Szpital nie ma sumienia”. Minęły już jakieś trzy tygodnie od kiedy nowa minister zdrowia wypowiedziała te słowa, a chodzą one za mną krok w krok, nie dają spokoju. Świadomie czy nie, udało się pani Leszczynie zerwać zasłonę niedomówienia; wyłożyć, o co chodzi w lekarskiej klauzuli sumienia, o jaką stawkę toczy się tutaj gra. Nie o to przecież, by jeden z drugim lekarzem czuli się usprawiedliwieni we własnych oczach, o komfort samopoczucia jednostek, które nie zabijają dzieci w łonach ich matek. Nie o umycie rąk, gest Piłata tu chodzi, ale – pozostając w okołopasyjnej symbolice – wygnanie kupców ze świątyni.
Czytaj więcej
Czy „demokracja” nie stała się aby po prostu synonimem oświeceniowej „cywilizacji”? Jedno i drugie słowo wydziela raczej atmosferę niż desygnuje jakieś konkretne cechy. I takie właśnie ma być: nie musi nic znaczyć – wystarczy, że będzie pachnieć.
Istnieje tylko jedna taka scena; gniew, wściekłość zostały uświęcone – nie tyle usankcjonowane, ale podane nam jako zobowiązanie do naśladowania – tylko tutaj. Więc czym sprzedający i wymieniający monety wyprowadzili Chrystusa z równowagi? Za głośno się zachowywali? Ofiarne zwierzęta paskudziły świątynne posadzki? A może ceny były za wysokie? Nie, problem polega na tym, że w ogóle były. Że w pobliżu tego, co najświętsze, jedyne i niezmienne, dobijano targu, ustalano kursy cen, zawierano kontrakty. Że umowa, kompromis między dwoma subiektywnymi punktami widzenia kalał oblicze tego, co jedynie obiektywne – „realissimum” – w najwyższy możliwy sposób rzeczywiste, niezmienne, nienegocjowalne. Niepoddające się żadnemu targowi ani kompromisowi między rozbieżnymi interesami zainteresowanych stron. Istnieją takie miejsca, w których zwyczajnie nie urządza się targowiska. I zapisy, których nie ujmie żadna umowa. Nawet społeczna.
Ma pani rację, pani minister, chodzi właśnie o to, żeby szpital miał sumienie. Żeby miało je społeczeństwo, wspólnota polityczna, powoływane i utrzymywane przez nią instytucje.
Ma pani rację, pani minister, chodzi właśnie o to, żeby szpital miał sumienie. Żeby miało je społeczeństwo, wspólnota polityczna, powoływane i utrzymywane przez nią instytucje. W obliczu ludzkiego życia nie zawiera się kontraktów, od których ewentualnie można się uchylić, podpisując odpowiednie klauzule umowne. „Klauzula sumienia” jest więc pojęciem wewnętrznie sprzecznym. Ponieważ sumienie jest narzędziem, za pomocą którego kontaktujemy się z rzeczywistością, nie zbiornikiem na nasze widzimisię. Nie tyle jakimś wewnętrznym sędzią, głęboko ukrytym trybunałem, co źródłem uzdrawiającego doświadczenia. Szansą na wybudzenie ze śpiączki, w którą zapada społeczeństwo, pogrążając się w pozorach; zimnym prysznicem rzeczywistości.