Andrzej Wojciechowski (rocznik 1956) napisał dotkliwy tom o ludzkiej beznadziei. „Budzą mnie w nocy słowa do zapisania” opowiada o kołowaniu wokół pustki, która staje się coraz większa, aż wreszcie przykrywa nas cieniem. Bohater tych wierszy jest sam ze swoim mrokiem, mówi jakby ściszonym głosem. W tym świecie panuje wszechobecny chłód, na który nie ma rady.

Noc jest porą tych wierszy: „Ciemność jest goła/ tylko mdły księżyc za paskiem lasu”. Człowiek u Wojciechowskiego próbuje ułożyć się z własnym lękiem, samotnością, trwogą. Wydaje się porzucony na pastwę godzin i dni, dlatego też zawiązuje komitywę z pustką. Unosi się nad tymi wierszami poczucie, że w tym świecie człowiek pozostaje zupełnie sam. Egzystencjalna bezdomność wydaje się sytuacją wyjściową dla bohatera tych chłodnych strof („Zużywam życie/ ból niegasnący/ oburącz trzymam/ ale za słabo wymyka się/ patrzę jak tracę/ to czego nie mam”). To wiersze nieszukające pocieszenia, zrezygnowane. „Oszpeceni samotnością/ pytają/ gdzie jest to niebo/ w którym jesteś/ przez jakie drzwi wyszedłeś”.

Czytaj więcej

"Pamiętnik z końca świata (jaki znamy)”: Kapitałocen i nekrocen

Formalnie jest to poezja zwięzła i pozbawiona ozdobników, a jednak dotykająca do żywego. Dlatego Zbigniew Chojnowski na skrzydełku książki napisał: „Poeta dzieli się cierpieniem powszednim jak chlebem”.

Dawno nie czytałem tak przejmujących wierszy opowiadających bezwzględnie o ludzkiej kondycji, o losie, o beznadziejnej walce z bezwzględnym czasem, odmierzającym nas do końca.