajwan. Władze MKOl-u na kolejne igrzyska – do Helsinek (1952) – chciały zaprosić dwie chińskie reprezentacje, ale najpierw na takie rozwiązanie nie zgodzili się działacze rezydujący w Tajwanie, a później sam Mao Tse-tung. Sportowy izolacjonizm, który zarządził, trwał aż do 1980 roku.

Droga do wyzwolenia

Słowo „bojkot" w olimpijskim kontekście mocno wybrzmiało przy okazji igrzysk w Montrealu (1976). Startu w Kanadzie – startu, a nie wylotu, bo większość sportowców zdążyła już dotrzeć na miejsce – odmówiła większość reprezentacji afrykańskich, które protestowały przeciwko obecności na imprezie Nowej Zelandii. Tamtejsi rugbiści złamali bowiem kordon polityczny i odwiedzili Republikę Południowej Afryki, gdzie życie oraz sport organizowali apologeci apartheidu.

Jeśli czarne koło na fladze kiedykolwiek miało symbolizować Afrykę – to oczywiście medialna kaczka, wręcz mit – to podczas imprezy w Montrealu pierwszy raz odkleiło się od olimpijskiej rodziny. Doszło do historycznej schizmy, bojkot zawodów ogłosili politycy z ponad 20 krajów. Poszło wyłącznie o Nową Zelandię, bo samą RPA poza nawias świata sportu wypchnięto już wcześniej. Apartheid prawdopodobnie upadłby prędzej czy później, ale bojkot na pewno w tym nie przeszkodził.

Olimpijczyków z RPA brakowało na igrzyskach od 1964 do 1992 roku. Odsuwanie tamtejszych sportowców od międzynarodowej rywalizacji było procesem, nie wydarzyło się jednego dnia. FIFA do decyzji o wykluczeniu tamtejszej federacji dojrzała w 1961 roku, ale jej ówczesny szef Stanley Rous podczas wizyty w Johannesburgu oznajmił, że tak naprawdę segregacja rasowa to wewnętrzna sprawa kraju i nie powinna mieć wpływu na piłkę. To argumenty, które zdarza się słyszeć także dziś.

Więcej trzeźwości zachowali wówczas inni członkowie futbolowych władz i rok później, w trakcie Kongresu FIFA w Tokio, RPA zawieszono. Nikogo nie przekonała karkołomna prośba, aby podczas eliminacji mundialu 1966 kraj reprezentowała drużyna złożona wyłącznie z białych piłkarzy, a cztery lata później – tylko tych o ciemniejszej karnacji. Ostatecznie tamtejsza reprezentacja wróciła do piłkarskiego świata dopiero w 1991 roku, kiedy apartheid upadł.

Rous nie był jedynym szefem międzynarodowej federacji, który hamletyzował. Slogany o rozdzielaniu polityki od sportu sprzedawał także stojący już wówczas na czele MKOl-u Brundage. Ten sam Brundage, który w 1936 roku przekonywał, że wysłanie amerykańskich sportowców na igrzyska do Berlina wcale nie będzie legitymizować polityki Hitlera, a sportowcy żydowskiego pochodzenia mogą liczyć w Niemczech na sprawiedliwe traktowanie.

Jeszcze w 1960 roku RPA wydelegowała do Rzymu reprezentację złożoną wyłącznie z białych sportowców. Cztery lata później tamtejszych olimpijczyków w Tokio zabrakło, ale już do Meksyku Brundage ich zaprosił. Szefowi MKOl-u wystarczył „gest dobrej woli" w postaci zapowiedzi organizacji wewnętrznych kwalifikacji olimpijskich. Biali startowali tam razem z białymi, a ciemnoskórzy z ciemnoskórymi. Dopiero w kolejnym etapie mieli utworzyć wspólną reprezentację.

Już wówczas pojawiła się groźba bojkotu, która przestraszyła organizatorów. Dwa lata później RPA ostatecznie wyrzucono z rodziny olimpijskiej. – Wyobraźcie sobie zakażoną nogę. Żeby ratować pacjenta, trzeba ją amputować, więc to zrobiliśmy – wyjaśniał jeden z członków MKOL-u. Tą ścieżką podążyli inni, RPA wyproszono nie tylko z rywalizacji olimpijskiej. Ostracyzm spotkał ich także w szachach, tenisie czy motorsporcie. Nic nie zabolało jednak tak, jak rugby.

To sport, gdzie z sankcjami zwlekano najdłużej, bo RPA jest jego stolicą. Rywalizacja z potęgą była tak prestiżowa, że Nowozelandczycy zgadzali się nawet wysyłać tam reprezentację bez graczy o ciemniejszym kolorze skóry. Właśnie oni wygrali w 1987 pierwszą edycją Pucharu Świata, która odbyła się bez RPA. Organizacja takiego turnieju bez Afrykanerów była jak piłkarski mundial bez Brazylijczyków albo turniej koszykarzy na igrzyskach olimpijskich bez gwiazd NBA.

Już w 1977 roku biali mieszkańcy RPA uznali wykluczenia z międzynarodowej rywalizacji sportowej za jedną z trzech najbardziej dotkliwych konsekwencji apartheidu. – Musimy za to podziękować światu. Sportowy bojkot uświadomił im, co to znaczy być pariasem. Odegrał kluczową rolę w naszym wyzwoleniu – mówił biskup Desmond Tutu. Jego rodacy na dobre wrócili do sportowego świata po upadku apartheidu, a wygrany Puchar Świata w rugby (1995) stał się symbolem zjednoczenia narodu.

Czytaj więcej

Sportowa pralnia

Wizerunek za ruble

Dzisiejszą sytuację Rosjan wielu łączy z Jugosławią, której piłkarze zostali wykluczeni z piłkarskich mistrzostw Europy kilkanaście dni przed ich rozpoczęciem. Wówczas mieliśmy do czynienia z wojną domową, a nie zbrojną inwazją. Usunięcie piłkarzy z turnieju było efektem sankcji nałożonych przez Organizację Narodów Zjednoczonych (ONZ). Rezolucja 757 nawoływała „wszystkie strony obecne na terenie Bośni i Hercegowiny do natychmiastowego zaprzestania walk".

Nie uchroniło to ówczesnego przewodniczącego UEFA Lennarta Johanssona przed gniewem fanów, którzy ostrzelali jego dom z karabinu maszynowego. Sportowców z Jugosławii zabrakło nie tylko na Euro 1992 – zastępujący ich Duńczycy sięgnęli po trofeum – ale także podczas rozgrywanych w tym samym roku igrzyskach w Barcelonie. Tam wykluczenie było jednak tylko formalne. Dawni Jugosłowianie mogli przystąpić do rywalizacji jako „Niezależni uczestnicy olimpijscy".

To bojkoty i wykluczenia, które się odbyły. Kapitalizm drążący duszę już dawno stępił wrażliwość sportowego świata. Trwający od lat konflikt izraelsko-palestyński nie przeszkadza w grze piłkarzom z Izraela, tamtejsza reprezentacja w 1994 roku przykleiła się do UEFA. Legia Warszawa półtora roku temu walczyła w Lidze Europy z Karabachem FK, choć kilka dni wcześniej wybuchły walki między Azerbejdżanem i Armenią o kontrolę nad Górskim Karabachem.

Arabia Saudyjska, zaangażowania w wojnę w Jemenie, nie tylko ma aktywną reprezentację piłkarską – jest na prostej drodze do wywalczenia awansu na mundial w Katarze – ale gościła też w ostatnich latach m.in. Superpuchary Włoch i Hiszpanii, hit bokserskiej wagi ciężkiej Andy Ruiz – Anthony Joshua, Rajd Dakar oraz wyścig Formuły 1, a związany z tamtejszą władzą fundusz inwestycyjny kupił występujący w angielskiej Premier League Newcastle United.

Rosja w ostatnich latach była wręcz jednym z najgorętszych miejsc na mapie światowego sportu. Płaciła za wpływy dolarami. Władimir Putin w letnim kurorcie Soczi zorganizował najdroższe zimowe igrzyska w dziejach olimpizmu (2014). Później – za sprawą działań służb i szefa Moskiewskiego Laboratorium Antydopingowego Grigorija Rodczenkowa, który pomagał sportowcom podmieniać próbki i ukrywać nielegalne wspomaganie – okazały się one wielkim, dopingowym przekrętem.

Ogień olimpijski jeszcze nie zgasł, a rosyjscy żołnierze ruszyli na Krym. Nie wzruszyło to świata sportu, skoro cztery lata później Rosja gospodarzyła mundialowi, a skompromitowany później aferą korupcyjną były szef Międzynarodowej Federacji Piłkarskiej (FIFA) Sepp Blatter przed imprezą cynicznie wyrażał nadzieję, że „sportowe wydarzenie pomoże zaprowadzić pokój w regionie, który cierpi, bo piłka jest silniejsza niż jakikolwiek ruch".

Putin był w loży honorowej podczas ceremonii otwarcia tegorocznych igrzysk w Pekinie, choć sportowcy z jego kraju – w ramach kary za próbę tuszowania przez działaczy istnienia wspieranego przez państwo systemu dopingowego – nie mogli używać państwowej flagi, a po złotych medalach słuchali koncertu Czajkowskiego zamiast hymnu. Podobnie było pół roku wcześniej w Tokio, gdy wylansowali prześmiewczy wobec sankcji hashtag „WeWillROCYou".

Niewykluczone, że właśnie te fasadowe sankcje – Rosjanom skrócono przecież dyskwalifikację z czterech lat do dwóch i podczas igrzysk pozwolono m.in. na używanie strojów w barwach narodowych – tak ich ośmieliły, że tamtejsi działacze złożyli apelację od wykluczenia piłkarskiej reprezentacji z rywalizacji o mundial w Katarze do Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu (CAS) w Lozannie. Trudno dziwić się optymizmowi, skoro często odnosili tam sukcesy.

Świat sportu robi dziś rachunek sumienia z rosyjskich inwestycji, które przez ostatnich kilkanaście lat chłonął ochoczo. Finansowaniem europejskiej piłki uwiarygadniali się wobec świata zblatowani z Putinem oligarchowie, a sam prezydent wzmacniał wizerunek wewnątrz kraju. Ten zapalony judoka zawsze znał wartość sportu, skoro już w 2000 roku przekonywał lecących do Sydney olimpijczyków, że ich zwycięstwa zjednoczą naród bardziej niż setka politycznych sloganów.

Putin jako gospodarz największych imprez mógł się poczuć pełnoprawnym członkiem międzynarodowej społeczności. Niewykluczone, że także legitymizacja uzyskiwana poprzez sport ugruntowała w nim poczucie bezkarności, skoro przed mundialem słyszał opowieści o „rosyjskiej gościnności", choć trwała wojna w Donbasie. Szefowie wielkiej piłki postawili jednak na oportunizm, ograniczając swoje działania do niedopuszczenia do rywalizacji Rosjan i Ukraińców w bezpośrednich meczach.

Przyzwolenie na sportwashing to rewers opowieści o nierozerwalnym związku polityki i wielkiego sportu. Dziś finansują go nie tylko Rosjanie, ale także Saudyjczycy, Azerowie czy bogacze znad Zatoki Perskiej. Dusza sportu od lat jest na sprzedaż – ceny nie są wysokie – a czas pokaże, czy kluby oraz federacje wykorzystają otrzymaną lekcję.

Historia pokazuje, że bojkotujący nie zawsze osiągali cel. Tym razem celem jest zewnętrzna oraz wewnętrzna izolacja człowieka, dla którego sport jako narzędzie budowania wizerunku macho-nacjonalisty zawsze miał znaczenie. Putin traci nie tylko bezcenne narzędzie propagandy, ale także platformę prezentowania potęgi i siły. Kaskada wielkich imprez, które organizował w ostatnich latach, to najlepszy dowód, że sport ma dla rosyjskiej władzy szczególne znaczenie.

Czytaj więcej

Sportowcy kontra szczepienia. Djoković nie jest sam

Był ciepły, czerwcowy wieczór, gdy Benito Mussolini w loży honorowej uścisnął dłoń Ivana Eklinda. Może dziękował sędziemu, że tydzień wcześniej przymknął oko, gdy Enrique Guaita wepchnął piłkę do siatki razem z bramkarzem Peterem Platzerem, a może dawał mu do zrozumienia, że wdzięczność za pomoc gospodarzom mundialu wyrazi po finale. Nie zawiódł, a gospodarze po dogrywce zostali mistrzami świata. Nawet polski tygodnik „Raz dwa trzy" pisał później, że „Eklind miał włoskie oczy".

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi